Saturday, February 18, 2017

EL CHALTEN, ARGENTYŃSKA STOLICA WĘDROWCÓW - 2017.

El CHALTEN.

   To ponoć argentyńska stolica trekkingu. Rzeczywiście dużo tam ludzi, którzy przyjechali posmakować tych pięknych szczytów, jezior i lodowców. Posmakować Patagonii i przez kilka dni poczuć się górskim wędrowcą.
Moim zdaniem zbyt dużo, moim zdaniem powinni wprowadzić ograniczenia, system rezerwacji, loterii itp.
Szkoda tego piękna, szkoda go dla rozdeptania a niestety taki będzie koniec.

Patagonię argentyńską potraktowałem po macoszemu i dlatego przez ostatni dzień pobytu nudziłem się. Los się na mnie odegrał.
Na początku planowania pomyślałem o HUEMUL CIRCUIT (4 dni) i trzeba było przy tym pozostać. Miałem też inne opcje ale otrzymując sprzeczne informacje wybrałem tą minimalną.



DZIEŃ 1 (2017/02/03) - Camp El Relincho (El Chalten).

     Rano wyruszyłem  autobusem firmy CAL TUR z El Calafate do El Chalten. Cena biletu w dwie strony 900 pesos (~60 $).Tuż przed miasteczkiem jest Ranger Station, przy której musimy wysiąść i wysłuchać garści informacji na temat parku. Jeśli ktoś ma więcej pytań to niestety musi wrócić pózniej. Ja tak zrobiłem i straciłem ostatnią możliwość dotarcia do Hosteria El Pilar. Z tego miejsca miałem rozpocząć moją wędrówkę. Spoźniłem się tylko 5 minut. Ostatni transport był w południe.
Podjąłem decyzję, że przejdę tę drogę pieszo (od dworca autobusowego około 20 km i kolejne 8-10 km na kemping POINCENOT). Padało i coraz mocniej wiało prosto w twarz. Nie zdawałem sobie sprawy jak ciężko jest iść po utwardzonej kamienistej drodze.
Po 3 km zrobiłem coś, co bardzo rzadko mi się zdarza. Stanąłem i zły jak pies, po prostu zawróciłem. Spotkanie Eskimosa, któremu powiedziałem kim jestem dolało goryczy. Usłyszałem - Polak (a być może dodałem sobie - fuckin). Co się tłumaczy - pierdolony polski idiota. Byłem wściekły i momentalnie bardzo niemiły i niegrzeczny.

Doszedłem do dużego kempingu (El Relincho, 150 pesos za noc) i zacząłem ustawiać namiot. W międzyczasie przestalo padać. Wszedłem do kuchni i usłyszałem ziomków.
Natychmiast mój zły humor prysnął. Spotkałem 7 wspaniałych osób.
Wieczorem polscy rowerzyści poznali mnie z rowerzystą holenderskim, który wcześnie rano wybierał się na ten sam szlak co i ja. Wychodzimy o 7:00.

                                                                   Ranger Station.

                                                            Try to hike to El Pilar.

                                                         On my way back to the town.

                                                                      Almost there.

                                                                  My Polish friends.



DZIEŃ 2 (2017/02/04) - LOMA DEL PLIEGUE TUMBADO, Camp Poincenot.

      Jest to trail, który koniecznie trzeba zaliczyć. Modlić się o dobrą pogodę i tam iść. Widok 360 stopni, zapierający dech w piersiach. Do przejścia z naszego kempingu jest około 12 km. Od Ranger Station podają 10 km. Trasa nie jest specjalnie ciężka. Dopiero pod sam koniec jest bardziej stromo. Mimo to jest ok bo idziemy lekko. Jest to dla nas tzw. dzienna przechadzka (day hike). Szliśmy tak szybko, że w końcu zgubiliśmy trasę prowadzącą na szczyt. Weszliśmy na niego na wariacki skrót.
Pogorszyła się widoczność i dmuchał coraz mocniejszy wiatr. Schowani za ułożone z kamieni ścianki postanowiliśmy czekać na lepszą widoczność. Wciąż dochodzili inni, którzy zrażeni mroźnym wiatrem szybko zawracali ku zejściu.
Mieliśmy to szczęście aby nasycić się przepiękną urodą tego miejsca. Nasza cierpliwość została nagrodzona. Wracaliśmy bardzo zadowoleni a w naszych głowach zrodził się pomysł, dzięki któremu nadrobię stracone wczorajsze popołudnie.
Po zejściu do miasteczka ja wylądowałem z pytaniami na Ranger Station a John udał się do biura turystycznego aby wynegocjować podwózkę do HOSTERIA EL PILAR.
Zgodzili się nas podwieźć za 300 pesos (20$).
O 18:00 John z częścią bagażu a ja z całym dobytkiem wsiedliśmy do busa.
Przedtem pożegnałem Magdę i Grześka bo tylko oni byli na kempingu.
Z El Pilar czekał nas jeszcze kilkukilometrowy hike (~6 km) na Camp Poincenot. Po drodze zatrzymaliśmy się przy Mirador Piedras Blancas.
O 21:00 rozbiliśmy namioty. Byłem wykończony.



                                                                          Fitz Roy.


                                                                      Cerro Torre.

                                                                 Argentinian friend.
                                                                  View of El Chalten.

                                                            Cerro Torre and Fitz Roy.


                                                                              Fitz Roy.


                                                                               Both.

                                                            Glacier Piedras Blancas.

                                                                My Dutch friend John.



DZIEŃ 3 (2017/02/05) - Laguna de los Tres & Sucia, Base of Fitz Roy, Laguna Madre & Hija, Camp De Agostini.

    Mimo zmęczenia wstaliśmy na wschód słońca. Ponownie mieliśmy szczęście. Pogoda dopisała i widoczność automatycznie też. Zmarznięci wróciliśmy do namiotów by po godzinie wstać, przygotować i zjeść śniadanie. Zastanawiałem się co dalej z dzisiejszym dniem. Zostać na kolejną noc czy przenieść się na De Agostini. Postanowiłem iść dalej nie spiesząc się. Przed tym jednak był 2 km ostry hike na Laguna de los Tres. Wspaniały widok na Fitz Roy i przecudowny kolor wody w jeziorach. Jak zwykle wietrznie i zimno. Dobrze wziąć z sobą coś bardzo ciepłego. Polecam lekką kurtkę puchową.
Około południa zeszliśmy na kemping, zjedliśmy lunch i John pożegnał mnie oddalając się w kierunku na El Chalten. Nie spiesząc się, spakowałem plecak, pogadałem z Bułgarem mieszkającym na stałe w LA i wyszedłem na 9-11 kilometrowy szlak prowadzący na De Agostini.
Po drodze spotkałem bardzo mocną grupę mołdawsko - ukraińską a po nich spędziłem 2 godziny towarzysząc uroczej Argentynce.
De Agostini to mniej ludny camp, z którego tylko dwa kroki nad Laguna Torre z widokiem na Cerro Torre (3102m npm). Niestety, szczyt opatulony chmurami.
Po raz już kolejny spotkałem moich Niemców, którzy zaprosili mnie na jutrzejszą poranną kawę. Wieczorem wdałem się w dłuższą rozmowę z nowo poznanym Argentyńczykiem. Niesamowity facet, najmądrzejszy miejscowy jakiego spotkałem podczas tej podróży. Wspinacz górski, przewodnik, fotograf i dziennikarz w jednej osobie. Pierwszego sortu obserwator i miłośnik natury.

                                                                           Sunrise.




           
                                                   With Moldovian and Ukrainian hikers.

                                                       Sweet Argentinian young lady.








DZIEŃ 4 (2017/02/06) - Camp De Agostini, Cerro Torre, Mirador Maestri.

     Pobudka na wschód słońca. Nie miałem szczęścia. Powoli wróciłem na camp, zjadłem śniadanie i poszedłem na kawę. Nie zdawałem sobie sprawę jak mocną kawę piją moi Niemieccy koledzy. Siekiera!!! Pożegnaliśmy się bardzo serdecznie mówiąc, że mamy jeszcze szanse na spotkanie w El Calafate lub w Punta Arenas. Szkoda, do spotkania już nie doszło.
Dołączyłem do pakującego się Argentyńczyka i znów gadaliśmy na wiele tematów związanych z Patagonią. Nie spiesząc się odszedł w swoim kierunku.
Do 16:00 monitorowałem Torre. Nadal w chmurach. Wyszedłem na swój ostatni 3 km spacer, prowadzący wzdłuż jeziora aż pod lodowiec. Właśnie tam mialem najsilniejszy wiatr z całego mojego pobytu. Kilka razy myślałem, że mnie porwie albo co najmniej przewróci. I jedno, i drugie byłoby bardzo niebezpieczne gdyż znajdowałem się na stromych skałach. Poczekałem aż zostanę sam i próbowałem przedostać się do lodowca. Po 400 metrach dałem sobie spokój i usiadłem za potężnym głazem. Obserwowałem dwa małe argentyńskie orły a w pewnym momencie "przepłynął" tuż nad moją głową potężny kondor. Wystraszony żałowałem, że nie miałem w ręku aparatu. Bardzo ostrożnie pokonałem najgorszy odcinek drogi powrotnej i juz spokojnie wróciłem do namiotu.









DZIEŃ 5 (2017/02/07) - El Chalten, El Calafate.

    W ostatni poranek ponownie szczęście mi nie dopisało. Spakowałem się, zjadłem i wyruszyłem na mój ostatni, patagoński spacerek prowadzący do miasteczka (9 km).
Bliżej miasteczka spotykałem tabuny ludzi. Wielu z nich zachowywało  się jakby po raz pierwszy byli w górach. Mijałem dwóch młodzieńców głośno słuchających muzyki.
Doszedłem w jednym kawałku, a po drodze na dworzec wstąpiłem do małego baru. Zamówiłem drogą kanapkę i marne, drogie piwo by w lepszym nastroju wsiąść do autobusu.
Około 16:00 byłem w hostelu.
Jutro długa podróż z  El Calafate przez Puerto Natales do Punta Arenas.





                                                     The sign at the bus from El Chalten.



                               THE END.

Thursday, February 16, 2017

ARGENTYNA, PERITO MORENO - 2017.

2017/02/02 - ARGENTYNA, EL CALAFATE, PERITO MORENO.

    Po prawie bezsennej nocy wstałem bardziej zmęczony niż szedłem spać. Inni mieli podobny problem. W porównaniu z Puerto Natales El Calafate bije rekordy pod względem włóczących się po ulicach bezdomnych psów. Nocą słychać potężne ujadanie i wycie. Problem nie do rozwiązania bo brak zaangażowania i dobrej woli ze strony stałych mieszkańców. Moja Polska przyjaciółka mieszkająca tam od kilku lat powiedziała, że władze miasta oferują bezpłatną pomoc właścicielom psów ale brak odzewu ze strony tych ostatnich.
Do Perito Moreno wykupiłem wyjazd zorganizowany. Koszt - 900 pesos (60 $). (Plus bilet do Parku). Uważam, że nie warto. Taniej kupić bilet na autobus i pojechać indywidualnie.
Tak naprawdę to w moich planach tego nie było (Perito Moreno). Dopiero po namowach wielu moich znajomych uległem presji i poddałem się. Wszyscy jednym głosem wołali - you must, you must go, you must see.
Druga wskazówka to nie polecam brać łodzi. Można wszystko dobrze zobaczyć z pomostów.
Z moim nowym chińskim kolegą nie zastosowaliśmy się do wskazówek przewodniczki, która doradzała jak rozpocząć chodzenie po pomostach aby jak najmniej się zmęczyć.
Jest tam nawet autobus, który podwozi zmęczonych na wyższe partie pomostowych szlaków. Podkreślam, to wszystko bardzo łatwe, a całkowite podejście to jedyne 50 metrów.
My rozpoczęliśmy od samego dołu, od końca szlaku niebieskiego i szliśmy łagodnie w górę mając przez cały czas lodowiec przed oczyma. Co kilkadziesiąt metrów są punkty obserwacyjne, na których jest mapa z pozycją gdzie jesteśmy. Oznakowanie całości jest perfekcyjne i nie sposób się pogubić. Bardzo powolne przejście wszystkich pomostów, z długimi przystankami zajęło nam około 3 godzin.
Najlepsze wrażenia były przy odpadaniu olbrzymich części lodowca, które wywoływały niesamowity huk.
Jak już jest się tak blisko to należy tam pojechać. Nie polecam na terenie parku jakichkolwiek zakupów. Jest szalenie drogo, drożej niż w US.
Jest to pełnia sezonu, okres wakacyjny w związku z czym tłumy ludzi.
O 15:00 spotkanie przy autobusie i powrót do El Calafate.
Wysiadłem przy dworcu autobusowym aby odebrać zarezerwowane, zapłacone już bilety. Niestety musiałem dopłacić podatek dworcowy.
Jutro wyjazd do El Chalten, w moje ukochane góry i na górskie szlaki.









                                                                The point we started.



                                                            This is the hostel I stayd.


                                              THE END.