Monday, October 1, 2018

THE ENCHANTMENTS


          THE  ENCHATMENTS 09/24 - (09/27/2018)

    15 mil na południowy zachód od miasteczka Leavenworth w rejonie Alpine Lakes Wilderness leży jedna z perełek Gór Skalistych - The Enchantment.
To nie tylko jeziora ale również piękne szczyty, przełęcze, strumyki i lasy.
W wyższych partiach tego rejonu rosną tzw. złote drzewa. 
LARCH - to drzewo iglaste, które jesienią (przed zrzuceniem)zmienia kolor szpilek na złoty. 

   The Enchantments to miejsce, które dla turystyki zostało odkryte bardzo późno bo dopiero w pierwszej połowie XX wieku.
Całość podzielona jest na tzw Zones. Zone jest 5 - Eightmile/Caroline, Stuart, Colchuck, Core i Snow. Core Zone - to serce całości, to kwintesencja piękna danego nam przez Stwórcę.
   Trek można rozpocząć od parkingu w Snow Zone lub podjechać kilkanaście mil i zacząć od parkingu w Stuart Zone. Osobiście polecam to drugie rozwiązanie ponieważ podjeżdżamy autem dwa tysiące stóp wyżej.
Jeżeli rozpoczniemy od Snow Zone musimy te dwa tysiące (i nie tylko) pokonać na własnych nogach. Od parkingu do Snow Lake jest 7.3 mili (11.7 km). Trasa miejscami jest trudna i przez cały czas prowadzi w górę - 4,100’
(1,200 m). Aby dojść do przełęczy - Asgard Pass (7,800’ - 2,400 m) trzeba pokonać kolejnych 6 mil i kolejne podejście - 2,300’ (700 m).
   Moim zdaniem można odpuścić 3 z 5 Zone. Jeśli będę miał szansę tam powrócić to rozpocznę mój trek ze Stuart Zone i wybiorę kierunek na Colchuck Lake. Z parkingu do jeziora- Colchuck Lake jest tylko 5.5 mili z podejściem 2,170’ (660 m). Od jeziora do przełęczy jest już tylko 0.8 mili (1.3 km). Niewiele ale podejście jest ostre i niebezpieczne ponad 2,200’ (670 m). Podchodząc trzeba uważać bo jest wiele ścieżek prowadzących na manowce. Proponuję trzymać się piramidek ułożonych z kamieni (cairns). Jesienią wejście jest interesujące bo towarzyszą nam „złote drzewa”. Po wejściu na przełęcz jesteśmy w innym świecie, jesteśmy w raju, jesteśmy w Core Zone. Moim marzeniem jest spędzenie tam kilku dni i oddanie się spokojnej medytacji. Nie jest to możliwe w pełni sezonu ponieważ są tam tłumy (ilość ściśle kontrolowana ~60 osób) ale wczesną jesienią jak najbardziej.
   Cała trasa liczy sobie około 20 mil i spotkałem wiele osób, które robiły ją w ciągu jednego dnia. Uważam, że coś takiego to grzech. Uważam, że warto się tam zatrzymać i spróbować wejść na któryś ze szczytów lub jedną z przełęczy.

    Trasa jest ok ale miejscami wymagająca uwagi i ciężka. Są odcinki, które trudnością przypomniały mi GR20 (Corsica). Polecam ją tym, którzy w przyszłości zamierzają zrobić ten najtrudniejszy europejski szlak.
Oczywiście, jeśli zamierzamy spędzić na niej kilka dni trzeba liczyć tyko na siebie (namiot, jedzenie, woda). Nie ma kiosków z kanapkami i piwem, i nie ma możliwości noclegu w schronisku lub prywatnych kwaterach w przytulnym łóżku.
We wrześniu bez słońca jest już zimno a nocą temperatura spada poniżej zera.
Nie polecam wychodzić na szlak kiedy pada deszcz i kiedy temperatura spada poniżej zera. Pamietajmy, że większość szlaku to granit.
Trafiłem na dobrą słoneczną pogodę i pełnię księżyca nocami. 
Na wyposażeniu miałem śpiwór (EE Quilt )na temperaturę 20 F (-7 C) i sleeping bag liner. Nie zmarzłem.
Na trasie nie ma problemu z wodą, którą zawsze filtrowałem. 
   Trasa jest dobrze oznakowana. Jeśli nie widać ścieżki to są piramidki. Na rozstajach są tabliczki. Są liczne toalety, ale można kopać własne dołki.
We wrześniu w każdej Zone widziałem wolne miejsca pod namiot. Niestety nie wszyscy mogą z nich korzystać.

   Z naciaganiem regulacji zaliczyłem wszystkie zones. Każdego dnia miałem nadzieję na spotkanie z ranger aby podzielić się moimi uwagami na temat nieludzkich przepisów, które nie mają całkowicie sensu pod koniec oficjalnego sezonu (ostatni dzień października). 
Sezon rozpoczyna się 15 maja i w tym czasie trzeba mieć pozwolenie (permit) aby móc pozostać na noc.
Aplikacje przyjmowane są od 15 lutego a loteria jest zazwyczaj na początku marca. 25% pozwoleń jest losowana każdego dnia (z wyjątkiem niedzieli) o 7:45 w Leavenworth Ranger Station.
Najtrudniej wylosować permit na Enchantment Core Zone ponieważ to część najpiękniejsza. Permit na Core Zone daje nam możliwość pozostania na noc w czterech pozostałych. Permits na pozostałe pozwalają  nam na chodzenie po całym terenie ale na noc jesteśmy zobligowani powrócić do „wygranej”. 

  W poniedziałek 24 września byłem jedną z pięciu osób, które losowały Core.
Szczęście mi nie dopisało. W związku z tym, że nikt nie był zainteresowany Stuart Zone odbyło się dodatkowe losowanie. Było tylko dwie osoby. Ja byłem „szczęściarzem”, który wygrał.
Nie miałem planu, nie wiedziałem co robić. Kilka godzin wcześniej brałem pod uwagę tylko Core, Colchuck i Snow Lakes Zones.
Postanowiłem iść przed siebie i zdać się na Pana Boga.

                



09/24/2018

   Wczesna pobudka aby zdążyć na losowanie. Wyjechałem z domu o 5:00. Przed Ranger Station w Leavenworth byłem o 7:10. Jak już wspomniałem zdecydowałem się spędzić kilka nocy w Stuart Zone.

Około 10:00 byłem na parkingu, z którego rozpoczyna się trek prowadzący na Stuart Lake, którym można też dojść do Colchuck Lake. Spakowałem plecak i wyszedłem na szlak z zamiarem dotarcia i pozostania na noc przy jeziorze - Horseshoe Lake. Minąłem po drodze Stuart Lake i po przejściu kolejnej mili zawróciłem ponieważ warunki po ubiegłorocznym pożarze nie sprzyjały wędrówce z dużym plecakiem.

   Pierwszy, łagodny odcinek trasy (~1.5 mili) prowadził przez las wzdłuż strumienia - Mountaineer Creek. Po przejściu zbudowanego z bali mostku mostku rozpoczęło się bardziej strome podejście. Po przejściu 2.6 mili dochodzimy do rozdroża. Ścieżka w lewo prowadzi nad Colchuck a w prawo nad Stuart i Horseshoe.

Czasem pomiędzy drzewami można zobaczyć szczyty Colchuck i Dragontail.

Ostatnie 2.2 mili to trasa z łagodnym podejściem do doliny, w której leży jezioro.  Młody las otwiera się coraz częściej umożliwiając widok na moją ulubioną górę - Mount Stuart (9,415’ - 2,870 m). Minąłem jezioro i szedłem dalej w kierunku Horseshoe Lake. Po przejściu około 1 mili niepocieszony zawróciłem. Uprzedzono mnie rano w Ranger Station, że trasa do jeziora jest w opłakanym stanie ze względu na ubiegłoroczny pożar. Mnóstwo powalonych drzew, które bardzo utrudniały wędrówkę z dużym plecakiem.

   Zdecydowałem się na pozostanie przy Stuart Lake. Mając do dyspozycji sporo czasu zastanawiałem się co robić dalej. Rozmawiałem z innymi, którzy mieli podobny problem.

Po zachodzie słońca zrobiło się zimno i wszedłem do namiotu z myślą, że jutro podejmę decyzję.

Przeszedłem tylko 6.25 mili (10 km), podejścia - 2,100’ (640 m), zejścia - 400’  (122 m).























09/25/2018

   Postanowiłem przejść do Colchuck Zone i spędzić kilka godzin nad zachwalanym przez wszystkich  jeziorem o tej samej nazwie.

Doszedłem bez przygód i po raz pierwszy wyrwało mi się z ust - Wow.

Jezioro pięknie położone, z krystalicznie czystą wodą o błękitno-zielonym kolorze. Widać, że głębokie. Z widokiem na szczyty Colchuck i Dragontial.

Na obu szczytach lodowce. Spotkani wędrowcy mówili, że to przedsmak tego co mnie czeka po przejściu przełęczy. Byłem szczęśliwy i nie chciałem tego miejsca opuszczać. Zastanawiałem się co będzie jak tutaj pozostanę na noc. 

Postanowiłem przenieść się na południowy brzeg jeziora. Miałem nadzieję na pojawienie się ranger ale nie było mi to dane. Chciałem porozmawiać o nieludzkich przepisach zabraniających mi spędzenia tutaj nocy. Ponad połowa miejsc campingowych była wolna. Czekałem a w międzyczasie zjadłem wcześniejszą kolację. Przed zachodem słońca wybrałem najdalsze pole namiotowe i rozbiłem namiot. Niech się dzieje co chce - zostaję.

Dzisiejszy dystans - 5.5 mili (9 km), podejścia - 1,500’ (457 m), zejścia - 980’  (299 m).























09/26/2018


   Myśl przewodnia na dziś to iść do przodu i czekać co przyniesie dzień. Szybko złożyłem namiot. Spędziłem tutaj noc z pzwoleniem ale nie na to miejsce. Duzo wolnych miejsc bo to juz koncowka sezonu a tu nadal te nieludzkie przepisy.

Zjadłem standardowe śniadanie - 2 torebki brown sugar oatmeal z dodatkiem suszonych owoców. Wypiłem poranną herbatę i wyruszyłem spokojnie na przełęcz. Wejście nie należało do łatwych. Krótkie (0.8 mili, 1.3 km), ale strome (+2,200 stóp, 670 m). Podłoże granitowe z potężnych głazów, kamieni, kamyczków a miejscami wysuszonej na puder ziemi lub gliny. Nie lubię chodzenia po kamyczkach bo łatwo na nich zjechać. Wolę przeskakiwanie i wydrapywanie po większych obiektach solidnie osadzonych na podłożu. Wchodziłem ze zdwojoną ostrożnością. Kilka ścieżek ale ta właściwa dobrze oznakowana piramidkami. Pokonanie tego odcinka zabrało mi ponad godzinę.

Po wejściu na Asgard Pass oniemiałem z zachwytu. Przed moimi oczyma była bajkowa kraina, którą jako prosty człowiek nie potrafię opisać. W ciszy serca piałem z zachwytu i patrzyłem z niedowierzeniem. Co za rok, co za sezon. Po Peru, Kalifornii coś takiego i to tak blisko miejsca zamieszkania. Dziękowałem Panu Bogu i ze wzruszenia ... popłakałem się. Przy pierwszym jeziorze usiadłem i zjadłem batona. Nie spiesząc się spokojnie przemierzałem ten cudownie piękny teren. Pogodę miałem wyśmienitą i byłem zdziwiony, że jest tutaj tak mało ludzi. Przypomniałem sobie o kwocie (60 osób dziennie). Takich jak ja (day hiker) nie liczą. Chętnie bym pozostał na noc ale nie chciałem podjąć tak wysokiego ryzyka. Trzeba mi było opuścić tą Zone. 

Mijałem kolejne jeziora - Tranquil, Isolation, Inspiration, Perfection, Sprite, Leprechaun, Viviane. To tylko te leżące bezpośrednio przy szlaku. Po obu stronach towarzyszyły mi piękne, wysokie szczyty - Dragontail (8842 '), Canyon Mountain (8638 '), Little Annapurna (8436 '), Prusik Peak (8000 '), The Temple (8292 '), McClellan Peak (8364 '). Wymieniłem tylko te najwyższe, których nazwy zapamiętałem. Wszystkie leżą w Core Zone.
   Od Leprechaun Lake rozpoczął się ostry zjazd do dołu. Miejscami było niebezpiecznie i nie polecam tego odcinka kiedy trasa jest oblodzona lub mokra. To właśnie ten odcinek skojarzył się mi z GR20. 
Końcówka przed Snow Lake jest już ok. Tutaj zrobiłem sobie przerwę i zastanawiałem się  - czy zostać tu na noc, czy iść dalej. Wiedziałem, że muszę gdzieś się przespać ponieważ całość zakończę zbyt późno aby mieć szanse na stopa do mojego auta. Postanowiłem jeszcze przejść 1.7 mili i noc spędzić nad jeziorem - Nada Lake. Na jutro pozostało mi do przejścia - 5.6 mili (9 km).

















































































































09/27/2018

   Kończyłem już moją kolejną przygodę. Nie spiesząc się zjadłem kolejne torebki oatmeal, zarzuciłem plecak na ramiona i wyruszyłem w kierunku parkingu przylegającego do Snow Zone. Cała trasa prowadzi wzdłuż strumienia - Snow Creek. Różnica wzniesień 3,600 stóp (1,097 m).

Około 11:00 byłem na drodze (Icicle Creek Road #7600) i rozpocząłem polowanie na okazję. Dopiero 12 auto zatrzymało się i uczynny, lokalny kierowca podwiózł mnie kilka mil do drogi #7601 prowadzącej do mojego parkingu. Nie licząc na więcej szczęścia ruszyłem z buta przed siebie.

Do przejścia miałem około 4 mil. Drugi mijający mnie samochód zatrzymał się i sympatyczny młody człowiek podwiózł mnie do celu. Miał zamiar zrobić to co ja.

   Była 11:30. Zbyt wcześnie na powrót do domu. Wsiadłem do auta i zjechałem 1 milę w dół na parking, z którego bierze początek trasa na jezioro - Eightmile Lake. Przyszło mi do głowy przejść ten kawałek aby poznać czy w przyszłości warto to powtórzyć. To moja 5 i ostatnia Zone (Eightmile/Caroline Zone).

Napotkana para (oboje w wieku 71 lat) poradziła mi aby dać sobie spokój z Eightmile Lake i skręcić w prawo przy Little Eightmile Lake w kierunku Lake Caroline. Namawiali mnie aby pójść dalej aż do Windy Pass.

Szedłem z plecakiem, w którym miałem wszystko z wyjątkiem wody. Z nieba lał się żar, butelki puste a w bajorku mętna i śmierdząca woda. Do jeziora - Caroline Lake 3 mile (4.8 km) z podejściem 1,300 ' (396 m). 

Mając już za sobą spory kawałek drogi odpuściłem i wybrałem kierunek na Eightmile Lake. W połowie drogi uzupełniłem zapas wody. Doszedłem do końca jeziora rozglądając się za dobrym miejscem na camp. Od połowy jeziora towarzyszył mi las dotknięty ubiegłorocznym pożarem. Widok bardzo smutny i przygnębiający. Zawróciłem na parking bo nie uśmiechało mi podejście do Caroline Lake. O 6:00 doszedłem do mojej Toyoty a o 6:10 rozpocząłem podróż do domu.

Dystans - 14.5 mili (23 km), podejścia - 2,170’ (661 m), zejścia - 5870’ (1789 m).