Tuesday, December 10, 2019

NA DACHU ŚWIATA.

                                         52 DNI NA DACHU ŚWIATA. 
                                      PAŹDZIERNIK/ LISTOPAD 2019.



   Podczas ostatnich, wiosennych dni na Trzech Przełęczach rozmyślałem o powrocie w Himalaje.  Zacząłem rozmawiać z miejscowymi i pytać przede wszystkim co warto zobaczyć i dlaczego. Szukałem ciekawych tras, które nie są jeszcze w pełni skomercjalizowane, ucywilizowane i zatłoczone. Od kilku lat jestem miłośnikiem chodzenia po tzw loops (koło?). Nie lubię podchodzić i wracać tą samą trasą. Jest to dla mnie nudne, strata czasu i pieniędzy.
  Organizując mój pierwszy wyjazd poznałem dwóch ciekawych ludzi, którzy wiele mi pomogli. Dzięki nim zetknąłem się z innymi, którzy również chętnie dzielili się swoją wiedzą na interesujący mnie temat.
Po wielu dyskusjach dokonałem wyboru - Kanchenjunga Trek albo Manaslu a najchętniej oba. Są to trasy po jakich lubię chodzić, to nie wejście i zejście tą samą ścieżką. Obie to loops (circuits).
   Przed odlotem z Kathmandu zakupiłem potrzebne mapy i już z domu rozpocząłem poszukiwania partnerów. Myślałem o obu trasach i ogłosiłem się na kilku internetowych stronach. Obie trasy są drogie.
Na pierwszą potrzeba dwa pozwolenia a na Manaslu z Tsum Valley aż cztery. Aby otrzymać wymagane pozwolenia musi być minimum dwóch turystów. 
O pozwolenia nie można ubiegać się osobiście. Należy korzystać z usług nepalskich agencji turystycznych. Kolejny wymóg to zatrudnienie miejscowego przewodnika (guide) lub tragarza (porter). Wiedziałem już, że nie będzie tanio ale mimo to połknąłem haczyk. Miałem  zaufanych agentów, którzy sprawdzili się podczas mojego pierwszego wyjazdu. Równolegle z poszukiwaniami partnerów prowadziłem korespondencję z agentami rozważając różne opcje. W międzyczasie moja polska przyjaciółka - Eugenia, zaproponowała mi Makalu Trek. Po zasięgnięciu opinii u moich nepalskich znajomych odrzuciłem jej propozycję jako mniej interesującą bo to trudne wejście i zejście tą samą, uciążliwą trasą.
   Dzięki koledze bardzo szybko znalazłem chętnych na Manaslu Trek. To polscy imigranci podobnie jak ja mieszkający w okolicy Seattle.
Niestety nie miałem partnera na trek numer dwa - Kanchenjunga.
Można wykupić permit dla podstawionej osoby i iść tylko w towarzystwie przewodnika. W moim przypadku to nie wchodziło w grę. Jestem emerytem i skrupulatnie kontroluję wydatki. Potrzebowałem partnerów. Stanęło na tym, że lecę na 40 dni.  W towarzystwie rodaków robię Manaslu i coś jeszcze samodzielnie bez osób towarzyszących. Mimo niechęci rozważałem spędzenie kilku dni na Annapurna. Kupiliśmy bilety.
   Poleciałem na kilka tygodni do Polski i w towarzystwie Eugenii oraz Marka przeszliśmy wokół Andorę. 4 lipca powróciłem do domu i rozpocząłem dopinanie jesiennego wyjazdu w Himalaje. Już na początku  zawiodłem się na moim faworyzowanym agencie, który usiłował  mnie w bezczelny sposób naciągnąć. Mówił, że w związku z tym, że jest nas troje musimy mieć dwie osoby towarzyszące (guide i porter). Wiedziałem, że to kit. Dałem mu szansę i jeszcze raz powtórzyłem pytanie. Potwierdził swoją wcześniejszą wersję i ... stracił klienta.
   Po wielu godzinach spędzonych na internet pozostał mi Dil. To współwłaściciel agencji i człowiek, któremu ufam. Oprócz agencji turystycznej jest właścicielem 4-piętrowej kamienicy w pobliżu Thamel, którą w całości wynajmuje poprzez airbnb.  Dzięki airbnb poznałem go i polubiłem. Zauważyłem, że facet ma serce i w życiu stosuje to samo powiedzenie co ja - tisze jediesz dalsze budiesz. 
Swoją karierę rozpoczynał od zera. Jako młody chłopiec przywędrował z himalajskiej wioski do Kathmandu i podjął pierwszą pracę jako tragarz. Pracował i uczył się. Dzięki wytrwałości szybko zdał egzaminy i został przewodnikiem. Potem ukończył studia z myślą, że będzie nauczycielem. Życie skorygowało jego młodzieńcze marzenia i pozostał przy turystyce. Żona prowadzi restaurację, w której czasem gościłem.
   Dil jest twardym negocjatorem ale godnym zaufania i przede wszystkim pożądanym człowiekiem. Cierpliwie odpowiadał na dziesiątki moich emails. Jego agencja nie jest może najtańsza ale po podliczeniu wszystkich kosztów jest lepiej niż myślałem. Dobra uczciwa agencja to już pół sukcesu bo najczęściej  kręcą, zaciemniają, obiecują złote góry a tuż przed wyjazdem są w stanie zmienić program. Najczęściej z większym zyskiem dla siebie i stratą dla klienta. Trzeba uważać bo wielu z nich to ludzie nieuczciwi. Wszyscy są oczywiście bardzo sympatyczni i mili a do nieuczciwości popycha ich walka o przetrwanie.

   Kilka dni po powrocie z Polski otrzymałem e-mail od Sergeya. To Rosjanin - na stałe mieszkający w Helsinkach, który podobnie jak ja poszukiwał partnera na Kanchenjunga Trek. Zobaczył moje ogłoszenie na website - Trekking Partners. Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język i postanowiliśmy wspólnie przejść tą trasę.  Dwa dni później Sergey zakupił bilet a ja zmieniłem rezerwację mojego. Była to kosztowna operacja przekraczająca 260 USD. Wydłużyłem  mój pobyt do 52 dni.
Współpracując z moimi współtowarzyszami i przede wszystkim z Dilem przygotowałem obie trasy. Jak zwykle spędziłem masę czasu na czytaniu blogów, przewodników i różnego rodzaju artykułów prasowych.

   Przeraża mnie spędzenie w sumie całego tygodnia w Kathmandu. Rozpoczynamy nasz pobyt podczas ważnego święta (festynu) i niestety musimy czekać ekstra dzień  na otwarcie podwoi ministerstwa turystyki aby odebrać pozwolenia. Po pierwszym treku wracam na dwie noce do stolicy a po zakończeniu obu spędzę w tym okropnym mieście jeszcze trzy dni.       
   Zakwaterowanie rezerwowałem przez Airbnb. Oczywiście będę mieszkał wraz z partnerami w budynku należącym do Dila. Nie lubię hosteli i osobiście wolę zapłacić parę dolarów więcej aby mieć więcej prywatności i spokoju.
Moi partnerzy na Manaslu zaproponowali aby do trasy dojechać prywatnym środkiem transportu. Natychmiast przystałem na ten pomysł ponieważ znam warunki podróży transportem publicznym. Nie wiem jak będziemy wracać. Koszt jeepa do trailhead to 180 USD (na nas troje). Wraz z nami będzie podróżował nasz nepalski towarzysz, za którego płacimy my.
   Na obu szlakach będzie nam towarzyszyć ni to tragarz, ni przewodnik. Coś pośrodku ale człowiek zazwyczaj ze znajomością angielskiego, mający przygotowanie i “wiedzę”. W obu przypadkach płacimy 25 USD za dzień.
Płaci się od chwili wyjazdu z Kathmandu i do powrotu. Manaslu Trek to 20 dni a Kanchenjunga 25 dni. Dojazd na Kanchenjunga zajmuje zazwyczaj dwa dni. Jest opcja lotu do Suketar ale jest to połączenie bardzo ryzykowne (ponoć bardziej jak do Lukla).
Z Sergeyem wybraliśmy 40 minutowy lot do Bhadrapur i 8-12 godzinną podróż po nepalskich drogach do Taplejung. Jeśli znajdziemy chętnych to wspólnie wynajmiemy jeepa (240 USD). Cena biletu lotniczego - 240 USD w dwie strony. Siergiej i ja płacimy koszta podróży osoby nam towarzyszącej. (Bilety dla miejscowych są tańsze, ceny dla miejscowych są zawsze mniejsze. Pamiętajcie o tym robiąc zakupy).

   Do Kathmandu przyleciałem późnym wieczorem 7 października.
Wniosek wizowy wypełniłem kilka dni wcześniej korzystając z internetu i drukując tylko potwierdzenie. Musiałem wykupić wizę na 3 miesiące płacąc za nią $ 125. Wyszliśmy przed lotnisko gdzie oczekiwała na nas taxi podesłana przez Dila ($10). (Jest taniej brać taxi osobiście. Zazwyczaj zbijam cenę wyjściową o 1/3. Jeszcze taniej wychodzi kiedy korzystamy z miejscowego uber. App nazywa się PATHAO. Działa, korzystałem.
W Nepalu trwał najdłuższy w roku festiwal. Musieliśmy bezczynnie siedzieć w Katmandu ponieważ nie mogliśmy otrzymać potrzebnych pozwoleń. Dil nie był w stanie tego zrobić przed naszym przylotem ponieważ potrzebne są  oryginały paszportów. Byłem niepocieszony ponieważ nie znoszę tego miasta, jego kurzu, brudu i zapachu spalin. 
   8 października nasz agent usiłował nakłonić nas do zmian w planach. Byłem wkurzony bo wiedziałem, że to nie ma nic wspólnego z nami i naszymi późniejszymi doznaniami. Zawsze rozchodzi się o interes agencji i jej ludzi. Turysta jest tylko do płacenia a jego rola ogranicza się do bycia pokornym jeleniem. Dil usiłował nakłonić nas na zmianę kierunku Kanchenjunga Circuit i skrócenie go o dwa dni. Kierunek który uzgodniłem z moim partnerem był trudniejszy i wymagał więcej czasu ale tak chcieliśmy. Taki był plan. Następnego dnia bardzo ostro poinformowałem mojego nepalskiego współpracownika o kategorycznym odrzuceniu jego „dobrych” propozycji. Obie trasy idziemy zgodnie z planami, które przy jego współpracy zredagowałem. Koniec i kropka. Nie będzie zmian i obcinania dni. W przyszłości również nie chcę o czymś takim słyszeć.  







                                                           SPRZĘT I UBRANIE.
                         Obie trasy przeszedłem prawie z identycznym wyposażeniem.
                         Od lat walczę z wagą. Tym razem mój plecak ważył ~8 kg.
  1. Plecak - zpacks arc haul 62 L 
  2. Śpiwór - feathered friends snowbunting 0° F (-18° C). To jedyny zakup na ten wyjazd. Drogi ale warty każdego dolara.
  3. Liner do śpiwora.
  4. Kurtka puchowa - OR
  5. Polar z kapturem (lekki) - OR
  6. Kurtka od deszczu - Montbell (nie używana).
  7. Lekka wiatrówka - Montbell
  8. Dwie pary spodni - prAna stretch zion
  9. 3 bluzki z długim rękawem (Icebreaker Merino) (o jedną za dużo)
  10. 2 TShirt (Icebreaker Merino) (o jedną za dużo)
  11. 3 pary bokserek (Woolf Merino, Icebreaker) (o jedną za dużo)
  12. 3 pary skarpetek - Darn Tough 
  13. Leginsy (Minus 33 Merino) - do spania ~5 nocy
  14. Czapka, kapelusz
  15. Buty - Trail runners Brooks Cascadia 12 
  16. Buty (w plecaku i na camps) - Salomon ultra 3 gtx
  17. Kije - Black Diamond carbon
  18. 2 pary rękawic
  19. Rękawiczki rowerowe (dzięki Leśnej, na odciski od kijów)
  20. Pół litrowy termos - Zojirushi (nie wziąłem na Manaslu, błąd)
  21. 2 x 1 L butelki plastikowe po smart water.
  22. Aquamira - krople do uzdatniania wody
Lekarstwa (antybiotyk, przeciwbólowe, nexium, maść a+d, plastry)
Notes, długopis, okulary słoneczne i do czytania, malutki scyzoryk, igła z nitką, sznurek, szczoteczka, pasta, mały krem od słońca, Duct Tape, kilka jedno - galonowych ziplocks. Telefon, ładowarka, słuchawki, power bank, papier toaletowy, 3 paczki chusteczek higienicznych i maluśki ręczniczek, którym wycierałam się mocząc go w ciepłej wodzie po dotarciu do kolejnego guest house.



                                                MANASLU TREK.



Manaslu Trek Itinerary:
  1. 10/10 Drive to  Machha Khola by jeep (930 m)
  2. 10/11 Trek to Jagat (1,410 m, 17 km)
  3. 10/12 Trek to Lokpa (2,240 m, 15 km)
  4. 10/13 Trek to Chumling (2,385 m, 8km)
  5. 10/14 Trek to Chhokang Paro (3,030 m, 14 km)
  6. 10/15 Trek to Mu Gumba (3,700 m, 14 km)
  7. 10/16 Trek to Domje (???? m, 20 km)
  8. 10/17 Trek to Lokpa (2240 m, 15 km)
  9. 10/18 Trek to Deng (1,860 m, 10 km)
  10. 10/19 Trek to Ghap (2,160 m, 10 km)
  11. 10/20 Trek to Lo Gaun (3,180 m, 16 km)
  12. 10/21 Trek to Sama Gaun (3,530 m, 8 km)
  13. 10/22 Trek to Manaslu BC (round trip around 13 km)
  14. 10/23 Trek to Samdo (3,690 m, 8 km)
  15. 10/24 Trek to Lajyung Pass (5,120 m, ?? km)
  16. 10/25 Trek to Dharamsala (4,470 m, 8 km)
  17. 10/26 Trek to Bimtang (3,720 m, 16 km)
  18. 10/27 Trek to Gho (2,560 m, 14 km)
  19. 10/28 Trek to Dharapani (1,700 m, 9 km)
  20. 10/29 Drive to Kathmandu 


   10/10/2019 (czwartek). Kathmandu - Khusanebari.
Dopiero 10 przed południem mieliśmy otrzymać potrzebne nam pozwolenia (permits). Poszło wszystko dobrze i w południe podjechało auto z naszym nepalskim opiekunem i rozpoczęliśmy podróż w kierunku naszej pierwszej trasy.
Już na początku poinformowano nas, że ze względu na obsunięcie ziemi nie dojedziemy do Machha Khola. Tuż przed zmrokiem dotarliśmy do końca przejezdnej drogi i ruszyliśmy raźnym krokiem przed siebie. Po 15 minutach dotarliśmy do pierwszego na naszej trasie guest house.
Wymęczeni podróżą bardzo szybko udaliśmy się na nocny spoczynek. Ostatnie 2 godziny jazdy prowadziły czymś co trudno nazwać drogą.
Ram - nasz przewodnik - to 22 letni młody człowiek wyglądający bardzo sympatycznie i rezolutnie. 




   10/11/2019 (piątek). Khusanebari (750 m) - Dobhan (1070 m). ~16 km.
Po pierwszym i skromnym śniadaniu o 7:30 wyszliśmy na nasz pierwszy odcinek. Dojście do Machha Khola zabrało nam 3 godziny. Przypominam, że do tej wioski mieliśmy dojechać. Rzeczywiście droga była nieprzejezdna i nie byliśmy jedynymi turystami, którzy musieli przejść ekstra dystans.
Dzisiejszy odcinek prowadził doliną, którą będziemy szli przez kolejne dni. Środkiem płynie rwąca, górska rzeka. Szło nam się ciężko ze względu na panujący upał. Jak zwykle idąc z plecakiem wylewałam z siebie potężne ilości potu. Trasa przepiękna. Po obu stronach doliny potężne, pokryte zielenią góry.
Dzień ciężki ale pełen ciekawych wrażeń. Poznajmy się nawzajem bo przecież nie znaliśmy się wcześniej.









   10/12/2019 (sobota). Dobhan (1070) - Ekle Bhatti (1600). ~15 km.
Wyszedłem jako ostatni o 7:45. Po 8 godzinach dotarliśmy do naszego dzisiejszego guest house. W Budhu Gandaki zatrzymaliśmy się na lunch.
Powoli pniemy się do góry. Mijamy kolejne górskie wioski, które są przygotowane na większą ilość turystów. Mijamy trochę ludzi ale większość to miejscowi albo - co dla mnie jest niespodzianką - nepalscy turyści.
Dziś szło się łatwiej bo towarzyszył nam wiaterek. Nadal ładny krajobraz, dużo zieleni i ta sama towarzysząca nam od pierwszego dnia rzeka - Budhi Gandahi. 
Jest bardzo ciepło. Po drodze mijaliśmy dużo mulich karawan. Trasa cuchnie ich odchodami. Guest house bardzo przyzwoity ale w moim „pokoju” znalazłem dwa olbrzymie i bardzo szybkie pająki. Uspokojono mnie, że nie są zagrożeniem dla człowieka.













   10/13/2019 (niedziela). Ekle Bhatti (1600) - Chumling (2385). ~13 km.
Ram zarządził pobudkę na 5:30. Śniadanie zamówiliśmy na 6:30 a kilka minut po siódmej rozpoczęliśmy trek. Po dwóch godzinach doszliśmy do Lokpa (2240 m) gdzie w miejscowym lodge zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Ostre podejście dało nam mocno w skórę. O 10:00 ponownie ruszyłem przed siebie. Przez cały czas podejścia przeplatały się z zejściami. Przestałem liczyć ile ich było i po prostu szedłem przed siebie. Bogu dzięki, że znakomita większość dzisiejszej trasy przebiegała w cieniu. Po przekroczeniu rzeki Styar Khole rozpoczęło się ostatnie podejście, na którym ostro świeciło słońce.
Przez większość czasu naszej wędrówki podziwialiśmy pokryty białą szatą szczyt Ganesh Himal (~7100 m). Sceneria wokół nas generalnie nadal piękna. 
Warunki mieszkaniowe są do zaakceptowania, jedzenie ok, zdrowie dopisuje. Tempo marszruty wzrasta. Dzisiejszy odcinek przeszedłem w 3 godziny i 15 minut. Chodzę z pełnym plecakiem. Ram niesie jedynie snacks, którymi dzielę się z nim. Miało być drogo a dzienne wydatki miały sięgać ~$30.
Jest o wiele lepiej i jak dotąd każdego dnia pozwalam sobie na wypicie butelki piwa. Z piwem i trzema posiłkami cena nie przekracza $25.












   10/14/2019 (poniedziałek). Chumling (2385) - Bursi (3400). ~15 km.
Starość nie radość a już w szczególności dotyczy to mojej głowy. Z roku na rok zamiast mądrzeć to coraz bardziej dziecinnieję.
Wyszliśmy razem o 7:45 ale już po godzinie tempo  było dla mnie za wolne i wyrwałem do przodu. Ram został z moimi partnerami a ja dla uspokojenia go pokazałem telefon z załadowaną trasą. Zrobiłem kilka błędów bo nie zerknąłem na listę dokąd dzisiaj idziemy, nie skorygowałem załadowanej mapki z mapą papierową i planem, nie zapamiętałem tego, co na pożegnanie powiedział Ram. Jakimś cudem jeszcze w domu popełniłem błąd i na gps wprowadziłem inną miejscowość, która w rzeczywistości nie istnieje. Zdenerwowany blisko 2-godzinnym oczekiwaniem na pozostałych postanowiłem iść dalej. Nie wiedząc opuściłem wioskę - Chhokang Paro, w której mieliśmy spędzić noc.  
Szedłem przed siebie i kiedy zorientowałem się, że coś tu nie gra zacząłem szukać pomocy u innych. Wyciągnąłem plan i natychmiast wyłapałem błąd.
Żal mi było tych dodatkowych kilometrów i postanowiłem zatrzymać się w kolejnej napotkanej wiosce. Wypadło na Bursi. Znalazłem guest house, w którym właściciel był bardzo nieufny i nie kwapił się aby udzielić mi schronienia.
Bardzo słabym angielskim wciąż pytał - gdzie jest mój przewodnik.
Jeszcze będąc na trasie prosiłem ludzi idących w przeciwnym kierunku aby przekazali wiadomość gdzie będę. Po godzinie w tea house pojawił się zziajany i zły Ram. Było mi wstyd i bardzo przykro, że wykręciłem mu taki numer. Przyrzekłem, że nigdy więcej. Uspokojony powrócił do Chhokang Paro, do moich partnerów. Spotkamy się jutro w moim tea house.
  Miałem wyrzuty sumienia ale w sumie to szedłem tak jak lubię - szedłem przez cały dzień samotnie. Przed sobą i po mojej prawej stronie miałem szczyty masywu Ganesh Himal a z tyłu pozostał Baudha Himal (6672 m).
Z wyjątkiem ostatniego odcinka (Chhokang Paro - Bursi) cała dzisiejsza trasa to podejścia i zejścia.










   10/15/2019 (wtorek). Bursi (3400) - Nile (3361). ~13 km.
Dziś mogłem pospać dłużej bo czekałem na pozostałych. Byłem jedynym gościem w tea house. Miałem duże problemy ponieważ moi gospodarze nie znali prawie angielskiego a oprócz tego byli analfabetami. Nie byłem w stanie zamówić posiłków. Wzywali na pomoc bardziej obrotnego sąsiada. Wieczorem w pomieszczeniu (gdzie jadłem) pojawiła się duża grupa sąsiadów. Czułem się jak w klatce bezustannie i natarczywie obserwowany.
Broń Boże nie było żadnej agresji bo tym pięknym kraju mieszkają piękni, przyjaźni ludzie.
Około 9:00 rano pojawił się Ram i przejął sprawy w swoje ręce. Zapłaciłem, pożegnałem się i około 10:00 opuściliśmy moich sympatycznych gospodarzy.
Bez przygód dotarliśmy (około 11:30) do Nile. Zjedliśmy lunch, pozostawiliśmy  plecaki w pokojach i wyruszyliśmy do Mu Gompa. Ten buddyjski zespół klasztorny jest głównym i ostatnim akcentem naszego pobytu w dolinie Tsum Valley. Jak większość w tym kraju ten 400 letni kompleks nie błyszczy i mówiąc szczerze nie zrobił na mnie wrażenia. Muszę stwierdzić, że położony jest w pięknym miejscu. Spędziłem tam około godziny i samotnie powróciłem do lodge. 


















   10/16/2019 (środa). Nile (3361) - Chumling (2385). ~22 km. 
Długi odcinek z pierwszym postojem w Bursi gdzie odwiedziliśmy stary, nieczynny klasztor buddyjski za opłatą ~$3 od osoby. Plecaki pozostawiliśmy u moich sympatycznych gospodarzy a ich młody syn służył nam jako przewodnik.
Następny postój był przy nowowybudowanym klasztorze Chum w Lamagaon.
Ładny budynek ale nie zasiedlony przez mnichów. Stoi sobie niewykorzystany i może raz do roku coś tam się odbywa. Tak mówił nam mężczyzna, który tymi obiektami opiekuje się.
Lunch zjedliśmy tuż przed Chhokang Paro w Karma Lodge, w której spędzili noc (10/14) Ram i moi partnerzy. Nie czekając na nich postanowiłem samotnie kontynuować wędrówkę. W roztargnieniu pozostawiłem okulary do czytania.
Dzisiejsza trasa początkowo była łagodna a 1 km za Chhokang Paro rozpoczął się długi i ostry zjazd aż do wioski Domje. Od tej wioski było już lepiej i około 15:30 zameldowałem się w lodge, w którym spaliśmy idąc w kierunku Mu Gompa. W pierwszej chwili właściciele nie rozpoznali mnie i jak zwykle pytali o przewodnika. Jak dotąd nie spotkałem turysty idącego bez osoby towarzyszącej. Najczęściej ludzie idą na lekko. Mają oprócz przewodnika jednego lub kilku tragarzy (porter). Gdybym miał środki to prawdopodobnie szedłbym podobnie dając zatrudnienie potrzebującym pracy Nepalczykom.
Dzięki pomocy Rama mam jutro szansę odzyskać okulary. Jego kolega spał ze swoją grupą w Karma Lodge i jutro ma dotrzeć do Lokpa.












   10/17/2019 (czwartek). Chumling (2385) - Lokpa (2240). ~8 km.
To nasz najkrótszy dystans i będzie czas na podładowanie „akumulatorów” i większe pranie. Wyszliśmy o 8:00 a o 10:00 byłem już w Lokpa. Dzień, mimo że krótki nie należał do łatwych. Trzeba było ciągle schodzić albo podchodzić.
Przy zejściach mnóstwo schodów, których nie cierpię. Po dojściu do lodge wdałem się w dyskusję z nepalskim profesorem, który wraz z grupą swoich studentów szedł do Tsum Valley aby zająć się obserwacją zmian klimatycznych w tym rejonie. Oczywiście, są takowe o czym świadczy przesunięcie linii śniegowej zimą, zanikanie lodowców i pojawienie się (niespotykanych wcześniej) komarów. 
Po południu kolega Rama dostarczył mi moje okulary. W ramach wdzięczności wręczyłem mu równowartość $5.







   10/18/2019 (piątek). Lokpa (2240) - Bihi Phedi (2130). ~13 km.
Wczoraj wieczorem po raz pierwszy zaczął kropić deszcz. W lodge zatrzymało się sporo ludzi. Najliczniejszą grupą byli Francuzi, którym towarzyszyła liczna grupa miejscowych pomagierów.
Dziś wyszliśmy jako ostatni, około 8:15. Miejscem docelowym miała być wioska Deng. Doszedłem do niej o 10:45. Poczekałem na moją grupę, zjedliśmy lunch podczas którego podjęliśmy decyzję, że idziemy dalej. Na lunch zamiast miejscowej zupy warzywnej podano mi chińską warzywną z torebki. Obecność msg spowodowało problemy z żołądkiem. Mam nadzieję, że szybko przejdą. 
Dzisiaj opuściliśmy Tsum Valley. Jesteśmy na Manaslu Trek. Nadal wędrujemy doliną wzdłuż rzeki. Tym razem jest to Budhi Gandaki. Otaczające nas góry dostarczają niezapomnianych wrażeń ale nadal jest ciężko. Tak to bywa w górach, ciągle podejścia lub zejścia i bardzo rzadko po płaskim. Dzisiejszy lodge zwany dla odmiany hotelem jest chyba najgorszym miejscem ze wszystkich dotychczasowych. 












   10/19/2019 (sobota). Bihi Phedi (2130) - Namrung (2630). ~12 km.
Dzisiejszy trek rozpocząłem o 7:50 by dokładnie w południe zameldować się w Namrung Guest House. Każdego dnia gdy proszę o klucze pytają - gdzie twój przewodnik. Ram jak zwykle towarzyszy moim partnerom a ja czuję się wyśmienicie idąc sam. Dzień podobny do poprzedniego i wielu poprzednich. Idziem wciąż doliną, której środkiem płynie rzeka. Niestety wciąż musimy podchodzić i schodzić. Ostatnie 3-4 kilometry to przede wszystkim podejścia. W pewnym sensie miałem już przesyt tych dolin ale ta dzisiejsza przypadła mi do gustu. Wchodzimy w teren na którym zaczynam czuć bluesa. Dzisiejsze miejsce noclegowe jest najlepsze z dotychczasowych. Z radości zamówiłem sobie butelkę piwa. Na lunch zjadłem moje ulubione mo mo z warzywami (to nepalskie pierogi robione na parze). Z jadalni rozpościerał się widok na Saula Himal (6235 m). Około 14:00 dotarli moi partnerzy wraz z poznaną kilka dni temu sympatyczną lekarką z Australii. Inni, z którymi czasem rozmawiam to małżeństwo mieszkające w okolicach Seattle.

















   10/20/2019 (niedziela). Namrung (2630) - Shyala (3590). ~12 km.
Mniej więcej podobny dystans i podobny czas przejścia jak wczoraj. W Namaste Lodge byłem o 11:25. Szło mi się bardzo ciężko i nie mogłem doczekać się końca dzisiejszego odcinka. Pogoda przestała nam sprzyjać. Jest pochmurno i na tej wysokości jest już chłodno. Po raz pierwszy szedłem w długich spodniach, w koszulce z długim rękawem i wiatrówce. Po drodze minąłem kilka wiosek. W każdej z nich wszechobecna bieda. Na trasie spotykam przede wszystkim miejscowych mieszkańców. Wszyscy jak zwykle są bardzo sympatyczni mili i chętni do pomocy. Wszyscy zadają pytania - czy idziesz sam, gdzie twój przewodnik.
W powietrzu czuje się bliskość lodowca. Shyala otoczona jest wysokimi szczytami ale ze względu na zachmurzenie niewiele  mogliśmy zobaczyć. 










   10/21/2019 (poniedziałek). Shyala (3590) - Sama (3520). ~21 km.
Noc nieprzyjemna. Pochmurna i zimna. Po raz pierwszy bylem zadowolony z mojego śpiwora.p
Poranek był nam bardziej przyjazny i mogliśmy podziwiać szczyty, których nie widzieliśmy wczoraj. Saula Himal (6235), Simnang Himal (6251), Himal Chuli North (7331), Nadi Chuli Peak 29 (7871), Nike Peak (6762) i inne.
Podczas wczorajszej kolacji (dinner) zadecydowaliśmy, że rano idziemy do Sama. Zostawiamy w hotelu plecaki i na lekko idziemy na Pung Gyen Gompa (4150). Sama to duża, śmierdząca wioska z mnóstwem turystów i hoteli. Niestety tam gdzie planowaliśmy spędzić dwie noce nie było miejsc. Kontynuowaliśmy naszą wędrówkę by tuż przy końcu wioski znaleźć całkiem przyzwoite lokum z dobrą ceną. Po zakwaterowaniu się samotnie wyruszyłem w kierunku Pung Gyen Gompa. U góry spotkałem wielu turystów i nie podobało mi się to. Postanowiłem podejść wyżej aby mieć lepszy widok na okolicę i lodowiec Punggen Glacier. Po zrealizowaniu mojego zamierzenia zachciało mi się jeszcze wyżej i bliżej podstawy Manaslu Himal (8163). Niestety ze względu na późną porę dnia było duże zachmurzenie i szczytu nie zobaczyłem. Mimo to byłem szczęśliwy bo byłem wysoko ~4600 metrów i byłem tam sam. Kiedy zszedłem do Pung Gyen Gompa nie było już żywej duszy. Troszkę się przestraszyłem bo byłem wysoko a przede mną było długie i niebezpieczne zejście. Dzięki Bożej Opatrzności szczęśliwie dotarłem do wioski. Była godzina 15:00. Tuż przed wioską spotkałem Rama, który ze względu na niepokój o mnie zwolnił i właśnie liczył, że dojdę do niego. Razem doszliśmy do hotelu.























   10/22/2019 (wtorek). Sama (3520) - Manaslu B.C. (4600?). ~15 km.
Przy wysokości postawiłem znak zapytania ponieważ w tym kraju mam cały czas problem z ustaleniem prawdziwych danych. Mapy podają swoje, ludzie mówią każdy co innego, gps(y) też swoje. Dla jasności tematu dodam, że odległości pomiędzy wioskami podaję zgodnie z odczytami z mojego app w telefonie. 
Na B.C. moi francuscy znajomi odczytali ze swoich różnych zegarków 4800 m. Mój telefon pokazał 4780. Dwóch nepalskich przewodników powiedziało - nie wierz mapom bo tutaj jest ~4600. Dwóch kolejnych podało 4770. Dodam, że czas przejścia pomiędzy wioskami jest zawyżony conajmniej o 1/3. Wiedzą o tym  Nepalczycy.
  Wychodząc samotnie na ten trek nie wiedziałem czym się kierować - czy moim gps, mapą, czy tym co mówią miejscowi. Poszedłem zgodnie z mapą i wziąłem pod uwagę to co mówił właściciel hotelu. Schodząc „moją” trasą (z gps) przekonałem się, że dokonałem trafnego wyboru. Trasa zgodnie z mapą mimo, że dłuższa okazała się dużo lepszą. Ścieżka prowadząca do jeziora (gps) i dalej w kierunku trasy na BC była bardziej niebezpieczna i o wiele trudniejsza. 
Pogoda była super, widoki prześliczne. Trail na początku łagodny a z czasem ostro i bardzo ostro w górę. Dzięki Bogu w dniu wczorajszym miałem dobrą zaprawę. Wyszedłem o 7:45. Dojście zabrało mi 3 godziny. Tuż po mnie doszedł 30 letni, sympatyczny, francuski onkolog, jego dziewczyna, ich przewodnik, młody Niemiec z przewodnikiem i moi współtowarzysze. Innych, których mijałem podchodząc w górę nie doczekałem się. Było prześlicznie i ciepło. Pogoda bezwietrzna. Po serii zdjęć o 11:50 rozpocząłem schodzenie. Nie było mi przykro z podjęciem tej decyzji bo na horyzoncie pojawiły się pierwsze chmury. Początkowo szedłem wolno ponieważ topniejący śnieg był bardzo śliski. Szedłem w moim regularnym obuwiu czyli w trail runners. Zatrzymałem się na kilkanaście minut przy jeziorze i o godzinie 14:00 dotarłem do hotelu. Był to jeden z najpiękniejszych dni trekingu. Byłem naprawdę szczęśliwy i dziękowałem Panu.

























   10/23/2019 (środa). Sama (3520) - Samdo (3875). ~7 km.
To krótki dzień i mało atrakcyjny. Po 2 godzinach i 15 minutach o 10:00 dotarłem do hotelu Yak. Trail łagodny dopiero ostatnie metry to ostre podejście. Miał być piękny dzień ale już od samego rana pojawiły się chmury. Bez słońca na tej wysokości jest już zimno. W Samdo pozostajemy na dwie noce ponieważ w jakiś sposób musimy zagospodarować ekstra czas. Wszyscy jesteśmy zgodni aby spędzić go wysoko w górach. W hotelu Yak po raz pierwszy jestem w pokoju z jednym łóżkiem. Posiłki są drogie i podłej jakości (wysokość).













   10/24/2019 (czwartek). Day hike w kierunku Gya La (5375). ~12 km.
Oczywiście nie doszliśmy bo nie było na to czasu. Zamierzałem pójść w innym kierunku ale nikt nie wiedział gdzie jest początek trasy. Rozmawiałem z kilkoma przewodnikami by przekonać się tylko, że są oni totalnymi ignorantami prowadzącymi (po „autostradzie” potulne stado owieczek (od „szopy” do „szopy”). Do takich „wyczynów” są oni kompletnie zbędni. Moim zdaniem prawdziwy przewodnik powinien znać każdą ścieżkę, każdą górkę i najatrakcyjniejsze miejsca proponować swoim klientom. Niestety to nie w tym kraju i nie w tej siermiężnej rzeczywistości.
  Doszliśmy do wysokości ~4500 m. Po przejściu ~6 km wraz z Ramem postanowiliśmy zawrócić. Moi partnerzy poszli dalej szukać lodowca. Według Rama krajobraz dzisiejszy przypomina to co można spotkać na Upper Mustang. Trasa nie była specjalnie uciążliwa. W jedną stronę było długie, niekończące się, łagodne podejście, które przy powrocie zmieniło się w długie i łagodne zejście. Było zimno i wiał silny wiatr.
Przy schodzeniu spotkaliśmy tybetańskich pasterzy, którzy prowadzili na Tybet (do Chin) liczne stado. Z miejsca, do którego doszliśmy podziwialiśmy na wprost Gyala szczyt (5973) a z tylu  był widok na Naike Peak (6211).
















   10/25/2019 (piątek). Samdo (3875) - Dharamsala (4460). ~7 km.
Kolejny krótki dzień. W Dharamsala są tylko 3 hotele. Przy takiej ilości turystów wiadomym nam było, że będzie problem ze znalezieniem dobrego noclegu. Wyszedłem o 7:55 i moim zamiarem było pokonanie jak najszybciej tego odcinka i znalezienie w miarę przyzwoitego miejsca do spania. Doszedłem o 9:50 ale w pierwszym w hotelu już wszystko było wynajęte. Wiele agencji zarezerwowało miejsca dla swoich grup dużo wcześniej. Przez całą trasę my byliśmy smacznym kąskiem ponieważ było nas troje i tylko jeden miejscowy (przewodnik). Zawsze jedliśmy 3 posiłki, czasem piliśmy piwo a moi partnerzy przez cały trek kupowali wodę mineralną.
Zacząłem negocjacje z mężczyzną zarządzającym drugim hotelem - Zambala. Zaproponował mi spanie pod namiotem dopiero kiedy powiedziałem, że jest nas troje dostałem ostatni 3-osobowy pokój. Niestety nasi poprzednicy złamali klucz zostawiajac go w zamku i nie mogliśmy domknąć drzwi. Pojawił się właściciel, który próbował nam pomóc. Jego wysiłki spełzły na niczym. Zaproponował nam 3-osobowe pomieszczenie zastępcze, które niczym nie różniło się od poprzedniego. Podłoga wyłożona kamieniami a na nich rzucone materace. Pomieszczenie o dziwo miało szczelne ściany i nie hulał w nim wiatr. Byliśmy szczęśliwi.
Od kilku dni na pół godziny przed wejściem do śpiwora biorę pół tabletki Diamox. Doradził mi tak robić poznany podczas mojego pierwszego pobytu w Himalajach pewien przewodnik z Nowej Zelandii. Bezsenność to mój jedyny problem na dużych wysokościach. Do 3500 metrów jestem ok i śpię dobrze. Zauważyłem, że po tabletce śpię do północy a potem jak zwykle z boku na bok. Lek ten powoduje moczopędność i średnio w ciągu nocy potrzebuję wyjść 3-4 razy do toalety.
Po południu z nudów wszedłem na pobliską górkę. Było zimno i wiał silny wiatr.













   10/26/2219 (sobota). Dharamsala (4460) - Bimtang (3700). ~17 km.
Wcześnie rozpoczęty, bardzo zimny i ciężki dzień. Dzisiaj przeszliśmy przez najwyższy punkt całej trasy - przełęcz Larkya La (5160 metrów). Inni turyści zrobili nam pobudkę o 2:00 rano. Śniadanie wydawano od 3:00 do 4:15. My zamówiliśmy na 4:00. Większość w tym czasie już podchodziła do przełęczy. Wyszliśmy o 4:45. Było cholernie zimno ale bez wiatru. Wyszedłem lekko ubrany bo wiedziałem, że i tak się spocę. Marznąc coraz bardziej musiałem podkręcić tempo i pozostawiłem z tylu Rama i partnerów. Może nie szedłem zbyt szybko ale nie brałem przerw na „złapanie oddechu”. Pierwsze 2 godziny szedłem z czołówką. Przed wejściem na przełęcz sięgnąłem po butelkę z wodą. Niestety, woda zamarzła. Trochę się przeraziłem bo już sporo wypociłem się. Nie miałem wyjścia i dalej kontynuowałem wędrówkę. Po kolejnych 30 minutach zatrzymałem się i poczekałem na portera, którego wcześniej wyprzedziłem. Zapytałem jak daleko ta cholerna przełęcz. Powiedział, że niedaleko i poszedł dalej. Po chwili ruszyłem za nim i po kilku minutach spotkaliśmy się na przełęczy. Tego dnia byliśmy pierwsi. Zrobiłem trochę zdjęć i ze względu na temperaturę ruszyłem przed siebie. Rozpocząłem uciążliwe i bardzo niebezpieczne schodzenie. Było stromo a pokryta drobnymi kamyczkami ścieżka była jak tor saneczkowy. Już na początku schodzenia wylądowałem na tyłku. Podniosłem się i zacząłem schodzić jeszcze wolniej. W połowie zejścia dogonił mnie młody porter niosący mały plecak klienta. Nawiązaliśmy rozmowę. Mówił bardzo dobrze po angielsku i był pierwszym Nepalczykiem z Kathmandu pracującym w górach. Wszyscy inni pochodzą z wiosek. Są silniejsi i bardziej nadają się do tej ciężkiej pracy. Razem pokonaliśmy najgorszy odcinek. Przed nami były dwa tea houses. Postanowiłem się zatrzymać i rozwiązać problem z wodą. Przede mną były kolejne kilometry zejścia  Mój towarzysz nie zatrzymując się poszedł dalej. Spotkałem go ponownie po dojściu do wioski. Zrobiłem krótką przerwę. Po zjedzeniu dwóch batonów i uzupełnieniu wody ruszyłem przed siebie. Do wskazanego przez Rama hotelu w Bimtang doszedłem o 10:21. Dziś po raz pierwszy zaczęły mnie boleć plecy i prawe kolano. 
Bimtang to nad podziw czysta wioska i ładnie położona. Otoczona górami z widokiem min na Manaslu. Hotel Ponkar bardzo czysty z przemiłym gospodarzem. Serwują dobre posiłki. Tradycyjnie na lunch zjadłem mo mo , obiad - dal bhat a na śniadanie ciapatti z omletem.


























   10/27/2019 (niedziela). Bimtang (3700) - Goa (2515). ~13 km. 
Z ciężkim sercem wychodziłem z tej wioski otoczonej wysokimi szczytami (Manaslu, Lamjung, Phungi, Himlung, Cheo Himal). Wiele osób pozostaje tutaj na kolejny dzień aby odpocząć po przejściu przełęczy. Kilka dni wcześniej Ram namawiał mnie do połączenia dwóch ostatnich odcinków w jeden. Odrzuciłem ten pomysł bo nie chcę wcześniej wrócić do Kathmandu. 
Dzisiejsza trasa to przede wszystkim bardzo długie zejście przeplatane krótkimi  podejściami. Większość czasu szliśmy wśród drzew tylko z rzadka pojawiały się prześwity, przez które można  było jeszcze popatrzeć na góry. Hotele są coraz bardziej przyzwoite a ten dzisiejszy - Super View - to już pierwsza klasa. Postanowiłem kupić kartę na internet. Początkowo było słabo ale z  czasem już lepiej. Dostałem e-mail od Sergieja, w którym odwoływał swój przyjazd do Nepalu. Stan zdrowia jego ojca pogorszył się. Byłem wstrząśnięty i nie wiedziałem co będzie z Kanchenjunga Trek.











   10/28/2019 (poniedziałek). Goa (2515) - Dharapani (1963). ~8 km.
Ostatni dzień trekingu łatwy i krótki. Po drodze nic ciekawego do odnotowania. Cały odcinek to łagodne zejście. Jesteśmy coraz nizej i bliżej tzw cywilizacji. W Dharapani skręciłem w złym kierunku i wszedłem na Annapurna Trek. Po przejściu około kilometra zorientowałem się, że idę w złym kierunku. Zawróciłem i doszedłem do punktu kontrolnego, z którego natychmiast wyszedł policjant. Musiałem grzecznie usiąść i czekać na Rama, który trzymał wszystkie  pozwolenia.
   Zakończyliśmy trek dochodząc do Annapurna Circuit, który w tej chwili jest już tylko legendą. Z przepięknej 21-dniowej trasy pozostało 5-6 dni. Reszta to droga lub trasa biegnąca wzdłuż drogi albo po drugiej stronie rzeki. Odcinek Annapurny od Dharapani do jej oryginalnego początku w Besi Sahar przejechaliśmy jeepem. Takich aut było więcej a wśród nich dziesiątki wędrujących turystów próbujących zaliczyć ten prześliczny 20 lat temu trek. Dziesiątki innych jechało jeepami w kierunku Dharapani a może i dalej. Bardzo smutny i przygnębiający obraz, który wcześniej  lub później dopadnie inne nepalskie trasy. To samo czeka Manaslu ponieważ już z obu stron trwają prace nad budową drogi. Byłem szczęśliwy, że zakończyłem trek w Dharapani bo nie wyobrażam sobie chodzenia w takich warunkach, w tumanach kurzu.
   Dziś drugi dzień kolejnego festiwalu w Nepalu. Będziemy spać w hotelu w Besi Sahar, do którego dojechaliśmy razem z parą niemiecką. Za 4 godziny karkołomnej podróży zapłaciliśmy po 2000 rupii od osoby. 
Jutro autem osobowym wracamy do Kathmandu. Będzie tylko nas troje plus Ram. Cena przejazdu to 3000 rupii od osoby. Czas przejazdu około 6 godzin. 















Koniec relacji z Manaslu Trek.




                                          KANCHENJUNGA TREK.





27 października przeczytałem e-mail od Sergeya, że ze względu na smierć kliniczną ojca odwołuje swój przylot do Nepalu. Pozostałem sam z poważnym problemem do rozwiązania - iść, czy zrezygnować. Sergey zachował się bardzo przyzwoicie i zaproponował, że pokryje swoją część wydatków. 
Tzn. 50% opłaty za przewodnika ($312),  bilet lotniczy przewodnika ($60),oraz koszta pozwoleń dla podstawionej, fikcyjnej osoby ($90). Poprosiłem go aby jak najszybciej przelał pieniądze na konto agencji. Postanowiłem iść samotnie. 
Oba treki przygotowałem pod moich partnerów. Nie znając ich bardzo ostrożnie dobierałem dystansy. Na Manaslu dzienne odcinki były dla mnie zbyt krótkie. Podobnie a być może jeszcze gorzej będzie na Kanchenjunga. Tu będą dodatkowo ekstra dni, o które prosił Sergey. 

Kanchenjunga Trek Itinerary :
  1. 10/31 - Flight to Bhadrapur and drive to Ilam (???)
  2. 11/01 - Drive to Taplejung and trek to Mitlung (921 m, ~8 km)
  3. 11/02 - Trek to Chirwa  (1,270 m, ~11.0 km)
  4. 11/03 - Trek to Sekathum (1,660 m, ~10.5 km)
  5. 11/04 - Trek to Amjilosa (2,510 m, ~8.0 km)
  6. 11/05 - Trek to Gyabla  (2,730 m, ~8.0 km)
  7. 11/06 - Trek to Ghunsa (3,595 m, ~10.5 km)
  8. 11/07 - Acclimatization day at Ghunsa (3,595 m)
  9. 11/08 - Trek to Kambachen (4,100 m, ~10.5 km)
  10. 11/09 - Acclimatization day at Kambachen (4,100 m)
  11. 11/10 - Trek to Lhonak (4,785 m, ~8.0 km)
  12. 11/11 - Rest day at Lhonak (4,785 m)
  13. 11/12 - Trek to BC (Pangpema) and Lhonak (5,143 m, ~18.0 km)
  14. 11/13  - Trek to Ghunsa (3,595 m, ~22.0 km)
  15. 11/14 - Trek to Selele (4,100 m, ~6.5 km)
  16. 11/15 - Trek to Tseram (3,870 m, ~9.5 km)
  17. 11/16 - Trek to Ramche (4,480 m, ~6.5 km)
  18. 11/17 - Trek to BC (Oaktang 4,500 m) and Tseram (3,870 m, ~9.5 km)
  19. 11/18 - Trek to Tortong (2,995 m, ~9 km)
  20. 11/19 - Trek to Yamphudin (2,080 m, ~13 km)
  21. 11/20 - Trek to Phumphedanda (~9.5 km)
  22. 11/21 - Trek to some village (between Sinchewa Bhanjang and Lali Kharka) (~14.5 km)
  23. 11/22 - Trek to Taplejung (~13.0 km)
  24. 11/23 - Drive to Bhadrapur (all day)
  25. 11/24 - Flight to Kathmandu (short flight)

   10/31/2019 (czwartek). Lot - Kathmandu/Bhadrapur. Jeep - Bhadrapur/Fikkal. 
Wczoraj poznałem Roshana. Będzie moim przewodnikiem i zarazem tragarzem. Jak zawsze będzie tylko niósł to co na trasie będę z nim dzielił (jadł i pił). Ma 25 lat. Z wykształcenia jest nauczycielem. Od 4 lat pracuje jako przewodnik. Tym razem zgodził się na pozycję wiązaną. Tydzień temu wrócił z tej samej trasy. Przeszedł ją jako przewodnik w odwrotnym kierunku z trójką Amerykanów i dwóch tragarzy. 
   Lot był opóźniony ale mając jako takie doświadczenie nie przejmuję się już takimi drobnostkami. Lot, to tylko 30 minut. Byliśmy jedynymi turystami. Szkoda. Myślałem, że może na spółkę z kimś wynajmę transport do Taplejung.
Obskoczyli nas kierowcy i Roshan na chłodno tłumaczył mi ich propozycje.
Nie widziałem w nim żadnego zaangażowania. Nie czułem, że dla mnie pracuje.
Odeszliśmy na bok i dałem mu solidną reprymendę.
Wróciliśmy do negocjacji i tym razem znaleźliśmy chętnego, który za 3000 rupii (~$28) ma nas podwieźć do Ilam. Po 1 1/2 godziny jazdy kierowca zatrzymał się na wzgórzu przed samotnie stojącym hotelem. Zapytałem - czy to Ilam?
Obaj potwierdzili. Powiedziałem, że nie wysiadam bo chcę do centrum miasta aby jutro móc złapać transport do Taplejung. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów pożegnaliśmy wściekłego kierowcę. Byłem przekonany, że jesteśmy w Ilam. Znaleźliśmy przyzwoity hotel i po chwili wyszedłem na spacer.
Poznałem prawdę. Wysadzono mnie w Fikkal. Wściekły wróciłem do hotelu.
Okazało się, że mój przewodnik o wszystkim wie i traktuje mnie jak starego idiotę i dojną krowę. Obie role, które mi przepisał nie należą do moich ulubionych. Ponownie bardzo ostro ostrzegłem go, że pracując dla mnie ma to robić solidnie i z sercem. Nienawidzę niedomówień i kłamstw. 
Już pierwszego dnia przestałem mu ufać. 
   Nasz hotel (Mantra) prowadzony jest przez bezdzietne i bardzo czyste małżeństwo. Mężczyzna 10 lat pracował w Dubaju. Na miejscu zjedliśmy lunch i dinner. Po drugiej stronie hotelu była budka, w której kupiliśmy bilety na jeepa do Taplejung. Za dwa zapłaciłem 1700 rupii (~$16).



   11/01/2019 (piątek). Fikkal/Taplejung - jeep. 
   Taplejung (1820 m) - Mitlung (890 m). ~8 km.
(15:30 - 17:30).
Była to druga najgorsza podróż mojego całego życia. Pierwszą przeżyłem będąc w Nepalu wiosną i jadąc publicznym jeepem z Phaplu do Kathmandu.
Wyjechaliśmy z godzinnym opóźnieniem o 7:15. Jeep produkcji indyjskiej przystosowany do przewozu maksimum 11 osób pomieścił w cudowny sposób 16 a czasem było nas 19 (dwie wisiały z tylu na zderzaku). Nawierzchnia drogi jak na Nepal ok ale przez cały czas ostre zakręty, zjazdy i podjazdy. 
Jedynym zainteresowaniem kierowców było „załadować” jak największą liczbę pasażerów. Nikt nie myślał o czasie przejazdu i komforcie. To słowo w Nepalu nie istnieje. Siedzieliśmy przez długie godziny jak śledzie w beczce. Częste postoje na pogaduszki kierowców i jeden dłuższy w przydrożnej spelunie na lunch. Wszyscy jedliśmy tani dal bhat. Po lunchu było nam trudniej usadowić się w pojeździe. Jakimś cudem (mimo szaleńczo brawurowej jeździe naszych kierowców) o 15:15 dotarliśmy do Taplejung. Obolały od stóp po czubek głowy myślałem o łóżku. Kiedy wyszedłem z pojazdu natychmiast przyjąłem propozycję Roshana aby już dziś rozpocząć wędrówkę.
Bród, smród i jak zwykle wszechobecny kurz. Jak najszybciej chciałem to piekło opuścić mimo że nie czułem się dobrze.
Przed odejściem zapytałem kierowcę czy na podróż mogę wykupić kilka biletów. Odpowiedział twierdząco a ja miałem już pomysł na powrót.

   Nasz pierwszy odcinek prowadził nieubitą drogą z możliwością skrótów po ścieżkach. Napieraliśmy ostro aby przed zmrokiem dojść do miejsca przeznaczenia. Przez cały czas schodziliśmy i min. dlatego mogliśmy trzymać dobre tempo. Po dojściu na miejsce okazało się, że w guest house, w którym tydzień temu gościł Roshan nie ma wolnych miejsc. Podobnie było w dwu następnych. W ostatnim, najstarszym i będącym w najgorszej kondycji znaleźliśmy schronienie. Zjedliśmy szybki, byle jaki dal bhat i poszliśmy do niezbyt schludnie wyglądających łóżek. Trudno było usnąć ponieważ w pobliżu balowała duża grupa miejscowej młodzieży.









   11/02/2019 (sobota). Mitlung (890) - Chirwa (1185). ~11 km.
(7:00 - 10:40).
Śniadanie o 7:00. Wyszliśmy 50 minut później. Moim standardowym śniadaniem jest najczęściej chapatti z omletem (z dwóch jaj) i odrobiną dżemu. Piję najczęściej swoje herbatki, kakao i rzadko kawę rozpuszczalną. Płacę za wrzątek. Lunch to najczęściej dal bhat czasami doprawiony własnym olejem z oliwek albo łososiem lub tuńczykiem z torebek, które niesie Roshan. Dinner to często mo mo z warzywami (moje ukochane pierogi), sherpa stew, albo po raz drugi dal bhat. Zero mięsa bo taką radę dali mi towarzyszący Nepalczycy. Czasem na lunch lub dinner próbuję jakąś zupę. Preferuję potrawy lokalne i bardzo lubię spożywać je w kuchni. Jest ciepło a moimi współbiesiadnikami są przewodnicy i tragarze.
   Tuż po wyjściu Roshan zszedł z drogi na niewłaściwą ścieżkę. Bezmyślnie ruszyłem za nim choć w głowie włączył się dzwonek alarmowy. Na nogach mam podniszczone już trail runners, które w dodatku nie były poprawnie zawiązane. Było mokro i w pewnym momencie przewróciłem się i zacząłem szybko zsuwać się w dół. Szczęście od Boga, że przewodnik zauważył co się dzieje i złapał mnie. Gdyby nie jego reakcja byłby to koniec trekingu. Zatrzymał mnie przed ponad 5-metrową przepaścią. Dużo obtarć a najgorsze na lewym udzie i po lewej stronie klatki. Winię tylko siebie ale swoją drogą widzę, że ten młody człowiek ma wszystko gdzieś i myśli tylko o sobie. Już po tych kilku dniach najchętniej bym się go pozbył. Niestety, trzeba szanować miejscowe przepisy. 
Dzisiejszy trek prowadził w większości drogą wzdłuż rzeki - Tamor Nadi. Przechodziliśmy obok powstającej  hydroelektrowni, którą budują Chińczycy. Bardzo mały ruch. Kilka jeepów, jeden traktor, kilku miejscowych i zero turystów. Krajobraz taki sobie ale przede wszystkim denerwuje mnie droga i zbyt dużo drzew. Kanchenjunga Guest House w Chirwa jest w dużo  lepszej kondycji niż ten z poprzedniej nocy.










   11/03/2019 (niedziela). Chirwa (1185) - Sekathum (1650). ~10.5 km.
(7:30 - 11:00).
Bardzo powoli nabieramy wysokości. Mimo dolegliwości -po wczorajszym wypadku - nadal trzymamy dobre tempo. Dzisiaj spotkaliśmy turystę z przewodnikiem idących w przeciwnym kierunku. Zbliżają się do końca i facet nie był zachwycony trekingiem uważając, że baza jest niewystarczająca.  Równolegle z nami idzie 5-osobowa grupa Amerykanów. Idą na lekko. Śpią w namiotach. Towarzyszy im przewodnik, kucharz i 12 tragarzy. Poznałem obsługę, wszyscy są bardzo mili. Wspólnie zrobiliśmy 1/2 godzinną przerwę, zjedliśmy po batonie i pogadaliśmy o Kanchenjunga Trek. 
Ponad połowę dzisiejszego odcinka szliśmy ścieżką ułożoną z kamieni. Po drugiej stronie rzeki (Tamor Nadi) nadal biegnie nieubita droga. Dzisiejszy - ładnie położony - Panda Guest House prowadzi młode małżeństwo Szerpów. Zaserwowali nam bardzo dobry dal bhat, który popiłem butelką piwa. Około 17:00 zaczął padać deszcz. Padało jak w dżungli do około 20:00.














   11/04/2019 (poniedziałek). Sekathum (1650) - Amjilosa (2498). ~9 km. 
(8:00 - 10:50).
Powitaliśmy nowy dzień w słoneczny poranek. Zdrowie, humory i tempo dobre. Bogu dzięki skończyła się już droga. Szliśmy ścieżką, którą z kamieni ułożyli mieszkańcy (ponoć w czynie społecznym, starsi pamiętaj takie akcje ze śp. PRL-u). W pobliżu mieliśmy nową rzekę - Ghunsa Khola. Ostatni odcinek to ostre podejście. Dzisiejsze widoki urozmaicały liczne wodospady i wiszące kładki. Doszliśmy w słońcu ale około południa pojawiły się pierwsze chmury. Zrobiło się chłodno i ponownie zaczął kropić deszcz.   
   Po południu poznałem idącą za nami wspomnianą wcześniej grupę amerykańską. Później doszło dwoje Francuzów, którym towarzyszy 11 Nepalczyków. Podobnie jak Amerykanie idą z namiotami i kucharzem. Około 15:00 dotarło czworo turystów izraelskich. Szli sami. Byłem zdziwiony bo przecież nie można. Nawiązałem rozmowę i usłyszałem, że za pieniądze wszystko można. Przypomniałem sobie Żyda poznanego w Peru, który doradził mi aby w Kathmandu znaleźć agencję z językiem hebrajskim i z nią załatwiać formalności trekingowe. Napewno będzie najtaniej - powiedział na koniec naszej konwersacji o Nepalu. Poznani wczoraj młodzi ludzie byli potwierdzeniem tego. Podzieliłem się tym z moim przewodnikiem. Rozpoczął długi wykład na temat turystów izraelskich, ich agencji pracujących w dzielnicy Thamel i korupcji urzędników nepalskich. Włożyłem kij w mrowisko. Nie chciałem tego słuchać.













   11/05/2019 (wtorek). Amjilosa (2498) - Gyabla (2725). ~9 km. 
(7:25 - 10:00).
Niestety pogoda przestała nam sprzyjać. Jest pochmurno i czasem siąpi lekki deszcz. Nadal towarzyszy nam Ghunsa Khola i dżungla. Było mokro i trzeba było uważać na oślizłe kamienie, na których tak łatwo o niebezpieczny upadek. Dzisiejszy guest house prezentuje się dużo lepiej od ostatniego. Jedzenie, które serwują również jest smaczniejsze. Wieczorem poznałem parę z Niemiec. Dla mężczyzny to 17 raz w Nepalu. Śpią w namiocie. Towarzyszy im przewodnik, kucharz i dwóch tragarzy. To jego 3 raz na Kanchenjunga. Idą w przeciwnym kierunku. Ze względu na niesprzyjającą pogodę odpuścili North Base Camp. Od miłego Niemca  po raz pierwszy usłyszałem o Dolpo i Lumba Sumba.












   11/06/2019 (środa). Gyabla (2725) - Ghunsa (3415). ~10 km. 
(8:00 - 11:30).
Ostaniej nocy ze względu na ujadające psy miałem problemy ze spaniem. Najgorsze jest to, że podchodzimy na wysokość, na której jak podejrzewam zaczną się moje stare problemy z chorobą wysokościową czyli z bezsennością.
Nowy dzień i ponownie piękna słoneczna pogoda. Pierwsza połowa dzisiejszego odcinka to ciemny, wilgotny i zimny las.  Podchodząc weszliśmy w końcu na teren gdzie zaczęło mi się podobać. Skończyła się dżungla i pojawiły się widoki, które tak bardzo lubię. Nareszcie jesteśmy powyżej linii drzew i możemy podziwiać Himalaje, dla których przyjeżdżamy z różnych zakątków naszej planety.
Roshan wybrał Sherpa Guest House, w którym gościł poprzednim razem. Po raz pierwszy jestem w „pokoju”, w którym są uszczelnione ściany, w którym nie hula wiatr, w którym domykają się szczelnie drzwi. To bezsprzecznie najlepsze górskie miejsce do spania ze wszystkich dotychczasowych w jakich gościłem w Nepalu.
   W Ghunsa jest kolejny punkt kontrolny, na którym poznałem trzech znudzonych policjantów. Roshan poruszył problem korupcji związanej min z biurami podróży, które „pomagają” w łamaniu oficjalnych przepisów. Potwierdzili. Nie są w stanie ich egzekwować. Jeśli próbują kogoś zatrzymać to  natychmiast ktoś ważny dzwoni z Kathmandu. Dla świętego spokoju nie interweniują.
   Większość idących w kierunku zgodnym z moim robi sobie w tej dużej wiosce dzień przerwy. Jest tutaj szpital z jednym doktorem, duży wybór miejsc do spania i elektryczność. Niestety nie mieliśmy szczęścia bo siadła turbina i z podładowania telefonu i ekstra baterii wyszły nici.
   Nadal jest tanio, nadal mieszczę się poniżej $30 na dzień. Za trzy posiłki, piwo i pokój zapłaciłem 2500 rupii (~$23).
   Nocą powróciły moje problemy ze spaniem mimo, że na pół godziny przed wejściem do śpiwora wziąłem diamox. Dobrze spałem do 22:20 a potem normalka. Przez resztę nocy z boku na bok.





















   11/07/2019 (czwartek). Ghunsa (3415) - Khangpachen (4065). ~10 km.
(7:55 - 11:15).
Dzisiejszą noc spedzimy 700 metrów wyżej.
Na początku szło mi się ciężko. Ostatnie podejście też nie należało do łatwych. Byłem bardzo szczęśliwy kiedy zobaczyłem wioskę. Zatrzymaliśmy się w White House Lodge, którą prowadzi znajomy mojego przewodnika. Do pomocy ma mamę i siostrę. Tata i brat mieszkają w Ghunsa. Brat ma ciastkarnię a tata jest lamą. Poznałem tatę i miałem okazję na dłuższą rozmowę. Właściwie to podczas sezonu lama spędza czas pomiędzy Ghunsa i Khangpachen. Część lodge, w której spałem nie była w najlepszej kondycji ale jedzenie i ciepła jadalnia to najwyższa półka. Nadal idziemy wzdłuż rzeki - Ghunsa Khola. Po obu stronach fajne górki. Inną dzisiejszą ciekawostką były drzewa iglaste larch, które na zimę gubią szpilki. Nim szpilki opadną przebierają złoty kolor i drzewa wyglądają prześlicznie. Gatunek ten znany mi jest ze stanu Waszyngton.






















   11/08/2019 (piątek). Dzienny trek. (4065 - 4795). ~15.5 km. Czas 6 1/2 godziny.
Po rozmowie z dwójką znajomych Australijczyków i ich przewodnikiem postanowiliśmy połączyć siły i razem przejść do jeziora Nupchu Pokhari. Nie udało nam się odnaleźć drogi do tego jeziora ale już zrezygnowani odkryliśmy inne, mniejsze ale bardzo malownicze i wysoko położone. Czuliśmy się spełnieni. Wokół nas i jeziorka były wspaniałe góry. Wszyscy byliśmy zgodni, że to nasz najpiękniejszy jak dotychczas dzień. Byliśmy jedynymi  ludźmi. Brak  ścieżek mówił jak niewielu turystów tutaj dociera.



























   11/09/2019 (sobota). Dzienny trek. (4065 - 4410). ~10 km. Czas 4 1/4 godziny.
Nasi australijscy znajomi również mają sporo czasu i ostatniego wieczoru wspólnie  podjęliśmy decyzję o pozostaniu w Khangpachen na kolejny dzień.
Dzisiaj idziemy w odwrotnym do wczorajszego kierunku. Idziemy razem tam gdzie chodzi większość tutaj się zatrzymujących. Idziemy na Jannu View Point. Idziemy do świętego kamienia, który (jak głosi legenda) 800-900 lat temu oderwał się od świętej góry Jannu. Miejsce to jest szczególnie ważne dla odłamu hinduizmu, którego wyznawcami są najbliżsi przewodnika moich australijskich znajomych. Dwa razy do roku odbywa się przy nim wielkie świętowanie z dużą ilością pielgrzymów. Wielu z nich przylatuje helikopterami. Do tego szczególnego miejsca prowadzi długie i łagodne podejście. Oprócz Jannu inne „atrakcje” tej okolicy to szczyty Sobi Donge (6652), Ghabor Sobiphole (6305) oraz lodowiec Khubakarna Glacier.
Wszyscy jednogłośnie wyraziliśmy opinię, że wczorajszy dzień był o wiele atrakcyjniejszy, że widoki były wspanialsze. Trasa była trudniejsza ale ciekawsza. Niech żałują ci, którzy tego nie widzieli, którzy tam nie poszli.














   11/10/2019 (niedziela). Khangpachen (4065) - Lhonak (4792). ~8 km.
(7:55 - 11:10).
Ze względu na wysokość spadło trochę nasze tempo. Przy dłuższych i bardziej stromych podejściach brakło mi czasem oddechu. Po pokonaniu najtrudniejszego Roshan zarządził przerwę. Pogada słoneczna ale zgodnie z tym co mówił mój przewodnik wieje silny i bardzo zimny wiatr. Idziemy w pobliżu lodowca Kanchenjunga Glacier a najwyzszym, towarzyszącym nam szczytem jest Yalungkang ~8000 m.


























   11/11/2019 (poniedziałek). Lhonak (4792) - Pangpema B.C. (5143) - Lhonak (4792). 
~18 km. (7:45 - 14:00). Day hike.
Od Taplejung prowadziliśmy z Roshanem debatę na temat jak daleko pójść od Lhonak. On mówi, że możemy dojść tylko do Pangpema Base Camp a ja upierałem się przy punkcie widokowym z lodowca na Base Camp nr 3, który bardzo wyraźnie  zaznaczony jest na mapie. Idący przed nami twardziel z Łotwy wczoraj próbował tam dojść. Niestety już na początku musiał zrezygnować ze względu na bezpieczeństwo. Duże obsunięcia na lodowcu, nie do obejścia bez specjalistycznego sprzętu. Kilka godzin później podobną wersję usłyszałem od młodego Żyda. Powiedział mi - zapomnij. Roshan był szczęśliwy a ja rozczarowany.
   Wracając do dzisiejszego dnia to miał on być łatwym. Idziemy na lekko bez ciężkich plecaków. Mały plecak z wodą, czekoladą i batonami niesie Roshan. Ja mam tylko kije. Podchodzimy tylko 350 m. Nie był łatwy bo kolejne bardzo duże obsunięcia ziemi były przyczyną wielu dodatkowych, niebezpiecznych podejść i zejść. Pokonanie tych przeszkód  zajęło nam po 45 minut w obie strony. Oprócz nas i Australijczyków, szły dwie młode Amerykanki z przewodnikiem i samotny Amerykanin w moim wieku. Jego guide pozostał w Lhonak. Tylko Australijczycy podjęli decyzję o spędzeniu nocy w jednym z namiotów na Base Camp. Mieli nadzieję na zrobienie dobrych zdjęć tuż przed zachodem słońca. Właśnie, problemem tego miejsca jest brak możliwości uwiecznienia go na zdjęciach ze względu na pozycję słońca. Doszliśmy jako pierwsi a kiedy po 55 minutach rozpoczęliśmy schodzenie do Lhonak pojawił się samotny Amerykanin. W połowie naszego zejścia spotkaliśmy spóźnioną, młodą parę rosyjską, którzy również postanowili spędzić noc na BC.
Kanchenjunga Glacier towarzyszył nam przez całe dzisiejsze wędrowanie. Widoki mniejszych i większych gór po wszystkich naszych stronach. Dopiero na ~2 km przed BC zobaczyliśmy najniższy ze szczytów Kanchenjunga. Z BC widzieliśmy już trzy.
Na terenie BC stoi kilka namiotów, budynek z kuchnią i jadalnią. Poznaliśmy dwóch młodzieńców pracujących na camp. Można zjeść i wypić gorącą herbatę. Ponoć nocą temperatura niewiele różni się od tej w Lhonak. Gdybym to znał wcześniej.....


















   11/12/2019 (wtorek). Lhonak (4792) - Khangpachen (4065). ~8 km. (8:45 - 11:00).
Wyszliśmy późno oczekując na ciepłe promienie słońca. Nie chciało mi się wychodzić z cieplutkiego śpiwora. W nocy było bardzo zimno.  W Lhonak po raz pierwszy na noc założyłem ciepłe skarpety, leginsy i cieplejszą czapkę. W śpiworze trzymam wodę, krople do jej uzdatniania, telefon i power banks.
Wielu turystów tego dnia idzie do Ghunsa. Ja mam czas, mam go za dużo. Przejść mogę szybko ale co zrobić z czasem? Wolę przebywać w górach niż łazić po Kathmandu. Zatrzymaliśmy się w tym samym miejscu co kilka dni temu. Powitano nas jak starych znajomych i poczęstowano darmową herbatą. Pozwolono skorzystać z solar panels do podładowania telefonów. Mając wolny czas zrobiliśmy po raz kolejny duże prania. White House Lodge jest jednym z trzech, które są do wyboru w Khangpachen. Jest tutaj drogo. Dla mnie to najdroższe miejsce w Himalajach. Doba pobytu (pomieszczenie do spania i trzy posiłki z 1 litrem wrzątku) to wydatek rzędu 3000 rupii (~$28).
Po raz kolejny spotkałem moich znajomych z Izraela. Tym razem było to spotkanie smutne ponieważ  koleżanka skręciła kostkę. Ich znajomi poszli dalej a ona z chłopakiem oczekują na helikopter ewakuacyjny. Kilka dni wcześniej dziwili się, że używam lekkie trail runners. W ich grupie wszyscy szli w obuwiu powyżej kostek.
Wieczorem doszli Ray i Martin (znajomi z Australii). Byli zmęczeni bo szli z Base Camp, na którym spędzili ostatnią noc. Na moje pytanie - jak było? Odpowiedzieli, że ok ale nic spektakularnego. 








   11/13/2019 (środa). Khangpachen (4065) - Ghunsa (3415). ~10 km. 
(8:15 - 11:30).
Kolejny łatwy dzień bo schodzimy niżej. Niedokładnie powiedziane bo tak właściwie w górach nigdy nie ma łatwych dni. Łatwiejszy to brzmi poprawniej. Nie wspominałem od wielu już dni, że nadal odczuwam ból żeber po tym niefortunnym wypadku drugiego dnia treku. Ból nasila się kiedy trasa jest technicznie trudniejsza, szczególnie kiedy trzeba skakać z kamienia na kamień. Mam nadzieję, że mimo tego i trudności ze spaniem zdołam zrobić cały trek. Wczorajszego wieczoru byłem świadkiem dyskusji na temat działania Diamox. Jeden z dyskutantów powiedział, że w US znaleźli naukowy dowód na jego zbawienne działanie. On osobiście nie bierze bo nie ma takiej potrzeby. 
Przekonali mnie i następnym razem będę przyjmował zgodnie z zaleceniem lekarzy. 
   Po dojściu do Ghunsa zatrzymaliśmy się na chwilę w bakery, którą prowadzi drugi syn lamy. Pod nieobecność ojca jest on również przewodnikiem po miejscowym, buddyjskim klasztorze. Ze względu na przeciągającą się awarię turbiny i brak elektryczności nie było ciastek, ani kawy. Postanowiliśmy zobaczyć klasztor. Wizyta jest płatna dla obcokrajowców. Musiałem uiścić 200 rupii. Klasztor stoi od 400 - 500 lat. Ileś (?) lat temu wybuchł pożar, który zniszczył znaczną część budynku. Po odbudowie turyści mają dostęp tylko do części odbudowanej. Moim zdaniem całość nie stanowi obiektu, który tak naprawdę warto odwiedzić. We wnętrz sporu tzw. kiczu. Trochę starych figur  Buddy, kilkadziesiąt starych ksiąg w języku tybetańskim, które trafiły do Nepalu wraz z uchodźcami z Tybetu. Najcenniejsze egzemplarze zostały wypożyczone i już nigdy nie powróciły do macierzy. Dowiedziałem się też, że pierwszą wioską zasiedloną przez uchodźców była Khangpachen i tam wybudowano pierwszy klasztor, który zamierza odbudować  mój lama.















   11/14/2019 (czwartek). Ghunsa (3415) - Selele (4100). ~6.5 km. (8:15 - 11:00).
Bezsprzecznie Sherpa Guest House to najlepsze warunki do spania. Khangpachen i White House są najdroższe na całej trasie jeśli chodzi o spanie i jedzenie.
Dzisiejszą noc spędzimy w New Selele Guest House.
    Każdego dnia spotykam ludzi, dla których jest to już kolejny pobyt w tym przepięknym kraju. Wielu z nich idzie z duża grupą miejscowych i często mam wrażenie, że uważają się za „innych”, za lepszych. Podziwiam ich ale najczęściej nie rozumiem. Podziwiam za miłość do Nepalu, Himalai i mieszkańców tego pięknego kraju. Jestem im wdzięczny, że mając pieniądze tracą je pomagając ubogim. Z drugiej strony jest mi przykro,że nie rozumiemy się. To co robię i jak to robię zależy od mojego budżetu. Nie jestem człowiekiem zamożnym, nigdy nim nie byłem ale zawsze lubiłem włóczęgostwo. To mam we krwi. Od lat pracuję nad tym aby nie zatonąć aby dalej plynąć z prądem, aby utrzymać się na powierzchni. Mam wybór - siedzieć w domu albo podróżować tanio. Po przejściu  na emeryturę wybrałem drugie rozwiązanie. Moje wyjazdy są budżetowe ale nigdy z krzywdą dla miejscowych. 
   Wiele lat temu - podczas podróży do Peru zawstydził mnie mój przyjaciel. Negocjowałem cenę za ręcznie robioną serwetkę. Serwetki robiła i sprzedawała 8-letnia dziewczynka. „Biłem” się z nią o 50 centów. Mój przyjaciel odciągnął mnie na bok mówiąc - Kazik, przecież to tylko 50 centów. Dla ciebie to minuta pracy a dla niej to kwestia pełnego żołądka na cały dzień. Rozpłakałem się i powiedziałem sobie - nigdy więcej. 
   Dinesh, przewodnik Ray i Martin opowiedział mi historię, którą tutaj powtórzę.
Jest w Kathmandu agencja turystyczna - Three Sisters. Prowadzą ją trzy siostry i zatrudniają tylko kobiety. Zarówno jako przewodników i tragarzy. Osobiście czułbym się źle z tragarzem  kobietą. Kilka lat temu jeden z białych turystów skorzystał z usług agencji i zatrudnił żeńskiego przewodnika. Podczas trekingu zaiskrzyło między nimi i po jednej z upojnych i wzniosłych nocy trzeba było wezwać helikopter. Przewodniczka podczas nocnych manewrów doznała złamania miednicy. Agencja po tym doświadczeniu zmieniła policy ubezpieczeniowe. Nie ma więcej one to one.
     Dzisiejszy trek zaliczam do jednego z najciekawszych. Piękne długie podejście, przecudne widoki i na trasie sami swoi. Oprócz mnie są Ray i Martin oraz trzech zaprzyjaźnionych, młodych Żydów. Od kilku dni jesteśmy „razem”. Chodzimy swoimi ścieżkami i swoim tempem ale śpimy zazwyczaj w tych samych guest house. Roshan i ja dochodzimy pierwsi i robimy rezerwację dla pozostałych. Tworzymy taką fajną górską rodzinę. Moim ulubieńcem jest Ray, dla którego to siódmy pobyt w Nepalu. Lubię go ponieważ jest mądrym człowiekim. W przeszłości Ray był głównym lekarzem w jednym ze szpitali w Melbourne by dziś stać się światowym producentem organicznego wina. Martin, partner Ray(a) jest milczkiem a zawodowo programistą. Dinesh - ich przewodnik, to też facet z jajami. Chodzi od 11 lat i ma dużą wiedzę jak na standardy nepalskie.
















   11/15/2019 (piątek). Selele (4100) - Tseram (3870). ~9.5 km. (7:35 - 11: 45).
Po spokojnej i częściowo bezsennej nocy, 3-krotnym wychodzeniu za potrzebą (ach ten diamox), standardowym śniadaniu jako ostatni opuściliśmy guest house.
Przed nami przejście przez 3 przełęcze i długie męczące zejście do Tseram.
Nasz dzisiejszy trek rozpoczęliśmy od długiego i najtrudniejszego podejścia na pierwszą przełęcz - Mirgin La (4645). Po krótkim, łagodnym zejściu podeszliśmy na drugą - Sinel La (4500). Ostatnią była - Sinelapche Bhanjyang (4645). Z pierwszej i z ostatniej rozpościerały się przed nami wspaniałe widoki. Dwóch naszych przewodników twierdziło, że jednym z oddalonych białych szczytów jest Makalu. Trzeci zaprzeczył temu. Pod koniec dnia wywiązała się na ten sam temat debata w kuchni. Większość tam zebranych potwierdziła, że to był Makalu. Z ostatniej przełęczy patrzyliśmy z zachwytem na masyw Kabru i jego cztery szczyty. Masyw ten widzieliśmy też później z naszego guest house. Po przekroczeniu ostatniej przełęczy rozpoczęliśmy bardzo ostre i niebezpieczne (800 metrowe) zejście do wioski. Doszliśmy obaj z bólem kolan. Dla mnie to jeden z ciekawszych ale bardzo ciężki dzień. Niedość, że przez cały odcinek towarzyszyły nam ostre podejścia i zejścia to dodatkowo podłoże było z ruchomych, niebezpiecznych kamieni. Po drodze minęliśmy kilka małych jezior.
Niestety, w guest house - Blue Sheep, który wybrał jak zwykle Roshan był tylko jeden wolny pokój. W sumie są tylko cztery. Trzy pozostałe zajęła grupa francuska. Po zejściu do wioski nasi przyjaciele musieli szukać miejsc w innych.
Właściciel bardzo sympatyczny. W przeszłości przez 10 lat pracował jako spawacz na Półwyspie Arabskim. Dobrze gotuje. Jego chapatti i omlet najlepsze z całego treku. Darmowy wrzątek i bezpłatne ładowanie baterii.
Powrócimy tutaj po zaliczeniu południowego BC. Jedyny mankament to krótki dzień gdyż słońce chowa się za pobliską górę około 16:00. Jadalnia nie ogrzewana ale większość wolnego czasu przesiedziałem w ciepłej kuchni.

























   11/16/2019 (sobota). Tseram (3870) - Ramche (4580). ~6.5 km. 
(8:45 - 10:55).
Pogoda w dzisiejszy poranek nie napawała nas optymizmem. Było pochmurno i automatycznie zimno. Moi znajomi z Australii i Izraela wyszli bardzo wcześnie bo wejście na BC robią jako day hike i na noc wracają do Tseram.
Oprócz mnie na noc w Ramche pozostają tylko 3 Francuzki.
Bardzo krótki odcinek z długim łagodnym podejściem. Jedynie początek był bardziej ostry. Na nim to spotkaliśmy znajomego tragarza, który skręcił nogę.  
W Ramche jest tylko jeden guest house i to w bardzo opłakanym stanie.
Najgorszy z najgorszych, bez toalety i wychodka. Obok niego jest porządny budynek rządowy ale zamknięty na cztery spusty. Za nim to min załatwiają swoje prywatne potrzeby liczni turyści. Teren jest totalnie obsrany. Oprócz setek ludzkich kup tysiące kawałków zużytego papieru toaletowego.
Na usta po raz kolejny cisną się słowa - brud, smród, nędza i ubóstwo.
Zapytałem właściciela o łopatę. Z uśmiechem powiedział - rób gdzie chcesz i ciesz się ponieważ masz wokół piękne widoki górskie. Rzeczywiście tam tak jest. Jest przepięknie ale ten facet powinien zostać ukarany za to co i jak robi. W dalszej części trekingu będziemy przechodzić przez dwie miejscowości, w których są jego lodges. Napewno moja noga w nich nie stanie.
Po południu wyszedłem na krótki trek. Bardzo szybko wylazłem na wzgórze przy lodowcu - Yalung Glacier skąd rozpościerał się przepiękny widok (360°) na całą okolicę. Usiadłem na kamieniu i przez dwie godziny medytowałem. Słońce świeciło nam do 17:00.
























   11/17/2019 (niedziela). Ramche (4580) - Oktang (4740) - Tseram (3870).
~12 km. (7:30 - 12:00).
Przed śniadaniem spakowaliśmy plecaki. Zabierzemy je w drodze powrotnej z Oktang. Było zimno i wietrznie ale Bogu dzięki po wczorajszym zachmurzeniu ani śladu. Niebo błękitne i czyściutkie jak łza. Opłaciło się przemęczyć tą noc aby w pełni przeżyć piękno tych prześlicznych krajobrazów z trzecią najwyższą górą świata - Kanchenjunga (8586). Był też widok na pozostałe dwa oraz na Yalung Kang (8505). Z Ramche widoczne były - Boktoh (6135), Rathong (6682), Kokthang (6148) oraz wszystkie cztery szczyty Kabru (od 7318 do 7412). Przez całą naszą drogę do Oktang szliśmy rownolegle do lodowca, o którym pisałem już wczoraj - Yalung Glacier.
15 minut po nas do miejsca widokowego dotarły 3 Francuski. Po kolejnych 15 minutach postanowiliśmy wracać. Po 45 minutach byliśmy w Ramche. Wypiliśmy po herbacie zapłacili rachunki i z już plecakami podjęliśmy dalszą marszrutę do Tseram. Lunch był w moim ulubionym guest house. Na oba dzisiejsze posiłki zamówiłem dal bhat.






















   11/18/2019 (poniedziałek). Tseram (3870) - Tortong (3000). ~9 km.
(8:40 - 11:00).
Wyszliśmy tak późno bo czekałem na słońce a po drugie ciężko mi było rozstać się z naszym dobroczyńcą z Blue Sheep Lodge. Facet jest lubiany przez wszystkich. Lubią go turyści, przewodnicy i tragarze. W pierwszej kolejności wszyscy przychodzą do niego. Traktuje wszystkich z szacunkiem być może nauczył się tego na emigracji. Lubią go konkurenci z innych guest houses.
   W Tortang są tylko dwie możliwości noclegu. Pierwszy należy do mojego „ulubieńca” z Ramche. Oczywiście, że wybraliśmy ten drugi. Prowadzą go ojciec z synem. Wszystkie pomieszczenia podniszczone ale schludne i czyste. Obaj panowie również czyści. Ojciec zajmuje się kuchnią. Na lunch zrobił nam dal bhat najlepszy jaki w życiu jadłem. Do lunchu wypiłem szklaneczkę RAKSHI.
To miejscowe wino ale nie byłem zachwycony. Wolałbym butelkę piwa. Piwo nadal drogie - 600 rupii, szklaneczka rakshi tylko 50.
Dzisiejszy odcinek to przede wszystkim schodzenie, miejscami z krótkimi podejściami. Po drodze mijaliśmy liczne stada yaków. To tu wyrabiają dużo masła z mleka yaków. Coraz więcej drzew przede wszystkim iglastych, miejscami rododendrony. Szliśmy wzdłuż rzeki - Simbuwa Khola.












   11/19/2019 (wtorek). Tortong (3000) - Yamphudin (2040). ~13 km.
(7:40 - 12:30).
Kolejne noce spędzamy na coraz niższym poziomie ale idzie się ciężko.
Tuż po opuszczeniu Tortong jest krótkie zejście do kładki na rzece. Od rzeki rozpoczęło się podejście na kolejną przełęcz - Lasiya Jyang (3415). Przechodziliśmy min przez las rododendronów. Pod koniec podejścia do pokonania niebezpieczne obsunięcia gruntu. Zatrzymałem się i zacząłem robić zdjęcia. Nie zauważyłem, że stoję na części lądu, który oddzielony jest szczeliną od całości. W podskokach opuściłem to niebezpieczne miejsce. Zdziwiłem się, że nie ma tablic ani taśmy ostrzegającej przed niebezpieczeństwem. Widziałem wiele takich miejsc lecz to było najbardziej niebezpieczne. Pomyślałem - jest jak jest i trzeba iść dalej. Tuż za przełęczą stoi samotny tea house. Można się zatrzymać, zjeść lub napić gorącej herbaty.
Nie skorzystałem tym razem ponieważ miałem wszystko w plecaku.
Rozpoczęliśmy długie bo ponad 1000 metrowe schodzenie. Były długie odcinki kamiennych schodów. W połowie zejścia powróciły nasze dolegliwości z kolanami. Zatrzymaliśmy się na 1/2 godzinną przerwę. Jakimś cudem doszliśmy do Talung Guest House. Miało być super i wyglądało, że tak będzie. Podczas spożywania spóźnionego lunchu przykleiłem się do krzesła. Okazało się, że niesforne dzieciaki jedząc miód wysmarowały nim wszystkie krzesła. Nasi gospodarze natychmiast zaczęli je szorować a ja zająłem się moją klejącą kurtką. Nasza dzisiejsza gospodyni bardzo dobrze gotuje, lubi zjeść i dużo pracuje społecznie. Kilka dyplomów uznania wisiało obok drzwi do mojego pokoju. Przyszła mi na myśl moja szanowna małżonka. Ale gdzie te dyplomy?






















   11/20/2019 (środa). Yamphudin (2080) - Kande Bhanjyang (2190). ~20 km.
(7:40 - 14:40). 
Naszym miejscem docelowym miała być wioska Phungphung Danda ale wydłużyliśmy nasz dystans aby skrócić dwa ostatnie odcinki. Z 9.5 kilometra zrobiło się 20. Dzisiejszy trek to min. trzy długie zejścia i trzy długie podejścia.
Po drodze wzięliśmy dwie przerwy. Pierwsza wypadła tuż przed wioską Phungphung Danda. Zjedliśmy dwie ostatnie torebki suszonej wołowiny, dużą czekoladę i ruszyliśmy dalej. Po raz drugi wymuszony zmęczeniem postój wypadł nam w połowie ostatniego podejścia. Nie mieliśmy sił aby iść dalej.
Byliśmy głodni a ja przez zwykłe lenistwo szedłem już bez wody. Roshan wyciągnął torebkę z noodle soup i zaczął jeść na sucho. Oczywiście zaproponował i mnie. Odmówiłem i wyciągnąłem worek ze snacks. Świecił pustkami. Znalazłem dwa batony i małą czekoladkę. Roshan przyjął batona a ja łapczywie pożarłem resztę. Trzeba było iść dalej. Przed guest house, w którym poprzednio zatrzymał się mój przewodnik była duża grupa miejscowych motocyklistów. Nie byliśmy zachwyceni ich obecnością i postanowiliśmy iść dalej. Tym razem hotel wybrałem ja. Natychmiast zamówiliśmy po butelce piwa (350 rupii). Wypiłem bez oddechu do dna. Musieliśmy zrobić jeszcze przepierkę bo od potu nasze dzisiejsze ubrania pokryte były solą. Jest ciepło i jutro idziemy na krótko.
   Skończyły się już wysokie Himalaje. Po drodze mijamy dużo malowniczo położonych, bardzo kolorowych wiosek. Wyglądają ślicznie z odległości ale z bliska jest jak zwykle. Nadal zero deszczu i gdzieś tam swieci słońce ale przejrzystość powietrza jest bardzo zła. Pod koniec dzisiejszego odcinka weszliśmy na drogę. Przed nami dwa ostatnie dni w większości też po drodze ale ze ścieżkowymi skrótami. Do Taplejung możemy też dojechać, możemy przejść w jeden dzień  ale mamy czas, mamy go dużo.















   11/21/2019 (czwartek). Kande Bhanjyang (2190) - Lali Kharka (2266). ~10 km.
(8:45 - 12:00).
Z wyjściem czekaliśmy na ciepłe promienie słoneczne. Rozpoczęliśmy raźnie idąc szeroką drogą. Po jakimś czasie zeszliśmy na ścieżkę, która co jakiś czas przecinała wijącą się drogę. Byliśmy na długim zejściu. Ścieżka wyłożona była kamieniami, które w ten wilgotny poranek były bardzo śliskie. Kilkakrotnie byliśmy blisko groźnych upadków. Zeszliśmy do kładki na rzece - Phawa Khola i zaczęliśmy bardzo długie w większości łagodne podejście. Pod koniec dzisiejszej trasy ponownie na drogę i nią do guest house, w którym kilka tygodnie wcześniej gościł Roshan z amerykańską rodziną. Ten skromny ale czysty przybytek prowadzi młoda kobieta. Kupiłem ostatnią butelkę piwa (350 rupii). Dal bhat na lunch i dinner. Śniadanie jak zwykle. Odcinek nudny z niewyraźnym widokiem na liczne wioski. Ścieżka często prowadzi tuż przy wieśniaczych zagrodach. Roshan co jakiś czas sprawdza z miejscowymi czy dobrze idziemy. Jest bardzo duszno i mój nie grzeszący zbytnią czystością przewodnik zatarł się. Na szczęście mając czasem podobny problem na wyposażeniu mam zawsze maść A+D. To doskonały środek na tego typu dolegliwości.











                                          Nepalscy nauczyciele.




   11/22/2019 (piątek). Lali Kharka (2266) - Taplejung (1820). ~7 km.
(8:00 - 10:45).
Opuściliśmy ze smutkiem nasz ostatni guest house. Drogą i ścieżkami podeszliśmy do naszej ostatniej przełęczy - Deurali Bhanjyang. Z przełęczy już tylko drogą do Suketar. Przechodziliśmy obok lotniska. Wygląda ok i moim zdaniem dużo bezpieczniej od tego w Lukla. Zastanawiam się dlaczego loty z/do Kathmandu są tak często odwolywane. To niesamowity skrót na Kanchenjunga.
Z Suketar częściowo drogą, ścieżkami i wylaną cementem alejką doszliśmy do Taplejung. Zobaczyłem plac ze stojącymi jeepami i Roshan potwierdził, że to coś na wzór i podobieństwo dworca. Zeszliśmy aby zapytać o rozkład na jutro.
Poinformowano nas, że możemy wyjechać już dzisiaj. Skorzystaliśmy z tej oferty. Po godzinie siedzieliśmy już w aucie i jechaliśmy w kierunku Bhadrapur.
Kupiliśmy 3 bilety aby tylko we dwóch siedzieć wygodnie obok kierowcy. Zapłaciłem za nie 2550 rupii. Za kolejne 500 trzykołową taksówką podjechaliśmy pod hotel w Bhadrapur. W międzyczasie Dil nam zmienił rezerwację biletów na samolot.
Będziemy o dzień wcześniej w Kathmandu. Dla mnie to smutek ale Roshan jest szczęśliwy. Będzie miał jeden dzień więcej na ogarnięcie się. 25 listopada wyjeżdża z polskim małżeństwem z Warszawy w kierunku Upper Mustang. Będzie to jego ostatni trek w tym sezonie. Ja niestety będę miał o jeden dzień więcej do zagospodarowania w Kathmandu.

















                                                        Koniec przygody.