Sunday, August 2, 2020

ALPINE LAKE WILDERNESS

ALPINE LAKES WILDERNESS (2020-07-22/25).


   Jest to rejon, w którym byłem już wiele razy ale nadal jest tutaj mnóstwo pięknych tras i miejsc godnych zobaczenia. Dojazd to tylko 2 1/2 godziny.
Zazwyczaj jadę autostradą I-90, zjeżdżam na drogę 97 i tą drogą do drogi numer 2. Przejeżdżam przez (uważane za urocze) miasteczko Leavenworth i tuż przy wyjeździe z niego skręcam w lewo w drogę Icicle Creek Road, przy której można znaleźć dużo atrakcji trekkingowych. Wspomnę tylko o przecudnym Enchantment Lakes, w którym gościłem dwukrotnie w ubiegłym roku. Tym razem pojechałem dalej. Pierwszego dnia planowałem zatrzymać się przy drodze na jednodniową wędrówkę z małym plecakiem i podjechać do końca drogi, znaleźć miejsce pod namiot by rano rozpocząć zasadniczy, 3-dniowy trek.







2020-07-22 (Fourth of July Creek Trail)
   Na małym parkingu przy trailhead pozostawiłem moją starą toyotę (23 lat) i dokładnie w południe wyruszyłem na „mały i lekki” trek.
Według mapy i gps do przejścia mam (w obie strony)  ~17 kilometrów. Podejść ~1,630 metrów i  tyle samo zejść. Na parkingu było tylko jedno auto. Może dlatego, że to środek tygodnia i nieodpowiednia pora dnia na tak wytężony wysiłek przy lejącym się żarze z nieba. Zaopatrzony w 2 1/2 litra wody ruszyłem ochoczo przed siebie. Nie powiem, że było lekko ale dobrnąłem do punktu widokowego, na którym spędziłem tylko kilka minut ze względy na silny i zimny wiatr. Kilka zdjęć i szybko zacząłem schodzić. Po wydeptanej ścieżce widać, że trek ten należy do popularnych i prawdopodobnie w weekendy jest na nim dużo ludzi. Wchodząc pod górę natknąłem się na schodzącą parę a schodząc spotkałem samotną dziewczynę idącą na kilka dni. Niosła duży plecak z podczepioną matą do spania.
Bez przygód dowlokłem się do auta i wyruszyłem do końca drogi leśnej aby być jak najbliżej jutrzejszego treku. Byłem przykryty warstwą kurzu i potu więc przed snem chcialem doprowadzić się do porządku. Miejsce znalazłem nad dużym strumieniem. W pobliżu były rozbite trzy namioty.
Chwilę porozmawiałem i wróciłem do swoich obowiązków.























2020-07-23 (Klonaqua Lake)
   Wstałem wypoczęty, zjadłem owsiankę, popiłem imbirową herbatą i podjechałem około 250 metrów. Byłem na parkingu, z którego rozpocznę moją 3-dniową wędrówkę. Wypełniłem kartę rejestracyjną wędrówki i ruszyłem lasem przed siebie. 20-30 minut przede mną w tym samym kierunku wyszła 5-osobowa grupa mężczyzn w różnym wieku. Ich plan pokrywał się z moim. Wszyscy z nich targali potężne plecaki i zastanawiałem się - czy będą w stanie zrealizować to co sobie zaplanowali.
Większość dzisiejszej trasy prowadzi wzdłuż dwóch strumyków górskich.
Pierwszy to Icicle Creek a drugi French Creek. Trasy nazwano tak jak strumyki - Icicle Creek Trail, French Creek Trail. Po przejściu około 2.5 km skręciłem w lewo we French Creek Trail. Przy skrzyżowaniu ścieżek doszedłem poznaną wcześniej piątkę. Jeden ze starszych uczestników wyglądał  już na zmęczonego. Wyprzedziłem ich i szedłem dalej. Ścieżka była dobrze utrzymana i tylko w kilku miejscach blokowaly ją powalone drzewa. Minąłem 3-osobową rodzinę zbierającą jagody, których było tu zatrzęsienie po obu stronach ścieżki. Skorzystałem z urodzaju i zjadłem kilka garści.
Ścieżka bardzo łagodnie pięła się w górę. To obok jagód drugi pozytywny punkt dzisiejszego dnia. Wiało nudą bo cały czas szedłem lasem i tak było do końca dnia. W końcu doszedłem do kolejnego rozwidlenia szlaków. Z French  Creek Trail skręciłem w prawo w Klonaqua Lake Trail. Te ostatnie ~2 1/2 kilometra to trudniejsze podejście, mniej uczęszczaną trasą. Doszedłem do jeziora, rozbiłem namiot i korzystając z samotności umyłem się oraz zrobiłem drobną przepierkę. Podczas wszystkich moich wędrówek nie noszę środków do mycia i prania. Używam tylko wody. Ładne górskie jezioro z widokiem na ośnieżone góry. Lekki wiatr i  oczywiście ze względu na bliskość jeziora dużo komarów. Wiatr był moim sprzymierzeńcem i w sumie nie były one bardzo dokuczliwe. Tuż przed zmrokiem dołączył do mnie młody człowiek w towarzystwie psa (husky).
Przeszli tą samą trasę co ja. 1 1/2 roczny pies wyglądał na wykończonego. Upały to niezbyt sprzyjająca pogoda dla tej rasy.
Przeszedłem ~14 km, podejścia ~800 m, zejścia ~200 m.





















2020-07-24 (Cradle Lake)
   Pozostawiłem moich śpiących towarzyszy i rozpocząłem powrotną wędrówkę 
tą samą trasą. Wracając odbiłem troszkę w bok aby zobaczyć malutkie i milutkie jeziorko - Bob Lake. Niestety, wokół niego tylko drzewa. Dokonałem trafnego wyboru pozostając na noc przy Klonaqua Lake. Spędziłem tam kilka minut i wróciłem do schodzenia. Te pierwsze kilometry nie będą ciekawe bo byłem tu wczoraj. Bez przygód, spotkań z ludźmi i zwierzyną doszedłem do rozwidlenia  ścieżek. Kończyłem mój pobyt na French Creek Trail i skręciłem w prawo w Snowall Cradle Trail, który biegnie wzdłuż strumyka Snowall Cradle.
Już na samym początku była niespodzianka. Musiałem przeprawić się wpław przez French Creek. Zazwyczaj na taką okazję zmieniam buty. Nigdy nie przechodzę boso bo uważam to za bardzo niebezpieczne (ostre i śliskie kamienie). Mam takie leciutkie i wygodne tenisówki, która zakładam na campingach. Kiedy idę w deszczu czy po śniegu obuwia nie zmieniam bo i tak jest ono mokre. Mimo, że trasa prowadziła wzdłuż strumienia to nie zaliczę ją do łatwych. Szedłem cały czas pod górę. Czasem było stromo. Trasa mało uczęszczana i jedyny ślady bytności to ślady dwójki ochotników, którzy chyba wczoraj przygotowywali ją na sezon. Wedle własnego widzimisię wycinali rosnące zbyt blisko ścieżki drzewka lub obcinali gałęzie. Sądząc po odciskach towarzyszyły im dwa konie lub muły. Zastanawiałem się dlaczego to co ścięli pozostawili na ścieżce? Dlaczego nie odsunęli albo odrzucili na bok?
Doszedłem do drugiej przeprawy w pław. Tym razem było trudniej bo nurt był wartki i bałem się czy utrzymam się na nogach. Udało się. Szedłem coraz wyżej . Czym wyżej, tym mniej drzew, łąki  i ciekawsze widoki. Mnóstwo dzikich i pięknych kwiatów, dla których to pełnia sezonu. Pełno różnych zapachów.
W jednym kawałku doszedłem do grzbietu górskiego (1,950 m), z którego zobaczyłem moje miejsce docelowe - jezioro Cradle Lake (~1,900 m npm).
Zszedłem nad nie i obszedłem wokół szukając odpowiedniego miejsca pod namiot. Nie było dużego wyboru gdyż duża część to teren podmokły albo kamienisty. Inna ważna informacja to zakaz campingu dla konnych i minimum 200 stóp (~60 m) od brzegu jeziora na rozbicie namiotu. To wszystko ograniczało wybór.
Byłem sam i ponownie miałem to wszystko tylko dla siebie. Ostatnie 30 % dzisiejszej trasy zaliczam do udanych. Piękne góry i łąki pokryte dywanem utkanym z kwiatów, mnóstwo śpiewających ptaków i ta naturalna, radosna cisza.
Przeszedłem ~13 km, podejścia ~1,000 m, zejścia ~ 700m.




















































2020-07-25
   W nocy obudziło mnie zimno. Rano zobaczyłem, że trawa i wszystko inne co rośnie pokryte jest szronem. Woda pozostawiona poza namiotem zamarzła. Nie spodziewając się takiej temperatury pozostawiłem na pieniku filter do uzdatniania wody. Przymrozek go załatwił. W moim plecaku mam zawsze kropelki lub tabletki do uzdatniania wody które niszczą wszystko - bakterie, wirusy i chyba moje zdrowie. Wrócę do zimna w namiocie. Otóż usiłuję zużyć mój polski śpiwór puchowy firmy cumulus. Jest to nie tylko najgorszy ze śpiworów w moim posiadaniu ale i najgorsza rzecz, którą używam przy moich trekach. Jakość wykonania fatalna, parametry temperatury wzięte z powietrza. Kupiłem bo chciałem promować polski produkt. Totalna pomyłka. Lepiej było dołożyć 50-100 $ i kupić coś porządnego.
Po zimnej, spędzonej samotnie nocy przede mną ostatni dzień obecnej wędrówki. Pogoda nadal fantastyczna. Sprawdziłem dzisiejszy odcinek i zauważyłem, że może być ciekawie ponieważ spora jego część jest zaznaczona, jako trudna do nawigacji.
Po przejściu ~1 km po Snowall Cradle Trail odbiłem w lewo na Blackjack Ridge Trail. Była jakaś nieużywana ścieżynka, na której nie było śladów. Leżał na niej stos gałęzi, co u nas oznacza, że nie wchodzić bo to nie szlak. Mój app pokazywał, że to właśnie jest moja trasa. Nie podobało mi się to ale nie miałem wyjścia. Obejście wyglądało mniej interesujące i dużo dłuższe. Ścieżyna bardzo szybko zniknęła i musiałem iść na nosa kierując się tylko gps, który niestety kilka razy kierował mnie w miejsca nie do przejścia. Musiałem zejść do doliny i potem wejść na grzbiet i grzbietem na parking. Właściwie to nie szedłem a przedzierałem się klucząc i szukając najłatwiejszej drogi wśród chaszczy i drzew. Patrzyłem na gps, na którym są linie kartograficzne. Kiedy zbliżyłem się do doliny to okazało się, że jest w niej bardzo mokro. Z podejściem na grzbiet też nie było prosto gdyż teren kamienisty, dotknięty w przeszłości pożarem z mnóstwem powalonych drzew. Szedłem bardzo ostrożnie ponieważ gdybym uległ kontuzji to byłoby raczej po mnie bo niewielu turystów zapuszcza się tutaj. Kiedy osiągnąłem grzbiet było już łatwiej i zrobiło mi się lżej. Po zbliżeniu się do jednego z wyższych punktów na grzbiecie pojawiły się pierwsze ślady. To dzienni turyści wchodzą tutaj od parkingu aby podziwiać fantastyczne widoki obejmujące wszystkie strony świata. Wysokie góry, potężne szczyty z Mount Rainier, Glacier, Baker, Stuart i piękne doliny.
Krajobraz czysto baśniowy warty wysiłku i każdej kropli potu.
Odpocząłem i zjadłem ostatnie dwa batony na Bootjack Mountain (2,056 m).
Pozostało mi jeszcze do pokonania ostre, ponad 1000 metrowe zejście.
Już po fakcie mogę napisać, że było ono jednym z cięższych. Na nim to spotkałem pierwszych ludzi (ojciec z dwoma synami). Podchodzili na Bootjack.
Powiedziałem im, że ich wysiłek będzie im szczodrze wynagrodzony i pożyczyłem powodzenia. Doszedłem na parking i zobaczyłem policyjny samochód. Policjant rozmawiał z facetem, który spędził tydzień na włóczędze.
W tym czasie ktoś włamał się do jego nowej toyoty tundry. Pożegnałem ich i wyruszyłem w drogę powrotną do domu. Kolejny udany pobyt w moich ukochanych górach. 
Kręcąc się po nieoznakowanym terenie przeszedłem ~15 km, podejścia ~650 m, zejścia ~1,750 m.
































No comments:

Post a Comment