Tuesday, February 20, 2018

2018 - PERU, PRZYGOTOWANIA, WYJAZD.


CORDILLERA HUAYHUASH - PLAN I LOGISTYKA.

   Cordillera Huayhuash jest to łańcuch górski w peruwiańskich Andach o długości 30 km i szerokości 15 km, na północ od stolicy kraju - Limy.  Na tak małym obszarze leży tam drugi najwyższy szczyt Peru - Yerupajá - 6617 m i kilka innych 6-tysięczników. Do atrakcji nalezą - otwarty teren (za wysoko na drzewa) z pięknymi, białymi czapami szczytów, liczne alpejskie jeziora, lodowce, wodospady a także gorące źródła.
Są też malutkie wioski, których mieszkańcy czuwają nad bezpieczeństwem turystów i prowadzą campsites.
Oczywiście każda wioska pobiera minimalną opłatę.
Aby tam dojechać trzeba udać się do Huaraz, 100- tysięcznego miasta, z którego już łatwo (na tamte warunki 4 godziny), można dotrzeć do dwóch tras, które zamierzam przejść.
Druga moja trasa jest w CORDILLERA BLANCA (właśnie tam jest najwyższy szczyt Peru - Huascarán, 6768 m).
   Z Limy do Huaraz można dolecieć lokalnymi liniami lotniczymi, których nikt nie rekomenduje, albo wybrać 8-godzinną podróż wygodnym autobusem.

   We wrześniu 2017 zacząłem rozmyślać nad kolejną zimową podróżą aby nie dostać odcisków od leżenia i dla radości, którą dostarcza mi przebywanie w górach. Na zimowe wędrówki wybór jest w zasadzie jeden, południowa półkula naszego globu lub bliżej równika, gdzie jednak nie zawsze pogoda kooperuje.
Na pierwszy ogień wrzuciłem Nową Zelandię. Na marginesie dodam, że jest to kraj, w którym najchętniej bym zamieszkał. Niestety, już po tygodniowym rozpoznaniu wiedziałem, że ze względów finansowych jest to nierealne.
   Wróciłem, po raz kolejny do Ameryki Pd. Nie wiedziałem, na który kraj zdecydować się ponieważ dla mnie wybór jest tam wciąż bardzo bogaty (Argentyna, Boliwia, Chile, Peru). Wszystkie te kraje mają coś do zaoferowania. Spędziłem kolejnych kilka dni na sprecyzowaniu moich oczekiwań i wybrałem Peru. W wyborze dopomogły mi filmiki i blogi ludzi o zbliżonych do moich zainteresowaniach. W następnej kolejności zabrałem się za książki i przewodniki. Wiedziałem już co chcę i kiedy to najlepiej zrobić. Podzieliłem się moją wiedzą z innymi, którzy w tym pierwszym okresie przejawiali spore zainteresowanie. Poszukiwałem zdecydowanej osoby na dzielenie oczekujących nas trudów i wyrzeczeń, osoby kochającej naturę i góry. Niestety, nie udało się. Chętni bardzo szybko stracili zapał i zainteresowanie.
   Pozostałem sam- z dylematem. Czy to kontynuować? Problemem był i nadal jest język. Nie znam ani hiszpańskiego i całkowicie obcy jest mi Quechua. 
   Jedynym dla mnie wyjściem było podłączenie się do grupy, mimo że nie jestem zwolennikiem takiej formy trekkingu. W przypadku Huayhuash ma to jednak wiele plusów i tylko kilka minusów - program rozciągnięty w czasie, nieznani mi ludzie i koszta.
Pozytywy to - bezpieczeństwo, miejscowy przewodnik, kucharz, całodzienne wyżywienie, miejsce do spania i 8 kg osobistego bagażu na grzbiecie muła a nie na moim starym. 
W grupie będzie  też koń, ale tylko do dyspozycji najbardziej zmęczonej lub chorej osoby. To wszystko w cenie 60 USD za dzień. W sumie po przeliczeniu wyszło mi, że extra stracę 360 lub 480 USD (1 lub 2 trekingi), ale..., nie będę targał ciężkiego plecaka z jedzeniem, nie będę przygotowywał jedzenia, sprzątał i zmywał, rozkładał i składał namiot, martwił się o wodę i uważał na nawigację trasy. To wszystko zrobią za mnie  inni. W cenie jest transport z Huaraz na trasę i po zakończeniu do Huaraz. 
Po rozpatrzeniu wszystkich „za” i „przeciw”, zdecydowałem się to wziąć. Dodatkowym bodźcem była wciąż żywa pamięć moich cierpień w wyższych partiach peruwiańskich i boliwijskich gór. Byłem tam bez aklimatyzacji i poczułem się lepiej dopiero po zejściu na około 3000-3500 metrów. Rozmyślając o Huayhuash zdałem sobie sprawę,  że ta wysokość  to minimum na jakim będę. Większość czasu spędzę powyżej 4000 m. Mialem obawy jak będę sobie radził z ciężkim plecakiem na dużej wysokości. Z plecakiem wypchanym jedzeniem na 6 -7 dni. Chodzenie tak wysoko to olbrzymi wysiłek nawet bez bagażu. Kolejny  problem to brak możliwości uzupełnienia zaopatrzenia. Istnieje taka dopiero na dwa dni przed zakończeniem treku ale z minimalną ofertą. Ci, którzy zrobili tą trasę zalecają zabranie prowiantu z US. Przerabiałem ten sam temat w podróży do Patagonii i na Korsykę.

DECYZJA PODJĘTA - GRUPA. 
   Po kontaktach z kilkoma agencjami wybrałem -QUECHUANDES. Zadecydowała przystępna cena, dobre noty wystawione przez byłych uczestników i profesjonalne podejście osoby, z którą nadal mam stały kontakt. Marie jest Belgijką i wraz ze swoim mężem -Peruwiańczykiem, prowadzi tą agencję. Dobrze trafiłem bo organizowali nową 8-osobową grupę, która wychodzi na trasę 31 maja. Prawdopodobnie ze względu na kasę, trasę podzielono na 12 dni. Będą dwa dni odpoczynku a dla osób poszukujących wrażeń - dwie, jednodniowe wyprawy. 
Huayhuash Circuit to tylko około 110 km, ale trzeba pamiętać o wysokości. Kiedy rozważałem trek indywidualny pod uwagę brałem 8-9 dni.
   Jak już wspomniałem moje podróże są budżetowe ale w tym wypadku wydam max 480 USD extra. Jest to „strata” mniej bolesna bo wesprę miejscową ekonomię oraz mieszkańców tego biednego kraju i rejonu. W tej transakcji nie ma pośrednika z US, który moim zdaniem robi kasę za frajer i liczy na frajerów.
   Nauczony przykrym doświadczeniem z przeszłości  tym razem zamierzam przygotować się lepiej kondycyjnie a szczególnie na wszelkie dolegliwości związane z wysokością. Planuję więcej chodzić i do połowy maja moim marzeniem są 2-3 wejścia na Muir Camp (Mount Rainier) i być może zaliczyć Mount Baker.
Na wszelki wypadek zabieram ze sobą DIAMOX.

   HUAYHUASH CIRCUIT jest to główny punkt pobytu w Peru. 
Po dotarciu do Huaraz spędzę tam dwa leniwe dni dla wstępnej aklimatyzacji. Peruwiańskie Zakopane leży na wysokości 3050 metrów. 
Następny etap aklimatyzacji to  4-dniowy „spacer” w CORDILLERA BLANCA - SANTA CRUZ TREK.
Jest to jedna z najbardziej znanych tras w Peru (oczywiście po flagowym Machu Picchu), bardzo popularna i mimo wysokości łatwa do przejścia. Dla wygody i przez lenistwo zamierzam ją przejść z tą samą agencją. W tym przypadku nie ma decyzji bo jeszcze nie ma grupy (minimum 5 osób). W ostateczności pójdę sam bo trasa jest uważana za  bezpieczną i prowadzi przez teren Parku Narodowego. Nie trzeba rozmawiać z lokalnymi mieszkańcami i opłacać się każdego dnia.
    Quechuandes w kilka dni po rezerwacji wymaga wpłacenia 50% wadium.

   Po dopięciu terminów rozpocząłem poszukiwania biletu lotniczego. Po raz kolejny swoją podróż lotniczą rozpocznę i zakończę w Vancouver BC. Po odliczeniu kosztów benzyny pozostanie mi w kieszeni ~200$
   W Limie wyląduję około 0:15 21 maja a o 9:30 rano rozpocznę 8-godzinną podróż autobusem do Huaraz. Do wynajęcia pokoju w Limie i Huaraz korzystałem z https://www.airbnb.com/.  Początkowo zamierzałem spędzić resztę nocy na lotnisku ale zmieniłem zdanie. Postanowiłem wynająć pokój blisko dworca autobusowego. Ze względu na wiek niezbyt dobrze znoszę długie podróże i dlatego potrzebuję czasem wygodnego łóżka. 
Cena za pokój w Limie $25, a w Huaraz ~$11 za noc. 
Nadal zwlekam z zakupem biletu na autobus do Huaraz licząc, że może będzie jakiś wcześniejszy. 
   
    W związku z tym, że mam sporo sprzętu z poprzednich lat to nie  przywiduję tutaj większych wydatków.
Zakupiłem cieplejsze rękawiczki i leciutką wiatrówkę. Dodatkowy wydatek to uzupełnienie apteczki min w Diamox i antybiotyk na wypadek zatrucia pokarmowego (przerabiałem ten temat i w Peru i rok temu na Korsyce) i kropelki do uzdatniania wody. Mają nam dawać przegotowaną wodę ale dodatkowo będę ją uzdatniał.
Na kilkudniowy pobyt w Huaraz zamierzam wziąć prowiant z US. Będą to produkty Mountain House lub pokrewne.
Posiłki które znam, lubię, i po spożyciu których nie mam problemów z żołądkiem. Jeżeli będę szedł indywidualnie na Santa Cruz to  tego prowiantu zabiorę oczywiście więcej.


PERU  WYJAZD !!!

05/20-21/2018
   Tnąc koszta leciałem w trochę skomplikowany sposób. Vancouver, Toronto i Lima. Słowa te piszę w samolocie, który już za godzinę powinien - z Bożą pomocą - wylądować w Limie. Jak dotąd wszystko przebiega sprawnie ale odczuwam już spore zmęczenie.

Lądowanie i odprawa przebiegły sprawnie. Po wyjściu za bramkę oczekiwał umówiony taksówkarz i po 1:00 w nocy zjawiłem się pod budynkiem gdzie wynająłem pokój z łazienką i śniadaniem. Lokum wynająłem w dzielnicy San Isidro w odległości 8 minut od dworca autobusowego, z którego odjeżdżają autobusy do Huaraz.
Od lat korzystam z usług Airbnb. Tym razem zapłaciłem 28 USD za bardzo wysoki standard. 
Taxi z portu lotniczego 22 USD. Rano też poprosiłem o taxi na dworzec autobusowy bo nie miałem ochoty i siły na to aby się przejść z moim ciężkawym bagażem (5 USD).

Autobus odjeżdżał o 9:30. Odprawa jak na lotnisku. W cenie biletu ciepły lunch.
Droga aż do zjazdu w kierunku Huaraz raczej nudna. Po wzięciu kierunku na Huaraz zaczęły się wysokie góry i górskie serpentyny. Jestem pełen podziwu dla peruwiańskich kierowców za ich profesjonalizm i brawurę. Nigdy nie wyobrażałem sobie siebie za kierownicą w Peru. 
W osiągnięciu pełni szczęścia  przeszkadzały wszechobecne wzdłuż drogi porozrzucane plastikowe butelki, pudełka, folia i inne badziewie.
Moim przewoźnikiem był Cruz del Sur a cena to 46 USD w obie strony. Bardzo dobry standard z rozkładanym siedzeniem i wygodnym podnóżkiem. Moje miejsce było na wysokim pokładzie. Te na dolnym są jeszcze wygodniejsze. Są oczywiście droższe ale mniej z nich widać. Można pokonać tą trasę taniej ale w gorszych warunkach i z większym ryzykiem ze względu na gorszy stan techniczny taboru i przemęczenie kierowców. Można i drożej.
Podróż, to długie 8 - 8 1/2 godziny.

W Huaraz przywitał mnie deszcz, który szybko minął. Niestety nie oczekiwał na mnie właściciel pokoju. Doprowadził mnie gps..., ale pod inną nazwę ulicy.
Jak to w Peru i całej Ameryce Południowej. W końcu znalazłem osobę mówiąca po angielsku i poprosiłem o pomoc. Byłem na właściwej ulicy ale nie istniał taki  numer. Facet zaprosił mnie do mieszkania i starał się bezskutecznie pomóc.
Odnalazłem numer telefonu właściciela mojego lokum i poprosiłem usłużnego Pana aby zadzwonił do niego.
5 minut później mój młody wybawca podjechał w taksówce a chwilę później byliśmy w jego przestronnym mieszkaniu. Będzie to moja baza w Huaraz ba  na najbliższe 3 noce i późniejsze 5. Ponownie Airbnb a cena to 11 USD za noc.
Do dyspozycji duży pokój, łazienka i kuchnia. Dobra lokalizacja i miły, młody właściciel. Typowy standard airbnb na kraje Ameryki Łacińskiej albo i trochę wyższy.

Huaraz, miasto przepięknie położone z mnóstwem ujadających nocą psów, zapaskudzonych chodników i piejących kogutów. Wszędzie blisko i moim zdaniem nie potrzeba korzystać z tak przez wszystkich polecanych taksówek. Ja wszędzie z przyjemnością chodziłem. Chodzi się ciężko, bo wysoko.
Oczywiście brudno i biednie. Tanio.
Mimo tych mankamentów chętnie tu w przyszłości powrócę.

















05/22/2018 (wtorek).
   Wczoraj wieczorem nie czułem się najlepiej i wziąłem 1/2 tabletki Diamox. Pomyślałem sobie, że chyba mnie bierze choroba wysokościowa bo przecież jestem na wysokości ponad 3 tysięcy metrów. Rano wziąłem drugą połówkę.
Dzisiejszy dzień miał być spokojny i upłynąć na spacerze po mieście.
Niestety, stało się inaczej...  
Około 9 rano odwiedziłem agencję, z którą wychodzę na obie wybrane trasy. Poznałem Marie i David(a), właścicieli  Qechuandes. W trakcie przygotowań do tej podróży wymieniłem z nimi sporo emails. 
Przesympatyczni młodzi ludzie, konkretni i rzeczowi. Byli niezadowoleni, że zacząłem brać to gówno i mieli argumenty, które przekonały mnie.
Właśnie Marie zmieniła mój dzisiejszy plan mówiąc - „ja nie chcę abyś się kręcił po mieście, ty musisz natychmiast rozpocząć proces aklimatyzacji do większych wysokości. Masz tylko dwa dni.” To mało. Powinno być minimum 3-4.
Wysłuchałem i przyjąłem do wiadomości. Postanowiłem co do joty wypełnić jej zalecenia i skorzystać z sugestii, co do wyboru tras. Nici ze zwiedzania miasta.
Po wyjściu z biura zakupiłem 2 1/2 litra wody i udałem się na ulicę skąd odjeżdżają minibusy do miejsca gdzie mam rozpocząć dzisiejszy trek.
Wsiadłem w odpowiedni  i pojechałem ..., w odwrotnym kierunku.
Straciłem ponad dwie godziny i $ 2. Taniocha ale mój dzisiejszy trek na Laguna Wilkacocha rozpocząłem dopiero o godzinie 13:00. Miałem do pokonania 750 metrów wysokości. Niby nie dużo ale kilka razy musiałem się zatrzymać dla złapania oddechu. Jezioro to znajduje się w Cordillera Negro i z tego miejsca jest wspaniały widok na Cordillera Blanca. O 16:00 byłem na dole. Nie było aż tak tragicznie mimo, że szedłem bez kijów. Szczęśliwie dojechałem do domu w drodze powrotnej rozmyślając o spotkanych przy jeziorze młodych Baskach oraz kolejnym dniu przygotowawczym. 1 Sole to koszt dojazdu na ten szlak. Busy linii nr 10 lub E odjeżdżają spod Central Market.











05/23/2018 (środa).
   Nie mogę spać bo jak nie psy to piejące koguty..., no i ta wysokość. Psy i koty to problem obejmujący cały kontynent. Około 7:00 wyjechałem minibusem z innymi, których zamiarem była ta sama wędrówka,czyli Laguna Churup. Moi współtowarzysze to ludzie młodzi. Wielu z nich prawdopodobnie myślało - w co ten drobniutki staruszek się pakuje, czy on ma po kolei w głowie? 
Laguna Churup leży na wysokości 4465 metrów. Poszedłem trasą, którą wybrał mój telefoniczny gps. Trasa troszkę dłuższa ale łagodniejsza i prowadząca przez punkt widokowy na wysokości 4535 metrów. Był to dla mnie rekord życiowy. Wyszedłem ostatni i podziwiałem młodzież pędzącą jak burza do przodu. Burza była krótka a ja spokojnie i powolutku sobie szedłem, chociaż z wielkim trudem. Kolejno wyprzedzałem zasapanych młodych ludzi. Szło się bardzo ciężko na krótkim oddechu. Bardzo ładna trasa zakończona pięknym jeziorem i widokiem na góry i doliny.
Postanowiłem wracać trasą krótszą ale trudniejszą. Napotkany żydowski hiker  ostrzegł mnie, że ten skrót jest niebezpieczny i śliski. Po pokonaniu przyznałem mu rację. Trzeba uważać na kable bo można się skaleczyć. Właśnie coś takiego spotkało mnie. Rozharatałem lewą rękę ale skaleczenie nie wyglądało groźnie.

Jest to jedna z najpopularniejszych tras do aklimatyzacji. Laguna Churup znajduje się na terenie Parku Narodowego Huascaran. Aby rozpocząć trek należy wykupić jednorazowy bilet wstępu za 30 Soles. Na mapce (HUARAZ TURIST MAP) jest zaznaczone miejsce, z którego odjeżdżają busy do wioski PITEC. Najczęściej kierowca stoi na ulicy i daje sygnały zachęcające do wsiadania. Busów jest kilka i odjeżdżają około 7:00 rano. Lepiej być wcześniej. Przejazd 10 Soles w jedną stronę. Powrót około godziny 14:00. Ja zszedłem o 12:30 i czekałem nudząc się. Lepiej było zostać nad jeziorem.























     05/24/18 -05/27/18 SANTA CRUZ TREK. 

DZIEŃ 1. 
   Wyjazd z Huaraz około 6:30 rano. Po około 5 godzinach dojechaliśmy do VAQUERIA (3700 m). Właśnie tam rozpoczęła się nasza przygoda. Po drodze zatrzymaliśmy się na śniadanie w Yungay gdzie w 1970 roku miasteczko zostało całkowicie zniszczone przez lawinę pod ktorą zginęło 18 tysięcy mieszkańców.
Ubitą drogą kontynuowaliśmy  jazdę do Parku Narodowego Huascaran. Trzeba było sięgnąć do kieszeni i wysupłać kolejne 60 Soles. Zatrzymaliśmy się w kilku miejscach na sesję zdjęciową. Min. turkusowe jezioro LLANGANUCO, miejsce widokowe PORTACHUELO (4700 m), z którego był wspaniały widok na Huascaran (6768 m), Huandoy (6395 m), Chopicalqui (6354 m), Chacraraju (6112 m) i Pisco (5752 m). Przejechaliśmy PORTACHUELO PASS (4767 m) i był długi i kręty zjazd. Kolejny raz (tym razem w dół) jazda wąskimi serpentynami po nienajlepszej jakości ubitą drogą. Zjechaliśmy do doliny MOROCOCHA i około południa dotarliśmy do małej wioski Vaqueria. Tam dołączył do nas poganiacz z grupą mułów i dwoma końmi. Rozpoczęła się nasza przygoda.
Późnym popołudniem dotarliśmy do PARIA CAMP (3870 m)położonego u podnóża szczytu PARIA (5510 m). Smaczna kolacja przygotowana w polowych warunkach przez naszego kucharza i do spania bo dnie tutaj są bardzo krótki.
Powietrze jest niesamowicie przejrzyste i miałem okazję podziwiać rozgwieżdżony nieboskłon.
Przeszliśmy 11 km.


















DZIEŃ 2.
   Pobudka o 6:00 kubkiem gorącej coca tea. Pakowanie, przemycie twarzy ciepłą wodą dostarczoną przed namiot, pożywne śniadanie i około 8:00 wymarsz na kolejny etap. Naszym zadaniem było dotarcie do TAULLIPUMPA CAMP (4250 m) via PUNTA UNION PASS (4750 m).
Za zgodą Ricarda (nasz przewodnik) dotarłem na przełęcz o  12:15,  pół godziny przed pozostałymi uczestnikami po drodze mijając grupę Włochów. 
Z przełęczy 360 stopni widok na bardzo bliski szczyt TAULLIRAJU (5810 m) oraz QUITARAJU (6036 m), RINRIJIRCA (5810 m), PUCAJIRCA (6050 m), ARTESONRAJU (6025 m). Były tez liczne polodowcowe jeziorka przypominające mi te z Olympic National Park. 
Po przerwie na lunch o 13:15 rozpoczęliśmy zejście z przełęczy. Przechodziliśmy obok pięknego, krystalicznego jeziora TAULLICOCHA i dalej ładną doliną SANTA CRUZ. O 15:15 samotnie dotarłem na nasz dzisiejszy camp. Pięknie położony na łące z cudownym widokiem na wszystkie strony świata.
Przeszliśmy 13 km, podejście 900 m, zejście 500 m.


















DZIEŃ 3.
   Trek do LLAMACORRAL (3760 m) via ALPAMAYO BASE CAMP (4330 m) i jezioro ARHUAYCOCHA (4400 m).
Do przejścia mieliśmy 20 km, podejście 270 m, zejście 660 m. Przejście całej trasy zajęło nam około 7 godzin.
Zboczyliśmy z głównej trasy w dolinie Santa Cruz i odbiliśmy w kierunku małej, położonej wyżej, doliny Arhuaycocha. To jeden z jaśniejszych punktów całej trasy (słowa naszego przewodnika). Z niej to widok na szczyt ARTESONRAJU (6025 m).
Nie wiedziałem, że szczyt ten to logo wytwórni filmowej Paramount Pictures.
Inne szczyty to QUITARAJU (6036 m), ALPAMAYO (5947 m).
Krótkie podejście i naszym oczom ukazało się prześliczne, turkusowe jezioro Arhuaycocha z zanurzonym w nim lodowcem. Planowałem jednodniowy wyskok do Laguna 69 ale Ricardo powiedział, że zobaczę dokładnie to sam co tutaj.
Po krótkim postoju wróciliśmy tą samą ścieżką do doliny Santa Cruz. Przerwa na lunch i dalsza wędrówka doliną na nasz dzisiejszy camp. Po drodze kilka fajnych wodospadów, jezioro ICHICCOCHA, które upodobały sobie andyjskie kaczki i gęsi.
Dzisiejszy camp położony jest przy rzece YURAQMAYU i to ostatnia szansa na podziwianie ośnieżonych, andyjskich szczytów.

















DZIEŃ 4.
   Tylko 3-godzinny trekking doliną Santa Cruz do wioski CASHAPAMPA (2900 m). Do przejścia mieliśmy 9 km. Ostatni odcinek trasy prowadził ostro w dół (860 m). Po zejściu do wioski pożegnanie ze zwierzętami oraz ich opiekunem, wręczenie napiwków przez pozostałych uczestników tej krótkiej wyprawy i hajda do Huaraz.























    05/30/18 - 06/10/18 HUAYHUASH TREK.

Zdecydowałem się na 12 dniowy program, w tym 11 dni trekingu.
Stopień trudności - moderate to challenging.
Rozpoczęcie trasy w miejscowości Matacancha a zakończenie w Llamac.
Do zamknięcia loop można zrobić odcinek pomiędzy tymi dwoma wioskami ale trasa to droga, po której jeżdżą ciężkie ciężarówki. Oprócz kurzu nie ma innych atrakcji. Spotkałem tylko dwie osoby, które zdecydowały się na zaliczenie tego odcinka. Moim zdaniem, nie warto się fatygować.
Najwyższy punkt: Cerro Gran Vista 5152 metrów.  

Dzień 1 (05/30/18).
   Około 9:00 rano opuściliśmy Huaraz. Przed nami była 7-godzinna podróż do Matacancha leżącego na wysokości 4150 m. Tam będzie nasz pierwszy camp.
Po drodze zatrzymaliśmy się na podziwianie całości Cordillera Huayhuash, który leżał przed nami jak na dłoni. Później kolejny krótki postój na lunch i przejazd przez przełęcz Cuncush (4750 m).
Około 16:00 dotarliśmy na miejsce. Dzisiejsze pole namiotowe leży u podnóża szczytu Mount Rondoy (5870 m). Ładny widok na uspokojenie po emocjach podróży.







Dzień 2 (05/31/18).
   Trek do Mitucocha (4230 m) via Cacanan Pass (4700 m). 5 - 6 godzinne przejście.
Ten nasz pierwszy „Pass” rozdziela system rzeczny na wschodni (Atlantyk) i zachodni (Pacyfik). Na około 1/2 godziny przed przełęczą odbiliśmy od szlaku w prawo bo ta trasa - wybrana przez naszego przewodnika - gwarantowała lepsze widoki i emocje. Oczywiście obie trasy nie były oznaczone a ta, którą poszliśmy wyglądała na wydeptaną przez krowy. Wszyscy byliśmy zadowoleni z podpowiedzi naszego lidera. Przeszliśmy więcej oraz trudniejszą ścieżką ale było warto. Już tego dnia wędrówki widzieliśmy białe czapy szczytów: Ninaschanca (5607 m), Jirishanca (6094 m) i Jirishanca Chico (5445 m).














Dzień 3 (06/01/18).
   Trek do Carhuacocha Lake (4138 m) via Carhuac Pass (4650 m).
Po sutym śniadaniu wyruszyliśmy na trasę około 8:00. Po przejściu 1/3 odbiliśmy przed przełęczą w prawo bo też (podobnie jak wczoraj)mialo być ciekawiej. Pasmo przekraczaliśmy wyżej niż przełęcz na oficjalnej trasie.
Ponownie było warto bo lepsze widoki min nasze pierwsze przepiękne jezioro z Cordillera Huayhuash (Lake Alcaycacha). Tego dnia po raz pierwszy mogliśmy spojrzeć na Mount Yerupaja (6634 m), drugi najwyższy szczyt Peru.
Z pięknie położonego camp nad jeziorem Carhuacocha o zielonej wodzie cieszyły nasz zmęczony wzrok Yerupaja Chico (6121 m), Siula Grande (6344 m), Jirishanca i Jirishanca Chico (5446 m).

















Dzień 4 (06/02/18).
   Trek do Huayhuash (4300 m) via Siula Pass (4800 m).
W nocy padało, w dzień też. Przed rozpoczęciem podejścia na przełęcz Ricardo skierował nas w ścieżką prowadzącą ostro w prawo. Po chwili naszym oczom ukazało się przepiękne jezioro o turkusowej wodzie, kawałkami lodowca i licznymi wodospadami. Miodzio dla duszy, bezcenna zapłata za nasz trud.
Byliśmy jedynymi, którzy zeszli z trasy aby to cudo obejrzeć z bliska. Dzisiejsze turkusowe i ażurowe jeziora to Grangrajanca (4245 m), Siula (4290 m), Quesillococha (4332 m). 
Ciężki i długi dzień. Z deszczem,śniegiem, silnie wiejącym wiatrem i zasłużonym w pełni, serwowanym na przełęczy lunchem. Ze względu na warunki pogodowe musieliśmy obejść się smakiem jeśli chodzi o widoki z naszej dzisiejszej przełęczy. Po długim i męczącym zejściu dotarłem na camp, nad którym dominowały Trapecio (5644 m), Puscanturpa (5430 m) i Jurau.























DZIEŃ 5 (06/03/18).18).
   Trek do Viconga (4350 m) via Partachuelo Pass (4750 m). Kolejny dzień bez widoków padało, wiało i było bardzo zimno. Jak dotąd był to mój najgorszy dzień ponieważ w nocy miałem problemy z oddychaniem i spałem tylko 3 1/2 godziny.
Ze względu na padający deszcz ze śniegiem do godziny 10:00 zwlekaliśmy z wyjściem. Ricardo zasugerował, że możemy spróbować przeczekać złą pogodę. Kiedy o 10:00 troszkę zelżało wyszliśmy na trasę.
Czułem się okropnie. Szedłem ostatni. Po godzinie było już lepiej. Zrezygnowałem z przerwy i powolutku, krok po kroku napierałem do przodu. 
Po 4 i 1/2 godzinie  samotnie dotarłem na camp.
Rozłożyłem namiot i wziąłem 2- godzinną drzemkę.
Ze względu na pogodę i wszędobylskie błoto zmieniłem moje lekkie obuwie na gtx (The North Face Ultra). Z wyjątkiem rzeczy do spania pozostałe były brudne i mokre. Z braku słońca, niskiej i wilgotnej temperatury nie ma co marzyć o praniu i suszeniu.
Zapowiadała się kolejna zimna noc, z temperaturą poniżej zera a poranek, z lodowiskiem.










Dzień 6 (06/04/18).
   Trek do Pampa Cuyoc (4320 m) via Cuyoc Pass (5000 m, według kolegi gps 5065 m).
To kolejny rekord wysokości na jaki dotarłem idąc z plecakiem. Dobrze, że nie obładowanym pełną wagą. Było ciężko bo miałem kolejną złą noc.
Długie, bardzo wolne podejście i niebezpieczne zejście.
Rano padał śnieg z deszczem a 1/2 godziny przed przełęczą już tylko śnieg.
Przy zejściu zaczęło przyświecać ukochane, cieplutkie słoneczko. 
Zrobiłem pranie mając nadzieję, że wiejący ciepły wiaterek wszystko wysuszy.
Troszkę widoków na główne szczyty Cordillera Huayhuash.















Dzień 7 (06/05/18).
   Trek do Cutatambo (4265 m) via Jurau Pass (5100 m).
Pogoda zdecydowanie uległa poprawie i można podziwiać piękno okolicy.
Z przełęczy wspaniały widok na jeziora: Sarapococha i Jurau. Wspaniałe, majestatyczne szczyty Mount Jurau, Carnicero i Sarapo. 



























Dzień 8 (06/06/18).
   Tzw. dzień odpoczynku. Wszyscy postanowili zrobić będący w programie trek  do jeziora Sarapococha (4482 m) i na górkę Cerro Gran Vista (5152 m).
Pokonałem ten dystans w dwie strony w czasie 7 godzin, z 1 1/2 godzinnym popasem na czubku Cerro Gran Vista. Poprzedniej nocy padało ale w dzień pogoda była idealna. Widoki 360 stopni. Byliśmy w rzadko i przez niewielu odwiedzanym sercu Huayhuash. Otoczeni przez sześciotysięczniki, pokryte śnieżnymi czapami i lodowcami mieliśmy prawdziwą duchową ucztę wzmacnianą kanapkami przygotowanymi przez naszego kucharza Aurelio. 
Przeżywaliśmy (tam wysoko) wspaniałe chwile, dla których warto było ponieść koszta finansowe i trudy wędrówki.

























Dzień 9 (06/07/18).
   Trek do Huatiac (4300 m) via Calinca Valley i Huayllapa Village (3490 m).
Pogoda nam nadal dopisuje. Długie zejście doliną w kierunku małej wioski Huayllapa, w której istnieje możliwość uzupełnienia zaopatrzenia. Moja trasa skręcała przed wioską w prawo (nawet był znak) ja jednak postanowiłem odwiedzić tą małą, jako tako zaopatrzoną osadę. Przeszedłem ją wzdłuż i wszerz widząc po drodze spragnionych klienta sklepikarzy i powróciłem na trasę. Przede mną było długie i żmudne podejście na dzisiejszy camp, który leży u podnóża Mount Diablo Mudo (5223 m). Było bardzo gorąco. Po drodze minąłem kilkoro dzieci powracających ze szkoły w Huayllapa. Byłem ciekaw czy wędrują tak każdego dnia tymi górskimi, uciążliwymi ścieżkami.
















Dzień 10 (06/08/18).
   Trek do Jahuacocha Lake (4066 m) via Tapush Pass (4800 m), Yaucha Pass (4850 m) i Cerro Huacrish (4750 m).
Przejście na pierwszą przełęcz nie było zbyt uciążliwe. Pokonywanie wzniesienia rozpoczęło się tuż po opuszczeniu naszego obozowiska. Ja jak zawsze na początku treku miałem problemy z nabraniem odpowiedniego tempa. Ciężko sapiąc wlokłem się na samym końcu. Po jakichś 30-45 minutach   doszedłem parę amerykańską i wytrwale posuwałem się do przodu. Na przełęczy zameldowałem się jako pierwszy. Stacy (jako ostatnia), wjechała na koniu i już do końca dnia z niego nie zeszła. Z przełęczy jako taki widok min na jezioro Susucocha (4740 m).
Ostre zejście i rozpocząłem uciążliwe podejście na drugą dzisiaj przełęcz.
Byłem zmęczony i wszedłem jako drugi. Zrobiłem kilka zdjęć i ze względu na mocne powiewy wiatru postanowiłem iść samotnie w kierunku Cerro Huacrish.
Po drodze wszedłem na szczyt (???), z którego był jeden z dwóch najpiękniejszych widoków na Huayhuash. Z Cerro jak na dłoni było widać nasz dzisiejszy camp. Przede mną było długie i bardzo strome zejście, jedno z najgorszych w moim wędrowczym życiu.
Ukoronowaniem tego dnia był ostatni camp całej trasy. Moim skromnym zdaniem najpiękniej położony ze wszystkich dotychczasowych, które zaliczyłem w Peru.






























Dzień 11 (06/09/18).
   To nasz drugi dzionek odpoczynku. Czworo z nas (wraz z Ricardo) udało się na kilkugodzinne przewietrzenie i rozciągnięcie mięśni a czworo pozostało na camp.
Podeszliśmy pod Minapata Viewpoint skąd rozpościerał się ładny widok na jeziora i otaczające je szczyty min. najbardziej bliski ze śnieżną czapą, zlodowaciały Rondoy. Inny to Jirishanca oraz piękne jezioro Solteracocha, które sąsiaduje z jeziorem, nad którym znajduje się nasz camp.


























Dzień 12 (06/10/18)(smutny, ostatni). 
   Trek do Llamac Village (3300 m) via Pampa Llamac Pass (4300 m).
Dzisiaj schodzimy do cywilizacji. Schodzimy do Llamac skąd busem wracamy do Huaraz.
Przed nami ~5 godzin trekkingu i ~5 godzin jazdy. Skończyło się w sumie na 9-ciu. Poprzedniego wieczoru Ricardo dał nam dwie propozycje. Pierwsza (zgodnie z planem), zaliczenie jeszcze jednej przełęczy a druga to przejście trasą alternatywną - niższą. Byłem jedyny, który wybrał przełęcz. Nie żałuję bo miałem jeszcze jedną możliwość aby zrobić pożegnanie z Huayhuash w dodatku, w samotności.Mimo dłuższej i trudniejszej trasy do Llamac dotarłem jako pierwszy. Ludzie mieli już dosyć. Wszyscy chcieli wracać do cywilizacji a mnie coraz bardziej się tutaj podobało. Chętnie pozostałbym na dłużej.
W Llamac pożegnaliśmy się z naszymi osiołkami, końmi i ich dwoma opiekunami (Tito i William). Z Ricardo i Aurelio w Huaraz.






















   




PODSUMOWANIE.
   Czy było warto? Z całą pewnością tak. W tej chwili obie trasy zaliczam do najpiękniejszych i najtrudniejszych jakie w moim dotychczasowym życiu przeszedłem. Przepiękne wysokie góry, śliczne widoki, mili ludzie i co ważne przystępna cena. Dla mnie było to pierwsze wyjście z grupą, z przewodnikiem, kucharzem, mułami i poganiaczem. Trochę się męczyłem bo trzeba było iść wolno, bo trzeba było szukać kompromisów. 
Szczerze mówiąc w przyszłości tego typu chodzenia będę unikał.
Szedłem ze swoim namiotem i materacem aby mieć więcej swobody oraz prywatności. Agencja zapewniła 4 namioty dwuosobowe. Na Santa Cruz wypadłoby mi spać z młodą, samotnie podróżującą Żydówką a na Huayhuash z 33-letnim Holendrem.
Obsługa była super. Wszyscy bardzo mili i uczynni. Dobre, kaloryczne jedzenie, zdrowe lunche i dobry przewodnik (na obu trasach był ten sam). Należy pamiętać, że są to standardy południowo amerykańskie. 
W ubiegłym roku na GR20 zmuszony byłem do korzystania z produkcji kucharzy korsykańskich. Było tam dużo drożej i jedzenie podłej jakości. 
Brawo Peru. 
$60 za dzień to według mnie bardzo dobra cena.
Oczywiście, że wolałbym iść sam ale za dużo było niewiadomych. Brak dobrych map, język i jak się okazało na obu trasach prawie całkowity brak oznaczeń.
Mapą i kopalnią wiedzy był nasz przewodnik. Kilka razy sprawdzałem naszą pozycję na telefonie. Pozycja była ale nie było szlaku a Santa Cruz Trail to przecież jeden z ważniejszych w Peru. Na Huayhuash z trasą na gps ciut lepiej ale nie było zawsze tych, po których prowadził nas Ricardo. Może to świadoma robota aby miejscowi ludzie i agencje zarabiali pieniądze. Nie znam odpowiedzi ale jeśli to prawda, to popieram bo warto wesprzeć tą biedotę. Ludzie podejmują ryzyko i chodzą sami ale większość przemierza te bezdroża z grupami.
   
   Mimo,że nie byłem z obciążonym w pełni plecakiem to i tak było ciężko. Dwoje z mojej grupy korzystało z asysty konia. Ja dałem radę. Największym moim problemem były długie i bezsenne noce. Spałem bardzo mało ze względu na krótki oddech. Brakowało mi powietrza. Nocami nie umiałem oddychać, szczególnie kiedy już zaspokoiłem pierwszą potrzebę snu. Trzeba pamiętać, że noce w Peru trwają około 12 godzin. Być może moim problemem było ułożenie na plecach. Kiedy przed ostatnią nocą Ricardo zasugerował abym spróbował spać na bokach było dużo lepiej. Aby wydać definitywny wynik należy to jeszcze przetestować. Drugą rzeczą, której się obawiałem była możliwość zatrucia pokarmowego. Nauczony doświadczeniem z przeszłości byłem wręcz opętany.
Kiedy patrzyłem na tą liczną udomowioną zwierzynę załatwiającą się do i przy rzekach/strumieniach, kiedy patrzyłem w jakich warunkach powstają nasze posiłki, kiedy liczyłem czas gotowania naszej wody pitnej, BYŁEM PRZERAŻONY... i dziękowałem Panu Bogu, że mam z sobą cipro.
Już po dwóch dniach miałem tego dosyć i dałem sobie spokój. Moim mottem przewodnim stały się słowa Marie - „Kaz, nikt nigdy nie chorował i my robimy wszystko aby tak się nie stał. Proszę, uwierz nam, to jest w twoim i naszym interesie. My bierzemy odpowiedzialność za ciebie, za twoje zdrowie i bezpieczeństwo. My za to bierzemy pieniądze. Zawsze robimy wszystko aby nasi klienci zdrowi i szczęśliwi powrócili do swoich rodzin.”
Dopiero po dwóch dniach na Santa Cruz wziąłem sobie jej słowa do serca. 
Od tej chwili byłem wolny, miałem wszystko gdzieś. Byłem ja i przepiękna wokół mnie natura. Byłem ja i przepiękne boskie dzieło przyrody. Zaufałem Bogu i ludziom. Uwierzyłem, że jestem bezpieczny, że jestem w dobrych rękach. BYŁEM!!!
Zakończyłem oba szlaki cały i zdrowy. W jednym kawałku powróciłem na łono mojej rodziny.

Najbardziej po drodze było mi z miejscowymi Peruwiańczykami. Byłem z nimi bardzo blisko i starałem się aby nie być dla nich obciążeniem. Podziwiałem ich ciężką pracę i wytrwałość.Na koniec wypraw były porządne napiwki.
Z turystów (jak zwykle) przypadli mi do gustu Niemcy (Huayhuash) a na Santa Cruz ok była mieszana para kanadyjsko - peruwiańska.
Po raz kolejny rozczarowałem się  Francuzami. Miałem dwie pary francuskie na Santa Cruz. Po tym treku odwiedziłem biuro agencji i usłyszałem od Marie, że to najgorsza nacja, zadzierająca nosa, ciągle i na wszystko narzekająca. Wspomniana czwórka obsmarowała wszystko do cna. Przyczepili się dosłownie do wszystkiego.
Przewodnicy nie chcą z nimi chodzić ponieważ poniżają ich na każdym kroku.
Niestety po tym treku mam podobne zdanie chociaż uczciwie muszę przyznać, że na Korsyce spotkałem liczne pozytywne wyjątki.

   Wszystko co używałem podczas obu trekkingów spisało się bardzo dobrze. 

1.Plecak - Zpacks Arc Haul 62l
2.Namiot - Tarptent Notch Li
3.Mata - Thermarest NeoAir Xlite
4.Śpiwór - Marmot Helium 15
5.Cocoon Silk Liner
6.Buty - La Sportiva TX3
7.Buty - The North Face Ultra GTX
8.Spodnie - Prana Stretch Zion, REI 
9.Skarpety - 3x Darn Tough (1 do spania)
10.Bokserki - 3x Exofficio
11.3x Merino z długim rękawem (1 do spania)
12.1x Merino leginsy (do spania)
13.1x Merino ciepła czapka (do spania)
14.The North Face rękawice
15.OR Down Hoody
16.Wiatrówka - Montbell Tychon Anorak
17.Montbell Storm Cruiser (od deszczu)
18.Arc’Teryx second layer
19.The North Face TK100 fleece (do spania)
20.Kapelusz od Słońca
21.Szczoteczka, pasta, scyzoryk, krem do opalania, papier toaletowy, chusteczki do nosa, podstawowe leki, okulary słoneczne i do czytania, notesik, długopis, iPhone z z gps, pomadka ochronna, mały ręczniczek, opakowanie wipes (50), akumulator goal zero flip 20, czołówka, kilka worków Sea to summit, 2x litrowe plastikowe butelki po smart water (moje ulubione od dwóch lat).
   Dwie rzeczy to nowość.
Pierwsza, to mój nowy namiot. Tarptent Notch Li spisał się znakomicie podczas deszczu, śniegu i silnych wiatrów. No i ta waga. To mój podstawowy wybór na sierpniowy JMT. 
Druga pozycja to buty - The North Face Ultra gtx. Zacząłem je używać po kilku dniach kiedy sporo padało, było dużo błota i zaczęły mi marznąć stopy. Efekt był taki, że moje stopy wraz nie były suche bo się pociły i nie miały wentylacji no i ta waga. Pozostałem już w nich do końca Huayhuash. Nie są moim faworytem do używania. 


WYDATKI:
1.Bilet lotniczy                              -   661
2.Ubezpieczenie                            -   133
3.Airbnb                                        -   122
4.Quechuandes (agencja)              - 1020
5.Bus ticket                                    -    46
6.Taxi Lima x 3, Huaraz x 2          -    50
7.Jedzenie z domu                         -   100
8.Jedzenie na miejscu                    -    30  
9.Entry Parks, camps                     -  150
10.Gas to Canada                           -    50
11.Parking ticket                            -    56
12.Zakupy                                      -   100
13.Tips                                           -   150
14.Drobne wydatki                         -    50
TOTAL    —————————     2718 USD 
   (Jeżeli ktoś tak jak ja bezpośrednio z Huaraz wraca na lotnisko w Lima proponuję wysiadkę na pierwszym przystanku w tym mieście Zona Norte. 
Stąd jest bliżej i taniej. Cena taxi 25 sole.)

KONIEC !!!