Friday, March 31, 2023

NEPAL PO RAZ TRZECI CZĘŚĆ II

NEPAL  2022.   CZĘŚĆ ll - ANNAPURNA.


   Po dwóch nocach spędzonych w hotelu w Pokhara nadszedł czas aby powrócić w góry. Tym razem wyruszam tylko z Kenem bez wsparcia miejscowych naciągaczy, którzy w sumie do niczego nie są potrzebni.

Bardzo lubię takie wędrówki i to nie tylko ze względu na niskie koszta.

Moim zdaniem na tego typu trasach można sobie świetnie radzić samemu. Trasy są pięknie oznaczone, idziemy od wioski do wioski i sami poradzimy sobie z wynajmem pokoiku i zamówieniem jedzenia. Przewodnik to wydatek, który w żaden sposób się nie zwróci.

Przewodnicy nepalscy to totalna pomyłka. Są to w znakomitej większości ludzie zupełnie przypadkowi, od których nie dowiecie się niczego nowego. Bardzo często się zdarza, że turysta wie więcej niż  oni.  Ci ludzie są tylko dla kasy i zrobią wszystko aby ją wyrwać w jak najłatwiejszy sposób. Zawsze chcą narzucić swój punkt widzenia (skrócić trasę, wybrać jej łatwiejszy wariant itp.) Niestety jest wiele tras, na które można tylko wejść z miejscowym obibokiem tzw. przewodnikiem. Bardzo szybko to zrozumialem podczas mojego pierwszego pobytu w Nepalu (Three Passes Trek). Nie znałem realiów i dodatkowo pod naciskiem obawiającej się o moje bezpieczeństwo żony wziąłem gościa aby je sobie przybliżyć. Nie wziąłem przewodnika tylko kogoś kto oprócz „przewodnika” był też tragarzem (porter). Jest tutaj taka pozycja, za którą płaciłem 15 $ za dzień. Nie wiem ile z tej sumy dostał ten facet bo napewno część kasy zgarnął agent. Już pierwszego dnia wytłumaczyłem mu kto jest szefem. Wszystkie ważne decyzje podejmowałem ja a on mógł mi tylko doradzać. Łaskawie pozwoliłem mu wybierać miejsca noclegowe. Po kilku pierwszych dniach wiedziałem, że nie wybiera je ze względu na mnie ale tylko i wyłącznie aby dogodzić sobie (darmowe spanie i jedzenie lub z dużą zniżką). Jestem pełen szacunku dla tragarzy (porters) ale nie znajduję go dla przewodników bo uważam, że są totalnie bezużyteczni i nieprzygotowani do tego co robią. Poznałem kilku polskich przewodników i byłem zaszokowany ich wiedzą. Widać było, że kochają góry i lubią po nich chodzić. Oczywiście w Nepalu są bardzo nieliczne wyjątki od tej niechlubnej reguły a jednym z nich była spotkana kilka tygodni temu Kim.

Moje dwie kolejne trasy (Manaslu, Kanchenjunga) to była już inna historia. Na obu musi być minimum 2 turystów i musi towarzyszyć miejscowy przewodnik lub ktoś nazwijmy go - przewodniko/tragarz (guide/porter).  Na obu trasach szedłem w towarzystwie guide/porter, którego mogłem wykorzystać do czegoś pożytecznego.  Niósł najczęściej część zawartości mojego plecaka.

Każdą z moich nepalskich tras przygotowywałem sam i każdą przeszedłem tak jak zaplanowałem.

Problem pojawił się w tym roku kiedy byłem skazany na bycie członkiem większej grupy, którą musiał wspomagać zespół miejscowych. W zespole tym najmniej użytecznym a zarazem najdroższym był przewodnik i jego asystent. Rzeczywistym liderem był pochodzący z Dolpo i znający doskonale teren kucharz. Przewodnik (Ram) miły i sympatyczny młody człowiek towarzyszył mi w poprzedniej wyprawie na Manaslu jako porter/guide. Kilka dni temu zaproponował mi swoje lub swojego asystenta usługi na Annapurnę. Grzecznie ale zdecydowanie odmówiłem i zapytałem - czy uważasz, że nie damy sobie rady bez waszej pomocy?

Mój kolega Ken podziela moje zdanie i tą drugą część naszego pobytu w Nepalu zamierzamy spędzić sami. Obaj jesteśmy źli na organizatorów poprzedniej wyprawy i obaj uważamy, że agencja wystrychnęła nas na dudków. Doskonale wiedzieli, że ze względu na panujące warunki nie mamy szans na sukces ale pazerni na kasę wysłali nas. 

Obaj jesteśmy pewni, że tym razem gorzej już być nie może. Jest to mój pierwszy pobyt w Pokhara i czułem się tu o wiele lepiej niż w Kathmandu. Zatrzymaliśmy się  w poleconym przez Dila hotelu. W związku z tym, że nie mogłem korzystać z mojej karty debetowej Wise musiałem przelać pewną kwotę pieniędzy na jego konto biznesowe a on przelał je na rachunek właściciela hotelu w Pokhara.

Warunki w tym hotelu okropne. Głośni goście, mająca wszystko w dupie obsługa i na dodatek myszy w obu pokojach. Kenowi mysz narobiła dziur w plecaku a mnie w puchowej kurtce. Rankiem po drugiej nocy byliśmy bardzo zadowoleni, że opuszczamy to miejsce i wracamy w góry.

Jeszcze będąc w naszych domach uzgodniliśmy co nas interesuje i co chcemy przejść. Obaj nie lubimy chodzić po drogach gdzie jeżdżą auta, traktory i motocykle. Obaj mamy alergiczne podejście do kurzu i dziwi nas jak ludzie mogą w takich warunkach chodzić. Zapraszam do relacji.

    


   10/11/2022 (czwartek). Pokhara - Lower Pisang (3210 m).

Nasz powrót w góry rozpoczęliśmy o 6:30 od jazdy autobusem na trasie Pokhara - Besisahar.

Około południa byliśmy na miejscu. Za bilet zapłaciłem 700 rupii. W autobusie oprócz mnie było jeszcze pięcioro Polaków, którzy zamierzali rozpocząć przygodę już tutaj. Ken i ja przyjęliśmy jedną z ofert do dalszej podróż jeepem. Do Lower Pisang dotarliśmy po zachodzie słońca. Nasze bagaże i my byliśmy pokryci grubą warstwą kurzu. Część tej drogi znałem ponieważ jechałem nią po zakończeniu Manaslu Trek. To właśnie wtedy z politowaniem patrzyłem na turystów idących w tumanach kurzu aby zaliczyć pętlę Annapurny.  Dzisiaj ponownie spoza szyb jeepa patrzyłem na herosów, których celem było przejście całej trasy. Wielu z nich zasłaniało twarze przed kurzem a inni szli w maskach. Tym razem było dla nich jeszcze gorzej ponieważ ostatni monsun zniszczył wiele alternatywnych obejść, które omijały drogę.

W przydrożnym Tea House zatrzymała się duża grupa Żydów i dla nas już nie było miejsca. Właścicielka zaoferowała pomoc i zadzwoniła do brata, który nieopodal prowadził wraz z żoną mały hotelik (HOTEL MOUNTAIN VIEW). Przyszedł po nas i razem udaliśmy się do tego przybytku. Oprócz nas gościł u nich młody brazylijski psycholog wykładający coś tam na jednym z berlińskich uniwersytetów. Już na wstępie nawiązaliśmy rozmowę, którą kontynuowaliśmy przez całą kolację. 

Ten malutki Tea House jest prowadzony przez swoich właścicieli z wielkim sercem. Jest bardzo czysto a na łóżkach świeża pachnąca słońcem i wiatrem  pościel. Schludna i czysta kuchnia. Posiłki smaczne i czysto przygotowane. Mimo zimna byliśmy o wiele bardziej zadowoleni niż w hotelu, w Pokhara.



   11/11/2022 (piątek). Lower Pisang - Ngawal (3650 m).

Dystans ~ 11 km. Podejścia ~ 900 m, zejścia ~ 530 m.

Zmęczeni wczorajszą ponad 11-godzinną podróżą (po czymś co trudno nazwać drogą) pozwoliliśmy sobie na dłuższe leniuchowanie. Prawdopodobnie ze względu na wiek coraz trudniej znoszę chłód i w takie poranki niechętnie wychodzę z ciepłego śpiwora. Obaj mamy sporo czasu do zagospodarowania i założyliśmy sobie, że nie będziemy się spieszyć. W miarę możliwości będziemy czekać na słońce. W dzisiejszy poranek byliśmy ostatnimi gośćmi, którzy opuścili tą wioskę. Dodam, że większość rozpoczęła ten trek kilka dni wcześniej min dla aklimatyzacji i dzień dzisiejszy to dla nich drugi powyżej 3 tysięcy metrów. My ten problem mamy z głowy ponieważ od 3 tygodni chodzimy wysoko. Na dzisiejszym odcinku otarliśmy się o 4 tys metrów. Podchodząc wyprzedzaliśmy dziesiątki młodych, zmęczonych turystów, którzy patrzyli na nas z niedowierzaniem. Pierwsze dwa kilometry były bardzo łagodne a po nich rozpoczęło się podejście, na którym zaczęliśmy wyprzedzać zmęczonych. Do Ngawal doszedłem samotnie i zatrzymałem się w poleconym przez naszych gospodarzy z ostatniej nocy hotelu, który znajdował się na końcu wioski. Ken niosący ciężki plecak (min ważący ze 2 kg aparat fotograficzny, solar panel itp) pozostał z tyłu. Będąc już w hotelu przypomniałem sobie, że tylko ja wiedziałem gdzie spędzimy dzisiejszą noc.

Nie mogłem nawiązać z nim kontaktu ponieważ we wiosce przestał działać internet. Poinformowano mnie, że ponoć pracują nad usunięciem usterki. Jakimś jednak cudem Ken mnie odnalazł i jutro razem wyruszamy na dalszą wędrówkę. Tutaj dodam, że mogliśmy pojechać jeepem aż do Manang a nawet i kilka kilometrów dalej. Zrezygnowaliśmy z tej opcji ponieważ z Lower Pisang mogliśmy już iść ścieżką a nie drogą. Oprócz tego nie chcieliśmy pominąć przepięknych widoków jakie są na tym odcinku. 


















 12/11/2022 (sobota). Ngawal - Manang (3550 m).

Dystans ~ 13 km. Podejścia ~ 500 m, zejścia ~ 600 m.

Dobrze się stało, że Ken na mapie wypatrzył alternatywną trasę, która w przeszłości była częścią Annapurna Circuit. Początkowo podchodziłem do jego wyboru bardzo sceptycznie ale kiedy doszedłem do celu to byłem bardzo szczęśliwy. Zamiast drogi wzdłuż wijącej się rzeki my szliśmy mało uczęszczaną  ścieżką, na którą decydowali się nieliczni. Tłum szedł wzdłuż strumienia i w kurzu spod kół jeepów i motocykli. Nasza trasa była dłuższa i bardziej wymagająca ale nie było na niej śmieci, zwierzęcych odchodów i przede wszystkim tłumów ludzkich. Z grzbietu, którym szliśmy był lepszy widok na szczyty Annapurny i inne (min Tilicho). Były dwa strome podejścia i dwa ostre zejścia. Spotkaliśmy tylko jednego człowieka. Był nim turysta holenderski - Phil. Po wymianie kilku zdań okazało się, że 27 lat temu Ken podróżował po Tybecie z trójką turystów holenderskich. Jednym z nich był Phil a towarzyszyli mu żona i ich przyjaciel. Nie mogliśmy w to uwierzyć. Jaki zbieg okoliczności?

Zmęczeni ale szczęśliwi dotarliśmy do Manang. To duża wioska z bogatą bazą noclegową. Mieliśmy w czym wybierać ale w związku z potężnym wydatkiem na Dolpo jesteśmy bardziej oszczędni.













                                                                                  Spotkanie po 27 latach







                                                                                 Brama powitalna do Manang



   13/11/2022 (niedziela). Manang - Tilicho Base Camp (4150 m).

Dystans ~ 15 km. Podejścia ~ 1460 m, zejścia ~ 870 m.

Trochę obawiałem się tego dnia ale jak się okazało to nie było tak straszne.

Z Manang wyszliśmy razem o 8:48 a do nowego miejsca noclegowego dotarłem samotnie o 12:25. Na trzecim kilometrze wyprzedził mnie młody człowiek i widziałem, że robi wszystko aby mnie zgubić. Kierując się męską ambicją nie pozostawałem w tyle, siedziałem mu na plecach i tak było aż do końca.  Nie byłem zachwycony pierwszymi kilometrami dzisiejszego odcinka bo prowadził on po drodze, po której od czasu do czasu przejeżdżał jeep albo motor. Trzeba dodać, że jezioro Tilicho to bardzo popularne miejsce trekingowe dla Nepalczyków. Bogu dzięki droga skończyła się we wiosce Khangsar i dalej szło się ścieżką. Oczywiście było dużo ludzi z przewagą miejscowych, z których większość była totalnie nie przygotowana aby być i iść na tej wysokości. To przede wszystkim oni do Khangsar docierają korzystając ze środków transportu  by w 3 dni zrobić trek nad jezioro i z powrotem. Był to krótki dzień ale ze względu na tempo wcale nie łatwy. Już po raz kolejny w poleconym hotelu nie było wolnych pokoi. W innych było podobnie. Znalazłem w końcu pokój 2-osobowy na samym początku wioski. Musimy te dwie kolejne noce tak spędzić.

Na lunch zjadłem warzywne pierogi (momo) i popiłem je zupą czosnkową. 

Bardzo wcześnie słońce skryło się za otaczające to miejsce góry i jak zwykle zrobiło się zimno. Trzeba było pokornie czekać aż właściciele rozpalą ogień w kozie.


                                                                                   Nasz hotel w Manang





                                                                                 Khangsar - tu kończy się droga













                                                                                  Tilicho BC






   14/11/2022 (poniedziałek). Tilicho B.C. - Tilicho Lake - Tilicho B.C..

Dystans ~ 14 km. Podejścia ~ 1050 m, zejścia ~ 1050 m.

Na tą wysokogórską wycieczkę wyszliśmy jako ostatni bo większość wychodzi przed wschodem słońca. Już na pierwszym kilometrze doszliśmy zmęczonych, nepalskich maruderów. Nie sądziłem, że dojdą oni do tego położonego na wysokości około 5050 metrów jeziora. Gdzieś tak po przejściu 1/3 trasy wyrwałem do przodu pozostawiając Kena samemu sobie. Mój sympatyczny kolega robi bardzo dużo zdjęć, niesie ciężki aparat fotograficzny a do tego idzie z niewyleczony kolanem. Każdego ranka przed wyjściem zakłada na nie stabilizator. Nie wiem czy to poprawna nazwa bo po angielsku mówimy - knee brace. Oprócz tego na stopach ma pełne i ciężkie buty trekingowe. Min z tych powodów idzie wolno, robi częste przerwy ale nie ma nic przeciwko temu, że go zostawiam.

Niestety dzisiejsza pogoda pozostawia wiele do życzenia. Niebo pokryte chmurami i niska temperatura zachęcały mnie do szybkiego kroku. Bardzo zimno zrobiło się na wysokości 4800 - 4900 metrów i było już tak do samego jeziora. Wiał silny wiatr a wokół leżały masy zmarzniętego śniegu. Próbowałem sobie wyobrazić drogę powrotną kiedy to wiatr będzie mi wiał prosto w twarz. Mimo szybkiego tempa czułem przeszywające mnie do szpiku kości zimno. Pocieszałem się, że inni są w podobnej sytuacji a wielu zawróciło przed osiągnięciem celu, którym jest wysoko położone jezioro. Ostatni wypłaszczony odcinek do jezioro był chyba najcięższy. Mimo rękawic nie byłem w stanie trzymać w dłoniach kije i niosłem je pod pachą. Dobrnąłem do jeziora i natychmiast wszedłem do nędznego budyneczku, w którym można było zjeść gorącą zupę i wypić herbatę. Rozgrzałem zmarznięte dłonie i wyszedłem na zewnątrz aby popatrzeć i zrobić pamiątkowe zdjęcia. Po chwili rozpocząłem drogę powrotną. Bez przygód dotarłem do hotelu i zamówiłem lunch.






















                                                                                  Ken w drodze do jeziora





   15/11/2022 (wtorek). Tilicho B.C. - Yak Kharka (4050 m).

Dystans ~ 16 km. Podejścia ~ 1120 m, zejścia ~ 1250 m.

Tuż nad ranem zacząłem po raz kolejny podczas tego wyjazdu mieć problemy z żołądkiem. Dopadł mnie również tak częsty tutaj kaszel i ból lewego ucha. Podejrzewam, że biegunka to wina braku podstawowej higieny podczas przygotowywania posiłków w naszym hotelu. Podobny problem mieli dwaj Nepalczycy, którzy z tego powodu musieli zrezygnować z wypadu nad jezioro. Jest to nowy obiekt, który oddano do użytku zaledwie 20 dni temu. Hotel, który wiosną ma być dalej rozbudowywany należy do 3 właścicieli. Ten, z którym jako konsument miałem najwięcej do czynienia wzbudzał moje największe obiekcje. Widać było, że dla niego najważniejsza jest kasa  a dobro klienta zupełnie się nie liczy. Oszczędza na wszystkim - ogrzewaniu, wodzie, nie zmienia pościeli, nie gotuje wody podając ludziom podgrzaną a nie przegotowaną. W sali jadalnej jest brudno i bardzo zimno. Brudne stoliki i niedomyte sztućce. W takich warunkach nie trudno o zatrucie. Oprócz żołądka zacząłem również kaszleć. Jest to problem, który doskwiera większości turystów przybyłych tutaj z terenów nizinnych.

Pierwsza część dzisiejszej trasy była mi znana z przed dwóch dni. Przed dojściem do wioski Khangsar skręciłem w lewo na szlak niebieski, którym doszedłem do głównej trasy prowadzącej dookoła Annapurny (Annapurna Circuit). Na odcinku niebieskim nie spotkałem żywego ducha ale sytuacja uległa zmianie po wejściu na „autostradę” biegnącą wokół Annapurny.

Bez przygód wykonałem dzisiejszy plan i zatrzymałem się w pierwszym napotkanym hoteliku prowadzonym przez młodą i sympatyczną rodzinę.

HOTEL YAK - w porównaniu z tym opisanym u góry to luksus. Polecam.



















   16/11/2022 (środa). Yak Kharka - Thorung Phedi (4550 m)

Dystans ~ 7 km. Podejścia ~ 700 m, zejścia ~ 300 m.

Wyszliśmy późno bo po ostatnich 3 dniach Ken ma problem z kolanem i nasilającym się coraz bardziej kaszlem. Bierze kodeinę ale widzę, że to mu nic nie pomaga i kaszle coraz bardziej. Planowaliśmy, że dojdziemy do położonego dalej i wyżej campingu (High Camp) ale w związku z samopoczuciem Kena zmieniliśmy nasze wcześniejsze założenia. Jak widać z podanych powyżej liczb był to krótki dzień ale ze względu na wysokość wcale niełatwy. Kiedy dotarliśmy do hotelu czujący się coraz gorzej Ken poszedł do łóżka a ja większość czasu spędziłem w ogrzewanej jadalni rozmawiając min z młodym człowiekiem, który kilka dni temu wyprzedził mnie na odcinku do Tilicho BC. Okazało się, że jest Włochem i ma na imię Luka. Podobnie jak my na jutro planuje przejście przełęczy Thorong La. Większość planujących to przejście zamierza wyjść bardzo wcześnie. Ja napewno nie będę jednym z nich i zamierzam wyjść później.














   17/11/2022 (czwartek). Thorung Phedi - Muktinath (3650 m).

Dystans ~16 km. Podejścia ~ 1000 m, zejścia ~ 1800 m.

W przerwach między snem zadawałem sobie pytanie - iść…, czy zawracać do Manang? Przespałem około 5-6 godzin po zażyciu 1 i 1/2 tabletki diamox. Zdawałem sobie sprawę, że taka dawka to częste siusianie ale najważniejszy był jednak sen a nie przewracanie się z boku na bok przez całą noc. Wyszedłem już na dobre ze śpiwora około 6:00  i mimo dokuczającego mi coraz bardziej kaszlu postanowiłem iść w kierunku przełęczy. Było jeszcze cholernie zimno i z niecierpliwoscią oczekiwałem na słońce. W pokoju Kena wciąż było ciemno. Wczoraj wszedł na chwilę do jadalni by powiedzieć mi, że czuje się okropnie i prawdopodobnie zawróci do Manang albo podejdzie tylko do High Camp. Nie wyobraża sobie przejścia całego odcinka. Na wszelki wypadek powiedzieliśmy sobie - cześć.

Zjadłem śniadanie i jako jeden z ostatnich około 7:00 zacząłem wędrówkę.

Zaczęło się od ostrego podejścia i tak było aż do High Camp. Początek treku był dla mnie katorgą. Grabiały mi z zimna palce u rąk i nie mogłem w pełni korzystać z moich kijków. Przeszkadzał mi w oddychaniu powracający kaszel. Z trudem dobrnąłem do High Camp (~ 4900 m) i nie zatrzymując się szedłem dalej bezpodstawnie myśląc, że przełęcz jest blisko. Niestety było to czcze życzenie. Było coraz wyżej ale Bogu dzięki trasa  złagodniała. Wkrótce zobaczyłem przed sobą pierwszych turystów. Jak zwykle w takiej sytuacji poczułem przypływ nowej energii i podchodziłem już na większym luzie.

Czym bliżej przełęczy tym mijałem więcej i więcej zmęczonych, ciężko oddychających i co kilkanaście metrów przystających ludzi. Czułem się coraz lepiej ale mój włoski dwudziestokilkuletni kolega Luka czuł się jeszcze lepiej. Wyszedł po mnie i 200-300 metrów przed przełączą dogonił mnie. Młodość wzięła górę. Jestem pełen podziwu dla niego i jego techniki chodzenia. Jest dobrze przygotowany bo przybywa w Himalajach tak długo jak i my. 

Odetchnąłem z ulgą kiedy w końcu dobrnąłem do Thorong La (5416 m). To mój najwyższy punkt podczas tego wyjazdu. Oczywiście wiał bardzo silny wiatr a dookoła leżały zwały śniegu. Po zrobieniu kilku zdjęć postanowiłem zejść trochę niżej, zrobić krótką przerwę na zjedzenie czekolady, wypić gorącą herbatę i założyć micro spikes ( to chyba raczki). Większość obecnych na przełęczy wchodziła już w nich a ja jakoś doszedłem bez. Schodzenie po ubitym, często przechodzącym w lód śniegu jest o wiele trudniejsze od podejścia. Po tej krótkiej przerwie rozpocząłem długie i równie uciążliwe schodzenie. W jednym kawałku ale potwornie zmęczony resztkiem sił dotarłem do Muktinath. Zacząłem szukać hotelu, w którym zaoferują mi pokój od strony słońca. Znalazłem taki ale o nie najwyższym standardzie. Hotelik ubogi ale miałem w pokoju słońce do godz 17:00.

Usłużny gospodarz przyniósł mi miednicę z gorącą wodą. Doprowadziłem się do porządku i zszedłem na obfity posiłek. Tym razem były dwie porcje warzywnych, podsmażonych na oleju pierożków momo. Popijałem je zupą czosnkową. Na koniec zamówiłem miejscowy bimber raksi. Wypiłem szklaneczkę tego na ciepło podawanego wynalazku i muszę przyznać, że przypadł mi do gustu. Jest dużo tańszy od piwa. Na kolację zamówiłem kolejną szklaneczkę aby popić ulubiony dal bhat.




                                                                                   High Camp












                                                                                  Luka i ja na przełęczy

















   18/11/2022 (piątek). Muktinath (3650 m). Dzień odpoczynku.

Nie wiedząc co postanowił Ken pomyślałem, że spędzę tutaj jeden dzień ekstra, przy okazji odpocznę i być może szczęśliwie dołączy do mnie. W łóżku czekałem na słońce. Kiedy już się pokazało zjadłem śniadanie, zrobiłem pranie i postanowiłem się przejść. Doszedłem do końca wioski i zobaczyłem asfaltową drogę. Nie wyglądało to dobrze. Wróciłem do hoteliku i wdałem się w rozmowę z moim gospodarzem. Do przejścia pozostał mi jeszcze jeden odcinek Muktinath - Jomsom. Z Jomsom planowałem 30 minutowy lot powrotny do Pokhara.

Mój przemiły gospodarz zaofiarował swoją pomoc w kupnie biletu za jedyne 150 USD. Przykro mi się przyznać ale podczas tego wyjazdu opadło mi bielmo z oczu i zobaczyłem Nepal takim jakim jest. Poprzednio zachwyt nad górami przesłaniał gorzką prawdę. A prawda no cóż …., to brud, smród, nędza i ubóstwo. Ludzie walczący o przeżycie kombinują jak mogą na każdym kroku.

Jedni są trochę uczciwi a drudzy mniej. W każdym bądź razie wszyscy chcą oskubać turystę bo uważają go za bogacza. Zawsze trzeba wszystko sprawdzać i jeśli jest dostęp do internetu to nie jest to trudne. W hotelikach pytać o cenę na wstępie i prosić o menu. Mój szanowny dobroczyńca chciał na mnie zarobić 25 $ a to mniej więcej całodobowy wydatek na spanie i jedzenie.

I tak niestety jest wszędzie. Kiedy zapytałem jak wygląda przejście od Muktinath do Jomsom to natychmiast po jego odpowiedzi postanowiłem skorzystać z autobusu. Jak już pisałem - nienawidzę chodzenia drogami, po których poruszają się również pojazdy mechaniczne. Zaoferował mi bilet ale grzecznie podziękowałem i przeszedłem się na przystanek autobusowy. Będąc tam postanowiłem, że do Pokhara pojadę autobusem. Odjazd jutro rano a za bilet, który dostarczył mi agent zapłaciłem 2100 rupii.

Późnym wieczorem dotarł Ken. Nie wiedząc, że jeszcze tutaj jestem zatrzymał się w innym hotelu. Bardzo źle się czuje i napewno nie będzie w stanie jutro podróżować. Postanowiliśmy, że spotkamy się w Pokhara.









                                                                                   Koledzy i raksi

                                                   


   19/11/2022 (sobota).  Muktinath  -  Pokhara. Całodzienna mordęga  jazdy autobusem.

Wyjazd opóźniony bo trzeba było czekać na jakichś spóźnialskich. Byłem szczęśliwy bo miałem bilet i miejsce. Autobus jak wszystkie lokalne w Nepalu brał po drodze wszystkich, którzy chcieli jechać.

Dosiadało się wielu turystów, którzy mieli chyba dosyć trekingu w takich warunkach. Widziałem ulgę na ich twarzach kiedy udało im się wejść do pojazdu. Nie czekały na nich miejsca. Musieli stać stłoczeni na podłodze i stopniach a pomiędzy nogami leżało mnóstwo tobołków, plecaków i innych miejscowych dróg. Ze względu na stan techniczny tych niby dróg podróż ta to kolejna przygoda, którą napewno nie będę wspominał dobrze. To było 10 - 11 godzin balansowania na granicy życia i śmierci. Ta druga mogła nastąpić w każdej chwili. Do Pokhara dojechaliśmy po zachodzie słońca. Plecak pokryty był grubą warstwą kurzu. Wróciłem do tego samego hotelu, w którym byliśmy poprzednio mając nadzieję, że oddadzą mi kilka drobnostek, które przez nieuwagę pozostawiłem. Najbardziej zależało mi na skarpetkach. Moje nadzieje były płonne. W związku z jutrzejszymi wyborami postanowiłem, że pozostanę tutaj jeszcze jedną noc i poszukam coś innego. Na dwie kolejne noce wybrałem pokój przy rodzinie wynajęty przez airbnb. Nie był to dobry wybór ponieważ nie było ciepłej wody ale za mniejszą kasę miałem dodatkowo darmowe śniadanie. 

 







   20,21,22/11/2022 Pobyt w Pokhara.

Do zakończenia pobytu w Nepalu miałem jeszcze sporo czasu i musiałem go jakoś zagospodarować. Kupiłem mapę - Around Annapurna i wziąłem się do roboty. Postanowiłem, że połączę w jedną  3 popularne krótkie trasy i wypełnię mój czas. Wyszło mi 12 dni, które będę potrzebował na przejście Poon Hill Trail, Annapurna Base Camp i Mardi  Himal. Po tej kilkudniowej przerwie poczułem się lepiej. Na polecenie mojego doktora po raz drugi podczas tej podróży biorę antybiotyk. Kaszel i problem z uszami są już mniej dokuczliwe. Wczoraj spotkałem się z Kenem. Jego stan jest bardzo zły. Rano był u lekarza. Musi brać aż dwa antybiotyki oraz inne lekarstwa. Ma tylko 6 dni na doprowadzenie się do porządku. 29 leci do Hongkongu a tam nadal obowiązuje ostre prawo covidowe.

Spędziłem kilka dni w tym mieście ale nie na lenistwie. Każdego dnia wychodziłem na długie przechadzki. Jak już wspomniałem Pokhara wywarła na mnie korzystne wrażenie. To drugie co do wielkości miasto Nepalu zamieszkuje powyżej 500 tysięcy ludzi. Napewno prezentuje się korzystniej od stolicy. Przy dobrej pogodzie można zobaczyć stąd kilka ośmiotysięczników (Dhaulagiri, Annapurna l i Manaslu). Jednak największe wrażenie na mnie zrobił niższy szczyt Machhapuchhre (6993 m) znany również jak Fishtail (Rybi Ogon). Jest piękny i ponoć jedyny do tej pory nie zdobyty. Władze nie dają pozwolenia na wejście ponieważ jest on uważany za świętą górę Nepalu. Pokhara uważana jest za centrum turystyczne kraju. W rejonie jeziora jest mnóstwo hoteli, restauracji, sklepików ze sprzętem turystycznym i pamiątkami. Dzielnica turystyczna prezentuje się napewno lepiej od Kathmandu. Tak można sobie pomyśleć spacerując wzdłuż dużego jeziora Phewa Lake albo po ulicy Lakeside Marg prowadzącej rownolegle do jeziora. Ta część jest wizytówką miasta. Wystarczy jednak 15-20 minut spaceru od centrum turystycznego aby zobaczyć to co zwykle towarzyszy nam w miastach, miasteczkach i wioskach tego kraju. Nie ulega wątpliwości, że magnesem przyciągającym setki tysięcy turystów są Himalaje. Tak jest i ze mną.


                                                                                                     Mój Airbnb  

                                                                                                     Hotel Trip - okropny


                                                                 



POON HILL / ANNAPURNA BASE CAMP / MARDI HIMAL BASE CAMP.


   23/11/2022 (środa). Pokhara - Nayapul - Ulleri - Ghorepani (2900 m).

Dystans ~ 15 km. Podejścia ~ 1450 m, zejścia ~530 m.

Do miejsca, z którego odjeżdżają autobusy z Pokhara do Nayapul wziąłem miejscową taksówkę. Cena biletu autobusowego 300 rupii.

Z Nayapul zacząłem iść w kierunku Ulleri gdzie zaplanowałem mój pierwszy nocleg. Pierwszy odcinek po nędznym nepalskim asfalcie, po którym od czasu do czasu przejeżdżały pojazdy mechaniczne. Po przejściu 1.5 -2 km znalazłem się w miejscowości Birethanti gdzie strażnik sprawdził mój permit (pozwolenie) i mogłem rozpocząć podejście w kierunku na Ulleri. Myślałem, że będzie to ścieżka i nie będzie ruchu pojazdów. Niestety, to były moje czcze mrzonki. Gruntowa droga była w okropnym stanie i co kilkanaście minut przejeżdżał po niej jakiś jeep. Schodziłem z drogi jak najdalej ale to nie pomagało na wszechobecny kurz. Po przejściu kilku kilometrów dogonił mnie autobus i postanowiłem machnąć ręką. Jechał do Ulleri i ochoczo skorzystałem z tej kosztującej 200 rupii możliwości. Byłem szczęśliwy kiedy po morderczej jeździe znalazłem się na miejscu. Była jeszcze wczesna pora więc postanowiłem zmienić plan i iść dalej w kierunku Ghorepani. Nie był to specjalnie ciekawy odcinek. Nie było już drogi ani pojazdów ale 50% trasy to niekończące się schody. Dużo zieleni i w związku z tym mało słońca. W Ghorepani znalazłem się około 15:00.


                                                                                  Autobus do Nayapul



                                                                                                          W autobusie do Ulleri














   24/11/2022 (czwartek). Ghorepani - Tadapani (2630 m) via Poon Hill.

Dystans ~ 15 km. Podejścia ~ 1300 m, zejścia ~ 1400 m.

Ghorepani to duża miejscowość z mnóstwem hoteli. Ceny są wyższe ale również i wyższy standard. Miałem do swojej dyspozycji pokój z łazienką i gorącym prysznicem. W menu jest duży wybór ale ja już tradycyjnie pozostaję przy zupie czosnkowej, momo, dal bhat i omlecie na śniadanie.

Podobnie jak inni planowałem wyjście na Poon Hill (3210 m) przed wschodem słońca. W nocy dopadł mnie ból głowy i postanowiłem pozostać dłużej w łóżku. Wyszedłem z pokoju kiedy w hotelu była już tylko obsługa. Podczas śniadania pojawili się pierwsi schodzący z górki. 310 metrowe podejście - oczywiście po ułożonych z kamieni schodach - rozpocząłem o 8:00. Szybko i bez przeszkód dotarłem na miejsce. Oprócz mnie był tam jeszcze jeden turysta i dwóch pracowników sprzątających teren. Przed nami rozpościerał się wspaniały widok na szczyty Annapurny i sąsiadujące z nią góry ale mimo wszystko uważam, że Poon Hill jest przereklamowane. Wróciłem do hotelu o 9:30 i zacząłem przygotowania do dalszej wędrówki. Opuszczając hotel wdałem się w krótką rozmowę z właścicielem. Na koniec zapłaciłem, podziękowałem za goszczenie mnie i ruszyłem przed siebie. Rozpocząłem długim podejściem, w większości prowadzącym po schodach do górskiego grzbietu. Widok z grzbietu nie ustępował temu z Poon Hill. Najlepiej widoczny był najbliżej leżący Hiun Chuli (6441 m). Po jego lewej stronie  była Annapurna South (7219 m) i dalej patrząc w lewo Annapurna l (8091 m). Pomiędzy nią cztery niższe i kolejny widoczny ośmiotysięcznik Dhaulagiri (8167 m). Oprócz Poon Hill to kilku kilometrowe przejście grzbietem było największą atrakcją dnia. Potem zaczęło się karkołomne zejście wąwozem którym płynął rwący strumień. Około południa zatrzymałem się na lunch (dal bhat). Nie mam  już w plecaku żywności i niosę tylko tabletki do wzbogacania wody. Jestem więc skazany na korzystanie z oferty tea houses, która zawsze jest taka sama. Czasem zamawiam makaron z żółtym serem i warzywami. Bez przeszkód dotarłem do Tadapani. Przywitała mnie brzydka pogoda. Było pochmurno i mglisto. W hotelu za sąsiadów miałem amerykańską rodzinę (9 letni chłopiec i 13-latka z rodzicami). W ramach edukacji są w rocznej podróży po świecie.























   25/11/2022 (piątek). Tadapani - Lower Sinuwa (Bhanuwa) (2070 m).

Dystans ~ 13 km. Podejścia 1000 m, zejścia ~1620 m.

W dzisiejszy poranek powitało mnie słońce i taka pogoda utrzymała się przez cały dzień. Rozpocząłem dzień jak zwykle późno i powoli. Wyszedłem na trasę o 8:45. Mimo wolnego tempa dogoniłem dwóch sympatycznych turystów z Malezji idących w towarzystwie przewodnika. Szliśmy razem uprzyjemniając sobie czas rozmową. Po godzinie zatęskniłem za samotnością i podkręciłem tempo. Doszedłem do zejścia, które w 100% prowadziło schodami. Schodząc minąłem wioskę, zszedłem do rzeki, od której rozpoczęło się schodowe podejście.

Schody towarzyszyły mi przez cały dzień. Wczoraj planowałem, że na nocleg zatrzymam się w Chhomrong. Kiedy dotarłem do tej dużej wioski zmieniłem zdanie i postanowiłem iść dalej. Po raz kolejny trzeba było schodzić schodami do kolejnego mostku. Przy zejściu z Chhomrong po raz drugi dyżurujący strażnik sprawdził moje pozwolenie. Idąc w górę po schodach wkrótce dotarłem do Lower Sinuwa. Postanowiłem w tym miejscu spędzić noc. Dzień udany z dobrą słoneczną pogodą i ładnymi widokami.


                                                                                  Tu spędziłem noc




                                                                                  Koledzy z Malezji na tle Fishtail









                                                                                 Jak zwykle momo i zupa czosnkowa



   26/11/2022 (sobota). Lower Sinuwa - Deurali (3200 m).

Dystans ~ 14 km. Podejścia ~ 1850 m, zejścia ~ 750 m.

Dzisiejszy odcinek to przede wszystkim dżungla ale od czasu do czasu można było nacieszyć wzrok pięknem górskiego krajobrazu. Trasy w rejonie Annapurny należą do najpopularniejszych w Nepalu a także w turystyce międzynarodowej. Czym bliżej do Annapurna Sanctuary tym więcej ludzi. Nie jest jeszcze tak źle jak przed covidem. Turystka dopiero nabiera tempa po dwuletniej przerwie spowodowanej  propagandową pandemią. Zatrzymałem się w Himalaya na dłuższy lunch. Całkiem przypadkowo wybrałem Himalaya Guest House jako miejsce gdzie zjem dal bhat i wypiję masala tea.

Trafiłem w dziesiątkę bo miałem okazję zjeść najlepszy dal bhat podczas moich wszystkich pobytów w tym kraju. Postanowiłem i przyrzekłem sympatycznemu właścicielowi, że w drodze powrotnej też się u niego zatrzymam. Podczas długiej przerwy rozmawiałem z dwoma przewodnikami. Jeden prowadzi dwójkę Niemców a drugi idzie z Holendrem. Próbowałem wyciągnąć jakieś ciekawostki związane z Annapurna Sanctuary ale nie byli skorzy do dzielenia się, albo sami niewiele wiedzieli. Byłem na tyle bezczelny, że zapytałem - dlaczego mnie nie lubicie? Odpowiedział mi ten od Niemców, że przez takich jak ja oni tracą pieniądze, że jestem złym przykładem dla innych turystów. Zapytałem go czym w moim przypadku uzasadni ich zatrudnienie? Nie odpowiedział mi a ja dodam od siebie, że to jego drugi pobyt na ABC Trail.  Na koniec rozmowy bąknął coś tam o łamaniu prawa. Odpowiedziałem z ironią w głosie - chyba twoje, bo przepisy obowiązujące na terenie Annapurna Conservation Area na samodzielne wędrówki zezwalają. Dodałem, że kiedy musiałem to zatrudniałem ale z powodzeniem mogłem się bez nich obejść i tylko zmarnowałem pieniądze przez bezmyślne zarządzenie jego rzadu. 

Odszedł bez słowa i podejrzewam, że już się do mnie nie odezwie. Wcześniej nakłaniał mnie aby w Deurali zatrzymać się w hotelu Dream Lodge. Doszedłem na miejsce kiedy słońce było już poza jedną z gór. Wybrałem inny hotel w którym mogłem doprowadzić się do porządku w jeszcze nasłonecznionym pokoju. 









                                                                                   Sympatyczni Rosjanie


















   27/11/2022 (niedziela). Deurali - Annapurna Base Camp (4130 m). 

Dystans ~ 8 km. Podejścia ~ 1700 m, zejścia ~ 750 m. 

Nie spieszyłem się z wyjściem ponieważ miał to być krótki i łatwy dzień a po drugie czekałem aż z poza gór wyjdzie słońce. Jestem już na wysokości, na której bez promieni słonecznych dokucza przenikliwe zimno. Ostatniej nocy powróciły problemy ze snem. Wziąłem 1/2 tabletki diamox ale niewiele to pomogło. Dobrego snu było 3-4 godziny a reszta nocy jak zwykle na większej wysokości zmarnowana. Niestety, borykam się z tym problemem od lat i nie wygląda na to, że cokolwiek się zmieni na lepsze. Muszę z tym żyć albo przestać chodzić w wysokich górach. Wyszedłem po obfitym śniadaniu złożonym z płatków i omleta z tybetańskim chlebem. Popiłem to wszystko dużą ilością herbaty z dodatkiem imbiru i o 9:10 wyszedłem na trasę, która ma mnie do jednego z najpiękniejszych miejsc w Nepalu jak twierdził mój kolega Ken. 

Po trasie prowadzącej wzdłuż rzeki Modi Khola wypływającej z pobliskiego lodowca Annapurna Glacier nie było nic godnego uwagi. Ścieżka przez cały czas pięła się wyżej i wyżej. Zaczęło robić się ciekawiej kiedy doszedłem do Machhapuchhre B.C. (3700 m). Stąd było już trochę łagodniej a plusem były zapierające dech w piersiach himalajskie, bajeczne wprost widoki. Szedłem dalej i o 11:30 dotarłem do celu. Byłem na ABC. Zatrzymałem się w Snow Land Lodge zamówiłem momo i zupę czosnkową a sam zabrałem się do porządków (mycie, przepierka).Słońce jeszcze pięknie grzało i chciałem to w pełni wykorzystać. Po lunchu miałem czas rozejrzeć się po okolicy. Obojętnie w którym kierunku patrzyłem przed moim wzrokiem były potężne góry. Niesamowite wprost skupisko szczytów z najwyższą Annapurną l. Po jej lewej tuż obok równie potężny Bharha Chuli (7647 m). Patrząc dalej w lewo Annapurna South i Hiun Chuli. Po prawej stronie Annapurny l są trzy bezimienne siedmiotysięczniki, następny to Khangsar Kang (7485 m), Singu Chuli, Tare Kang (7069 m), Ganggapurna (7454 m), Annapurna lll (7555 m), Gandharwa Chuli i zamykający koło Machhapuchhre (6997 m).

Ten ostatni (Rybi Ogon) robi na mnie największe wrażenie. Jest to święta góra do tej pory niezdobyta. Byłem w miejscu jak z bajki (ABC) otoczonym ze wszystkich stron potężnymi szczytami. Jest to napewno jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie, na które dane mi było oglądać. Dotarcie tutaj nie jest czymś trudnym i warte jest każdej kropli potu i wszystkich innych nieudogodnień. Pod koniec dnia pojawiły się chmury i mgły. Zrobiło się oczywiście bardzo zimno i nieprzyjemnie. Właściciel hotelu zapewnił mnie, że wschód słońca będzie bezchmurny i zachęcał aby to zobaczyć. Zna kilka słów po polsku i właśnie to zadecydowało, że u niego się zatrzymałem. Zjadłem kolację i podobnie jak inni udałem się do pokoju aby wleźć do śpiwora i dodatkowo przykryć stopy kołdrą. Zatęskniłem za wkładkami, którymi obdarowali mnie Marysia i Krzysztof.






































   28/11/2022 (poniedziałek). ABC - Bhanuwa (Lower Sinuwa) (2070 m).

Dystans ~ 22 km. Podejścia ~ 1500 m, zejścia ~ 3550 m.

Bogu niech będą dzięki, że mimo chłodu zdecydowałem się na wczesną pobudkę aby popatrzeć na wschód słońca i efekty nim wywołane. To naprawdę coś przepięknego co każdy kto tutaj dotrze musi zobaczyć. Szkoda tylko, że poranne promienie nie padają na wszystkie szczyty a tylko na te, będące po stronie zachodniej tego cudownego miejsca. Złota barwa Annapurny l i Południowej na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Widok jaki dostarcza wschodzące słońce jest tak czarujący, że poczułem się jak w baśniowej krainie. To miodzio dla oczu i duszy. To piękno ukazuje boską doskonałość tworzenia. Z radości, że tutaj jestem westchnąłem głęboko do niego i ze wzruszenia uronilem wiele łez. Poruszony do głębi powróciłem do hotelu na śniadanie. Około 8:30 opuściłem to cudowne miejsce i rozpocząłem wędrówkę powrotną. Te pierwsze kilometry po otwartym terenie i przy małym spadku pozwalały mi na kontynuację podziwu dla Stwórcy tego potężnego dzieła. Rozglądałem się chłonąc piękno okolicy nie skupiając się kompletnie na wędrówce. Ścieżka łagodnie prowadziła w dół. Od czasu do czasu widziałem lód ale najczęściej na poboczach. Innym zagrożeniem były drobne kamyczki leżące niewinnie na ścieżce. Pół biedy  kiedy podchodzimy ale przy zejściu ich obecność może być przyczyną upadku. Pamiętam z przeszłości kilka upadków, które dzięki Bogu kończyły się bezurazowo. Tym razem nie było aż tak dobrze. Totalnie rozkojarzony w pewnej chwili stanąłem lewą stopą na kamyczek i padłem na wznak. Upadek złagodził plecak ale moja lewa noga podwinęła się i znalazła pod prawą. Poczułem ostry ból w kostce. Powoli podniosłem się i spróbowałem iść dalej.  Bolało ale dołożyłem ten ból do moich innych dolegliwości i lekko utykając kontynuowałem wędrówkę. Po minięciu Machhapuchhre B.C. trasa była już mniej przyjazna ale mimo to byłem w stanie iść. Doszedłem do Himalaya i zatrzymałem się na dłuższy popas w Himalaya Guest House, w którym gościłem przedwczoraj. Po jakimś czasie dotarł poznany kilka dni wcześniej mój młody niemiecki kolega Jan. Mimo młodego wieku skarżył się na ból w kolanach. Użyczyłem mu kilka tabletek przeciwbólowych a on zaoferował mi maść. Posmarowałem nią obficie kostkę a podczas konsumpcji lunchu połknąłem dodatkowo jedną tabletkę  oxycontin. Wróciłem myślami do wczorajszego popołudnia na ABC i zobaczyłem hałasujący helikopter. Na moich oczach zabierał czwórkę  mocno utykających turystów. Zatrzęsło mną na to wspomnienie.

Po półtoragodzinnej przerwie (pozostawiając Jana) ruszyłem przed siebie nie mając pojęcia dokąd zdołam dojść. Według pierwotnego planu w drodze powrotnej z ABC miałem spędzić pierwszą noc w Bamboo.

Zmieniłem zdanie jak tylko zobaczyłem tą wioskę w drodze na ABC. Położona w głębokiej dolinie rzeki, otoczona ze wszystkich stron wysokimi ścianami skalnymi i dodatkowo bujną zielenią nie wyglądała przyjaźnie dla ludzi spragnionych słońca. Mimo kontuzji szedłem więc dalej. Od Bamboo rozpoczęły się już na dobre schody i długie nimi podejście. Rozważałem spędzenie nocy w Sinuwa ale mile wspominałem mój pobyt w Lower Sinuwa i mimo zmęczenia postanowiłem iść dalej do tego samego hotelu, w którym gościłem kilka dni temu. Opowiedziałem właścicielowi o wypadku i dodałem, że być może zatrzymam się u niego na dzień lub dwa dłużej.





























                                                                                    Po długim dniu



   29/11/2022 (wtorek). Lower Sinuwa - Landruk (1650 m). 

Dystans ~ 13 km. Podejścia ~ 1230 m, zejścia ~ 1700 m.

Dzisiejszy poranek powitałem śniadaniem i króciutką przechadzką sprawdzającą stan stopy. Test nie był perfekt ale na tyle dobry abym mógł podjąć dalszą wędrówkę, której celem jest leżący na wysokości 4500 metrów Mardi Himal B.C. Podczas śniadania wdałem się w rozmowę z  właścicielem hotelu. Na jednej ze ścian zauważyłem dziwnie wyglądającą węzę pszczelą ale bez ramki. Była dużych rozmiarów i gruba. Właśnie widok tej węzy skłonił mnie do rozmowy. Okazało się, że mój dobroczyńca ma drugą bardzo niebezpieczną profesję. Jest myśliwym miodu, poluje na miód czyli podkrada go dzikim pszczołom. Jest to ponoć bardzo cenny miód, bardzo ostry i specyficznym smaku. Zapytałem czy ma, bo chciałbym spróbować. Oczywiście musiałem zapłacić. Za równowartość dwóch dolarów dostałem średnich rozmiarów łyżkę stołową. Rzeczywiście ostry i o dziwnym smaku. Nie można dużo spożyć bo staje się niebezpieczny. O 9:45 wyszedłem na trasę. Krótkie zejście w kierunku rzeczki i mostu wiszącego, po którego przejściu rozpoczęło się męczące podejście schodami (500 m) do Chhomrong. Po drodze ten sam strażnik co poprzednio sprawdził moje pozwolenie i odfajkował wyjście z obszaru Annapurna objętego specjalną ochroną.

Jak to zwykle bywa w górach tak było i tym razem. Po wejściu na najwyższy punkt rozpoczęło się zejście po karkołomnych schodach będących miejscami w opłakanej kondycji. Schodziłem w kierunku Taulung, Jhinudanda a po osiągnięciu rzeki Modi Khola szedłem wzdłuż niej w kierunku New Bridge(1340 m). Tutaj miałem zamiar zatrzymać się na noc ale skończyło się tylko na lunchu. Nie podobało mi się to miejsce bo wiedziałem, że będzie mi brakować słońca. Wędrowałem dalej w sąsiedztwie rzeki, w kierunku Landruk (1650 m). Ostatnia część to kolejne tego dnia podejście. Miałem już dosyć i zacząłem rozglądać się za miejscem na spędzenie reszty dnia i nocy. Było w czym wybierać ale chciałem podejść jak najwyżej aby skrócić jutrzejsze poranne podejście. Znalazłem hotelik z łazienką, w której była ciepła woda. Doprowadziłem się do porządku, zrobiłem przepierkę a pod koniec dnia zamówiłem dal bhat i masala tea. W dolnej partii Landruk, tej nad rzeką jest droga, którą można dojechać do Pokhara. Kierowcy jeepów trąbią bezustannie nawołując tym sposobem pasażerów. Denerwowało mnie to.





















   30/11/2022 (środa). Landruk - Low Camp (2970 m).

Dystans ~ 11 km. Podejścia ~ 1700 m, zejścia ~ 340 m.

Zwlekałem z wyjściem oczekując na pojawienie się słońca. Jak zwykle pierwsze kroki stawiałem  bardzo wolno i ciężko. Dodatkowo moją sytuację pogarszała kontuzja lewej stopy. Zdawałem sobie sprawę, że najlepiej by było gdybym zrezygnował i wrócił do Pokhara lub Kathmandu. Podobnie jak kilka miesięcy temu w Turcji gdzie pod koniec trasy rozwaliłem kolano i mimo to postanowiłem zakończyć wędrówkę tak było i tym razem. Miałem trochę problemów z odnalezieniem właściwego szlaku a kiedy to zrobiłem zatrzymałem się aby zdjąć z siebie polara i wiatrówkę. Podczas postoju wyprzedził mnie indywidualny turysta z Anglii a chwilę później trójka innych - Amerykanin z przewodnikiem i tragarzem spotkany wcześniej na ABC. Czas było pozbierać się i brać byka za rogi. 

Do Forest Camp dotarłem przed nimi i rozmyślałem czy tutaj nie spędzić resztę dnia i noc. Odrzuciłem szybko tę myśl bo otaczała mnie gęsta i zimna mgła. To nie są moje klimaty. Zatrzymałem się w jednym z Lodge na lunch a po zjedzeniu ruszyłem dalej przed siebie. Na Low Camp powitała mnie identyczna pogoda jak na Forest. Zatrzymałem się w pierwszym Guest House ale na moje pytanie o ciepłą wodę do umycia właściciel zażądał zapłaty. W kolejnym poszło mi lepiej. Dostałem wodę a przy rozpalonym o tak wczesnej porze piecu mogłem wysuszyć moje mokre od potu ubrania. Hotel Moon Light prowadzi w imieniu właściciela młody, bardzo przyjazny i chętny do rozmowy młody chłopak.

Również on przygotowywał moje smaczne posiłki w kuchni, po której biegały sympatyczne myszki. W dniu dzisiejszym chmury i mgła ograniczyły do minimum atrakcje widokowe i dlatego na koniec postanowiłem rozweselić moją duszę dwoma szklaneczkami raksi (miejscowy bimber).















   01/12/2022 (czwartek). Low Camp - High Camp (3550 m).

Dystans ~ 6 km. Podejścia ~ 630 m, zejścia ~ 90 m. 

Nie wiem czy to dzięki spożytej raksi miałem bardzo spokojną noc. Nie spieszyłem się z wyjściem ponieważ na dzień dzisiejszy mam do przejścia krótki dystans. Na późne śniadanie zamówiłem spaghetti z jajkiem, warzywami i serem yaka oraz herbatę a także rozpuszczalną kawę z mlekiem. Niestety na dobre late muszę jeszcze kilka dni poczekać do wizyty we French Bakery w Kathmandu.

Oprócz mnie w hotelu noc spędziła młoda para turystów francuskich. Od paru dni myślę  sobie, że to już końcówka sezonu i cieszę się, że nie ma tłumów. Pogoda uległa znacznej poprawie. Świeciło cieplutkie słoneczko a mgła i chmury opadły na niższy pułap. Nie spiesząc się przeszedłem dzisiejszy odcinek napawając się pięknem otaczającego mnie krajobrazu.

Przez pierwsze 1-2 km ścieżka prowadziła przez rododendronowy las a potem teren był już otwarty dla oczu i zmysłów. Na Mardi Himal High Camp jest drożej. W hotelu, w którym postanowiłem zatrzymać się za sam tylko pokój musiałem zapłacić 1000 rupii za noc. Jedzenie też jest droższe i właściciel przybytku nie grzeszy talentem kulinarnym. Nie miałem wyboru. Muszę coś jeść i gdzieś spać. Na wieść, że jestem Polakiem opowiedział mi smutną historię, która wydarzyła się tutaj miesiąc temu. W jego hotelu zatrzymało się trzech Polaków. Wypytywali go o możliwość wejścia na Mardi Himal. To tylko 5553 metrów ale odradzał im mówiąc, że wejście na szczyt jest niebezpieczne. Panowie jednak pałali żądzą wspinaczki a szczególnie jeden z nich. Właśnie ten jeden ignorując uslyszaną  wiadomość do dziś nie powrócił do hotelu. Znający znakomicie teren, będący w młodym wieku i dobrej kondycji  właściciel zorganizował grupę ratowniczą ale poszukiwania spełzły na niczym. Agencja ubezpieczeniowa wysłała helikopter, który przez dzień krążył po okolicy ale również nie wypatrzono ciała. Tak najczęściej w górach kończą się lekkomyślność w powiązaniu z brawurą.

















                                                                                     Mój pokój

                                                                                                         Machhapuchhre



   02/12/2022 (piątek). High Camp - Mardi Himal B.C. (4500 m) - Low Camp (3550 m).

Dystans ~ 18 km. Podejścia ~ 1500 m, zejścia ~ 2040 m.

Oprócz mnie w hotelu gościły dwie dziewczyny z Anglii i para z Tajwanu. Już o czwartej rano słyszałem hałasy bo chcieli zdążyć na wschód słońca. Większość turystów wyszła również bardzo wcześnie z tego samego powodu. Nie miałem dobrej nocy i nie spieszyłem się. Na 6:15 miałem zamówione śniadanie. Z tego co wczoraj mówił właściciel i przygodnie poznany przewodnik trasa na base camp jest bardzo trudna. Nie wiedziałem co o tym sadzić ale wolałem mieć pełny żołądek i zapas energii. Zamiarem Angielek było przejście do punktu widokowego a Chińczycy zamierzali iść do B.C.. Z lekkim plecakiem opuściłem hotel o 6:58. Nie miałem planu dokąd dojdę. Brak snu i ból w stopie ograniczały moje możliwości. Po 45 minutach samotnego spaceru doszedłem pierwszych lokalnych maruderów. Szło im się bardzo ciężko i byłem przekonany, że dziewczyna wkrótce przekona partnera do powrotu. Ja natomiast czułem się z każdym krokiem coraz lepiej i rozpierała mnie energia. Z hotelu do Base Camp to tylko ~ 6 km ale trzeba podejść ~ 1100 m i jak to zawsze bywa w górach zejść ~ 500 m. Po osiągnięciu celu należało  tą samą trasą zejść. Spotkałem schodzące z punktu widokowego Angielki i żartobliwie próbowałem przekonać je aby zawróciły i poszły ze mną wyżej. Wyprzedziłem kolejnych kilka osób i doszedłem do młodej Nepalki, która samotnie pokonywała kolejne metry podejścia. Chciałem iść dalej ale ona nie chciała poprzestać na pozdrowieniu. Robiła wszystko aby mnie wciągnąć w pogawędkę. Do punktu widokowego było około 30 minut (w jej tempie). Zwolniłem i postanowiłem, że nic w tym złego aby pogaworzyć z tą młodą ślicznotką. Permita ma 21 lat i jest pielęgniarką pracującą w jednym ze szpitali w Kathmandu. Jest tutaj z grupką znajomych, których pozostawiła daleko z tyłu. Ich celem jest punkt widokowy. Ona jest blisko celu a pozostali to nie wiem. Doszliśmy razem do view point i po zrobieniu kilku zdjęć ja wyruszyłem dalej a ona została aby poczekać na znajomych. Samotnie dotarłem do Base Camp wyprzedzając po drodze kolejne osoby. Pojawili się też pierwsi schodzący. Na BC spotkałem Barta z Utah w towarzystwie przewodnika i tragarza. Wejście zabrało mi około 2 godzin. Zaczęło się robić coraz cieplej ale w podmuchach wiatru nadal czuło się mróz. Uzmysłowiłem sobie, że przecież to już grudzień. Rozejrzałem się wokół z westchnieniem, z miłością patrząc na czubek Rybiego Ogona i całą przepiękną okolicę, którą pod innym kątem podziwiałem z Annapurna B.C.. Czuję, że to już moje pożegnanie z Nepalem i Himalajami. Nic nie wskazuje na to abym tu jeszcze kiedykolwiek chciał powrócić. Schodziłem z Bartem i jego kompanami. Na punkcie widokowym raz jeszcze spotkałem Permitę ze znajomymi. Wymieniliśmy adresy oraz uściski i ruszyłem dalej za Bartem. Jutro planujemy razem zejście do cywilizacji i powrót do Pokhara. Bez przygód i przeszkód doszliśmy do naszych sąsiadujących z sobą hoteli. Nie spiesząc się spakowałem plecak i powiadomiłem właściciela Magic Mountain Hotel, że schodzę niżej. Wczoraj powiedziałem mu, że spędzę u niego dwie noce mając nadzieję, że zejdzie z ceny. Niestety to się nie stało i z lekkim sercem postanowiłem wrócić do mojego młodego przyjaciela na Low Camp.








                                                                                   Śliczna Permita














                                                                                   Bart i jego porter






   03/12/2022 (sobota). Low Camp - Lumre.

Dystans ~ 12 km. Podejścia ~ 260 m, zejścia ~ 2070 m.

Miało być krótko i szybko a wyszło inaczej. Kiedy będącą w wielu miejscach w naprawie ścieżką zeszliśmy do Sidhing okazało się, że nie jesteśmy w stanie dogadać się z kierowcami jeepów. Nie mieli ochoty na jakikolwiek kompromis. Podali nam zawyżoną cenę (7000 rupii)i uparcie jej bronili nie chcąc spuścić ani grosza. Bardzo mnie ich postawa wkurzyła i postanowiłem, że ja też nie ustąpię. Założyłem plecak i podjąłem dalszą wędrówkę w kierunku widocznego w dolinie Lumre. Podobnego zdania był Bart i szedł za mną. Towarzyszący mu lokalni nie mieli wyjścia i ruszyli za nami z kwaśnymi minami. Była to moja ostatnia wędrówka podczas tego  pobytu. Dała mi się mocno we znaki i do asfaltowej drogi doszedłem utykając. Bolała mnie stopa i przeciążone schodzeniem po schodach kolana. Wsiedliśmy do oczekującej na nas taksówki. Oczywiście nie musiałem tak pędzić bo mam jeszcze kilka dni do mojego lotu powrotnego. Kosztem zdrowia skróciłem o dwa dni czas pobytu w tym rejonie. Wydłużałem odcinki aby oddać się nudzie w Pokhara i Kathmandu. Dopiero 8 grudnia wracam do kraju.






                                                                                 Drogo, więc poszliśmy dalej


                                                                         KONIEC