Monday, August 3, 2020

WILLIAM O. DOUGLAS WIL

WILLIAM O. DOUGLAS WILDERNESS (2020-07-29/31).


   Szukałem aby zobaczyć jakiś nowy rejon i tym razem zdecydowałem się podjechać do William O. Douglas Wilderness. Czas dojazdu z domu to ~3 godziny. Drogą nr 410 przez przełęcz Chinook Pass do drogi lokalnej nad jezioro Bumping Lake. Przy jeziorze kończy się asfalt i dalej trzeba jechać drogą leśną, która nie należy do zbyt przyjaznej zmotoryzowanym turystom. Mój plan zakładał, że na pętli spędzę 4 dni. W praktyce, połączyłem dzień nr 2 z dniem nr 3 i zrobiłem całość w 2 1/2 dnia. 







2020-07-29 (Apple Lake)
   Spotkała mnie niespodzianka. Drogę leśną blokował stojący na niej full size pick-up z innym autem osobowym. Ludzie z tych aut walczyli z przydrożnym, leśnym pożarem, do którego doszło przez niedbalstwo palących ognisko turystów. Nie mając łopaty i będąc tam w sumie niepotrzebnym po kilkunastu minutach zdecydowałem się (ze względu na panujący już upał) jechać dalej. Byłem zdziwiony ponieważ nie widziałem żadnych aut. Po drodze mijałem kompletnie puste miejsca parkingowe. Dojechałem do mojego szlaku mijając po drodze bardziej popularną trasę na Aix Mountain, którą zakończę moją obecną pętlę. Wszędzie zero aut. Pomyślałem, że może ze względu na duże zagrożenie pożarowe wszystkim nakazano opuszczenie terenu.
Zawróciłem z myślą, że w miejscu pożaru spotkam pracowników służb leśnych. Nie myliłem się. Był oddział około 30 strażaków - pracowników National Forest Service. Spędziłem na rozmowie z ich dowódcą około 30 minut i usłyszawszy, że nie ma żadnych ograniczeń a teren jest również bezpieczny pod względem działalności kryminalnej wróciłem na punkt startowy mojej trasy.
Parking opuściłem o godzinie 14:00. Było cholernie gorąco mimo, że szedłem wśród drzew. Podchodziłem na grzbiet górski niosąc niosąc na swoim ciężki plecak (~10 kg) min z dwoma litrami cieplej już wody. Moja trasa (Pear Butte Trail) rozpoczynała się na wysokości ~1,100 metrów. Musiałem dojść do grzbietu z najwyższym punktem ponad 1,900 metrów i zejść nad malutkie jeziorko leżące na wysokości ~1,600 m. Szło się bardzo ciężko ze względu przede wszystkim na upał. Kiedy zszedłem do łąki wiedziałem, że jestem już blisko dzisiejszego celu. Zauważyłem pierwszego jelenia, który na mój widok zaczął się szybko oddalać. Po przejściu ~50 metrów moim oczom ukazało liczące ~30 sztuk stado jeleni. Bardzo szybko zaczęły uciekać ja nie byłem w stanie zrobić zdjęcia bo zdenerwowany nie mogłem przełączyć iPhone z gps na kamerę.
Szedłem dalej atakowany przez bardzo agresywne komary.
Znalazłem odpowiednie miejsce na namiot i musiałem bardzo szybko umyć się i zmienić odzież na chroniącą moje ciało przed żądnymi krwi komarami.
Woda z jeziorka (Apple Lake) nie wyglądała najlepiej ale wiedziałem, że moje kropelki uzdatnią ją do spożycia. Mimo natręctwa komarów byłem bardzo szczęśliwy, że ponownie jestem w górach.
Przeszedłem ponad 11 km, podejścia ~950 m, zejścia ~510 m.



















2020-07-30 (Rattlesnake Creek Camp)
   Po gorącej nocy komary nie odpuszczały i po wyjściu z namiotu starały się dobrać do mojej krwi.
Największy problem z nimi miałem przy śniadaniu i myciu zębów. Mam nadzieję, że po opuszczeniu strefy Apple Lake będzie lepiej. Od jeziorka zacząłem kontynuować moją przygodę idąc po nowej ścieżce - Pear Loop Trail, następnie po Rattlesnake Trail. Około 13:00 doszedłem do miejsca, w którym planowałem pozostać na noc (Strawberry Meadows). Znalazłem odpowiednie miejsce aby zjeść porządny, gotowany posiłek, zmieniłem antykomarowe ubranie na Tshirt i krótkie spodenki. W związku z tym, że szedłem po terenie trudnym ale nudnym postanowiłem iść dalej. Trail bardzo często znikał z moich oczu. Jest on bardzo mało używany. Wczesnym porankiem minąłem się z dwójką jeźdźców z dwoma luzakami. Wczoraj nie spotkałem nikogo. Setki powalonych drzew, które od lat nie są usuwane. Mnóstwo fałszywych ścieżek wydeptanych przez liczne na tym terenie jelenie. Nie wyobrażam sobie tutaj trekingu bez gps, który czasem pokazywał trasę, której w sumie nie było. Przedzierałem się przez chaszcze, przechodziłem lub obchodziłem setki powalonych drzew a ostatnie 30 minut szedłem korytem górskiego rwącego potoku. Miałem dość i obawiałem się czy przed zachodem słońca znajdę odpowiednie miejsce pod namiot. Bóg czuwa nade mną i takie miejsce znalazłem. Świetne miejsce na camp ze śladami ludzkiej bytności (obłożone kamieniami miejsce na ognisko). Nie było komarów, dwa łączące się w tym miejscu strumienie zapewniały dostęp do czystej, zimnej, górskiej wody no i ten kojący dla ucha potężny szum rzek.
Dużo ptactwa. Tydzień temu będąc w innym miejscu zmarzłem. Tym razem jest bardzo ciepło i śpiwór jest zupełnie niepotrzebny. Śpię w sleeping bag liner.
W porównaniu z innymi dzisiejsza trasa była bez większych podejść i zejść i to też min skłoniło mnie do połączeniem dwóch odcinków. 
Przeszedłem ~21 km, podejścia ~550 m, zejścia ~1,150 m. Są to dane zaczerpnięte z gps ale w związku z tym, że często gubiłem szlak jestem pewien iż było tego więcej. Dzień pełen emocji z dużą dozą adrenaliny ale jak dla mnie mało atrakcyjny (mało widoków cieszących wzrok).






















2020-07-31 (Parking)
   Rozpocząłem kolejny dzień bardzo niefortunnie. Po przejściu kilkudziesięciu metrów ścieżką (Hindoo Trail), musiałem zmienić obuwie i wejść do lodowatej wody aby kontynuować dalszą wędrówkę rwącym strumieniem. Po jednej stronie strumienia miałem pionową ścianę a po drugiej gąszcz krzaków i powalonych potężnych drzew. Po godzinie warunki uległy poprawie i zacząłem ostre i długie podejście. Ostatnią noc spędziłem na wysokości ~1,000 metrów npm. Po dojściu do grzbietu górskiego (ridge) zerknąłem na gps i zamarłem z przerażenia. Wyszedłem z jedną, litrową butelką wody, z której już mocno pociągnąłem. Mapa gps pokazywała wyżej początek małego strumyka (Lookout Creek), z którym przecinał się Hindoo Trail. Inna możliwość to strome zejście do doliny, którą płynie Hindoo Creek. Postanowiłem wcześniej sprawdzić czy w Lookout Creek jest woda. Zszedłem z trasy i zacząłem przedzierać się w kierunku strumienia. Bogu dzięki była w nim woda. Zaczerpnąłem 4 litry i rozpocząłem uciążliwy powrót do trasy. Z dodatkowym obciążeniem dowlokłem się do nowego szlaku - Mount Aix Trail, na którym pozostanę już do końca dnia.
Cały czas podchodziłem grzbietem wyżej i wyżej. Teren od wejścia na grzbiet stał się bardziej otwarty i miałem w końcu moje ukochane widoki. Pojawiły się ułożone z kamieni kopczyki i nie musiałem już sięgać co chwilę po mój telefon.
Byłem na terenie bardziej cywilizowanym i myślałem, że podchodzę na Mount Aix (2,367 m). Okazało się, że byłem w błędzie bo przede mną była fałszywa góra, zasłaniająca właściwy szczyt. Szedłem wytrwale przed siebie  i zbliżając się do Mt. Aix zauważyłem na nim grupkę ludzi. Prawdopodobnie byli to dzienni turyści, którzy podeszli z parkingu. Po dotarciu na szczyt byłem tam już sam bo grupa, którą widziałem udała się w drogę powrotną. Nasycony pięknym widokiem na wszystkie strony świata (dziesiątki pasm górskich, Mt. Rainier, Mt. Adams, ośnieżone Goat Racks itd, itp.), rozpocząłem zejście. Po godzinie doszedłem odpoczywającą grupę i dalej samotnie kontynuowałem schodzenie.
Dodatkowo obciążony wodą plecak dawał mi się we znaki. Zacząłem odczuwać  ból w obu kolanach. Tuż przed dojściem do leśnej drogi przechodziłem przez strumień - pierwsze źródło wody. Piękna trasa ale proszę pamiętać, że jest ona bardzo uboga w wodę. Odcinek od parkingu na szczyt jest bardzo dobrze utrzymany i oznakowany. Idąc nim można zboczyć na inne szczyty ciut niższe od Mt. Aix. Po tej wyprawie zacząłem poważnie brać pod uwagę zakup  Garmin Inreach. Chodzę samotnie, często przez kilka dni nie widząc żywego ducha, często po bardzo niebezpiecznych bezdrożach i gdyby dopadło mnie jakieś nieszczęście ...., to aż strach pomyśleć.
Przeszedłem ~19 km, podejścia ~1,600 m, zejścia ~1,500 m. Są to dane z mapy gps a ja ponownie sporo błądziłem, schodziłem i podchodziłem w celu ominięcia przeszkód i poszukiwania wody.
Był to najpiękniejszy dzień z tej trzydniowej wyprawy.









































1 comment:

  1. Piękne widoki Kazik, muszę ci powiedzieć że jednak latem, przy ładnej pogodzie wyprawy w góry są o wiele przyjemniejsze niż zimową porą. Po wyjściu na górę jest przynajmniej nagroda w postaci pięknych widoków. Tak trzymaj Kazik...

    ReplyDelete