Thursday, September 15, 2022

PAKISTAN - LATO 2022.

PAKISTAŃSKA WYPRAWA ŻYCIA.



    Nie wiem czy kiedykolwiek pomyślałbym o wizycie w Pakistanie gdyby nie łańcuch górski  Karakorum. Łańcuch ten to drugi najwyższy na świecie i rozciąga się przy granicach Pakistanu, Chin i Indii. W górach tych znajdują się największe lodowce świata. Są w nich 4 szczyty powyżej 8000 m. Wszystkie na granicy pakistańsko-chińskiej, z drugim najwyższym szczytem Ziemi K2 - 8611 m npm. Piątym ośmiotysięcznikiem Pakistanu jest leżący w Himalajach Nanga Parbat - 8126 m npm. Pierwsze cztery (K2, G1, G2 i Broad Peak) miały być widoczne z trasy planowanego przez mnie treku. Piąty (ten w Himalajach) zobaczyłem lecąc samolotem ze Skardu do Islamabadu. Wszystkie są przepiękne a już szczególnie groźnie wyglądający K2. Dla ciekawskich dodam, że wszystkich ośmiotysięczników jest na świecie 14. 

Decyzja o wizycie w Pakistanie zapadła podczas moich wędrówek po trasach Nepalu. Spotkałem tam kilka osób, które mówiły, że był to dla nich najważniejszy i najpięknieszy trek w życiu. Wypowiedzi te zapadły głęboko w mojej głowie i popychały do działania.Już pod koniec 2019 roku zacząłem wgryzać się w temat. Nie wyglądało to dobrze ponieważ mój wybór był ograniczony. Musiałem znaleźć agencję i grupę innych turystów aby obniżyć koszta. Trek, który wybrałem  (Baltoro, Concordia, K2 BC, Gondogoro La) leży na terenie parku narodowego i w strefie przygranicznej. Aby tam wejść potrzebne są pozwolenia i zgoda pakistańskiej armii.Trzeba iść z miejscowym przewodnikiem. Trzeba mieć namiot i zaopatrzenie. Teren jest całkowicie dziki. Żadnych domostw ani wiosek. Są tylko  campingi, których lokacje ulegają zmianie prawie każdego roku. Podobnie jest z trasami, których przebieg jest bardzo płynny. Drugiego dnia wyrwałem się do przodu i musiałem zawracać. Kierowałem się trasą wgraną na iPhone. Przebieg trasy zmienia się z dnia na dzień. Najlepiej to trzymać się miejscowych bo oni mają aktualne informacje. Po długim namyśle zdecydowałem się na agencję - Vertical Explorers. Wybrałem datę rozpoczęcia, wysłałem zaliczkę i kupiłem bilet. Miałem tam przebywać 3 tygodnie. Chciałem dołączyć do grupy, która miała wyjść w lipcu 2020. Niestety, jak wszystkim wiadomo moje starania zakończyła panika covidova. Wyjazd spełzł na niczym. Nie odzyskałem też zaliczki ale właściciel agencji zapewniał, że w końcu kiedyś covid się skończy. Ta chwila nadeszła dopiero dwa lata później. W związku z zaliczką byłem w pewnym sensie skazany na agencję, którą wybrałem przed dwoma laty czyli - Vertical Explorers. Wybrałem termin z datą startu 20 lipca. Nie wiedziałem do ostatniej chwili czy dostanę wizę i czy PCR test wystarczy do przekroczenia pakistańskiej granicy. Syed (prezydent VE) przekonywał , że tak. Miał rację - wystarczył. Decyzja zapadła tydzień przed odlotem. Nie miałem dużego wyboru w znalezieniu dobrego połączenia lotniczego. Musiałem skorzystać z tego co było. W obie strony były dwie przesiadki. Do Islamabadu leciałem przez Frankfurt i Muscat (Oman), z kilkugodzinnym oczekiwaniem w Muscat i z zerwaną nocą. Powrót z Islamabadu przez Muscat i Monachium. Na zmianę samolotu w Niemczech miałem tylko 35 minut. Oczywiście nie zdążyłem i musiałem spędzić ekstra 14 godzin na lotnisku. Miałem przyjemność lecieć w obie strony po dwa odcinki Oman Air. Super przewoźnik ale nie polecam ze względu na problemy z przesiadkami i długim czasem podróży. W obie strony do celu podróży dotarłem bardzo zmęczony. 20 lipca wylądowałem w Islamabadzie i już na początek była niemiła niespodzianka. Na lotnisku nikt na mnie nie oczekiwał. Nie wiem czy Pan Syed - prezydent Vertical Explorers - o mnie zapomniał, czy może miał nadzieję, że nie przylecę. Pojawił się dopiero po około dwóch godzinach i po kilku SMS(ach). Powitałem go jakby nic się nie stało. Już na starcie nie chciałem sobie psuć wymarzonej podróży do trakerskiego raju. Zawiózł mnie do taniego hotelu i obiecał, że wpadnie późnym popołudniem kiedy zorganizuje zapoznawcze spotkanie z pozostałymi członkami grupy. Przyjechał ale ze spotkania wyszły nici. To bardzo sympatyczny człowiek, którego szczerze polubiłem chociaż miałem coraz więcej dowodów na to, że jestem w błędzie. Zaprosił mnie do taniej miejscowej restauracji i ufając mu zjadłem to co zamówił. Wszystko było ok. Następnego dnia mieliśmy się spotkać ponownie kiedy to miał mnie i pozostałych członków grupy podwieźć na lotnisko, z którego zamiast 10-godzinnej jazdy - mieliśmy mieć 1-godzinny lot do Skardu (na nasz koszt). Przybył o umówionym czasie. W aucie byli moi współtowarzysze. To trzej z pochodzenia Pakistańczycy mieszkający na emigracji. Dwaj (50 - letni), to koledzy ze studiów, którzy wyjechali do US aby zrobić master degree a trzeci to 24-letni siostrzeniec jednego z nich. Już na wstępie polubiłem ich i obdarzałem zaufaniem. Niestety, nasz lot opóźniał się ze względu na pogodę. Kiedy w końcu przybyliśmy do Skardu było już za późno na złożenie wniosków do armii o pozwolenie na wyjście w góry. Musieliśmy pozostać w tym pakistańskim Zakopanem przez dwie kolejne noce. Umieszczono nas w tanim domu gościnnym. Nie mieliśmy dostępu do ciepłej wody i w budynku co chwilę wyłączano prąd. Byliśmy głodni a nasze zamówienie na posiłek zrealizowano dopiero po trzech godzinach. Byliśmy coraz bardziej niezadowoleni. Na dodatek pod koniec dnia poczułem się źle. Tak prawdę mówiąc niewiele pamietam z tego popołudnia i następnego dnia spędzonego w Skardu. Czułem się źle i coraz częściej myślałem o powrocie do Polski. Syed zaproponował wizytę u lekarza. Zależało mu na moich pieniądzach a ja też chciałem pójść na mój wymarzony szlak. Cały następny dzień spędziłem w łóżku z wyjątkiem krótkiej przerwy na wizytę u lekarza. Moi nowi przyjaciele poszli na lokalny hike a ja dogorywałem. Kuzyni i wspólnicy Syed(a) zawieźli mnie do miejscowego lekarza. Niewiele pamietam ale wiem, że zapytał mnie - czy chcę pójść w góry? Na moją twierdzącą odpowiedź powiedział - no to pójdziesz. Przebadał mnie a jego asystenci podłączyli kroplówkę. Na moje pytanie co tam jest zapamiętałem jedynie, że antybiotyk. Przywieźli mnie do domu gościnnego i zapadłem w głęboki sen. Obudził mnie mój kolega Sohaib, który dzielił ze mną pokój i powiedział, że ze względu na okropne warunki przenosimy się na nocleg w innym miejscu. Było lepsze, był prąd i ciepła woda a około 22:30 przybrał nasz przewodnik, z którym jutro rozpoczynamy podróż do raju. Wieczorem czułem się dużo lepiej i miałem wciąż cichą nadzieję, że jutro rano dołączę do nich. W nocy bardzo często wstawałem do toalety i rankiem poznałem przyczynę. Otóż Pan doktor obdarzył mnie dwoma lekarstwami. Jednym z nich był diamox 150 mg, który miałem brać 3 x dziennie po 2 tabletki. Doktor podejrzewał, że mam problem z aklimatyzacją. Skardu to miasteczko leżące na wysokości ~2200 m a ja nigdy na takiej wysokości nie miałem problemów. Zaczynają się one u mnie dopiero powyżej 3200-3400 m. Biorę wtedy pół tabletki 250 mg na pół godziny przed snem. Przestałem to brać ale czułem się na tyle dobrze, że późnym rankiem 23 lipca wsiadłem do jeepa by dojechać do Askole gdzie następnego dnia rozpoczniemy wędrówkę. Długa wielogodzinna podróż prowadziła górskimi, przepastnymi bezdrożami zapierającymi oddech w płucach. Pamiętam, że za przejazd musieliśmy płacić mimo, że było to w pakiecie. Właśnie wtedy ujrzałem po raz pierwszy perfidię mojego dobroczyńcy Syeda. W umowie był zapis, że jeśli coś się zmieni koszty zawsze ponosi klient. Zmiana warunków podróży to dwa zerwane mosty i w związku z tym zamiast dojechać jednym środkiem lokomocji jechaliśmy trzema. Byłem wściekły ale moi koledzy przystali na to więc bardzo niechętnie zrobiłem to co i oni. Kiedy w końcu dotarliśmy do Askole nastąpiły następne, przykre  zderzenia z rzeczywistością. Jedną z nich był przeznaczony dla mnie i kolegi namiot. Kiedy go zobaczyłem zamarłem z przerażenia.To nie był namiot na wysokie góry, to nie był namiot na kapryśną i zmienną górską pogodę. To nie był namiot 4-sezonowy. W Askole zauważyłem, że nasz przewodnik ostro dyskutował z wujem Syed, który towarzyszył nam ze Skardu. W oczach tego o 3 lata młodszego ode mnie starca widać było chytrość. Oczywiście chodziło o pieniądze. Tego wieczoru dowiedzieliśmy się, że mamy mało pieniędzy, mało prowiantu, towarzyszy nam nie wystarczająca ilość tragarzy, że nie mamy apteczki ani telefonu satelitarnego. Coraz bardziej wszystko wskazywało na to, że idziemy z najgorszą agencją ze wszystkich pozostałych. Jednym słowem, zostaliśmy oszukani. Nie było odwrotu i trzeba było brnąć dalej. Na dużym campingu w Askole byłem zaskoczony bardzo dużą ilością turystów. Nie spodziewałem się tego. Byli tutaj ludzie z całego świata min troje turystów z Polski (Ola, Maciek, Agnieszka).

                                       

                                       

















K




24/07/2022 (niedziela). Askole Camp - Jhula Camp. 

   Dystans ~ 18 km. Podejścia ~ 300 m, zejścia ~ 300m. Większość dnia na wysokości 3000 - 3400 metrów.

Wyszliśmy około 6:30 aby uniknąć południowych i popołudniowych upałów. Temperatura potrafi dojść do 42 ° C i jest wtedy bardzo duszno. Proszę pamiętać, że na niższych terenach kraju to pora monsunowa. Spacer przez cały czas doliną w pobliżu rwącej, górskiej rzeki - Braidu River.

Zgodnie z planem naszej agencji miała być jazda jeepem ale że woda zniosła kolejny most trzeba by było korzystać z dwóch aut i po raz kolejny płacić za cały przejazd. Byłem pierwszy, który zasugerował aby już dziś rozpocząć naszą pieszą przygodę. Szło mi się bardzo ciężko bo nadal byłem bardzo słabieńki. Jak już wspomniałem trasa prowadziła doliną a po jej obu stronach były przepiękne, mniejsze i większe szczyty Karakorum. Kiedy dotarliśmy do miejsca, w którym kilka tygodni temu był jeszcze most musieliśmy ustawić się w kolejce oczekujących na przeprawę. Przeprawa, to drewniana podczepiona do liny byle jak i byle jaka skrzynia, w której mieściły się dwie osoby. Przeciągano ją liną na drugą stronę bardzo groźnie wyglądającej górskiej rzeki. Muszę napisać, że wsiadałem do niej z duszą na ramieniu, przepełniony strachem.

Oczywiście za tą przeprawę musieliśmy uiścić opłatę z własnych kieszeni.

Jeszcze przed dojściem do Jhula zaczęło ostro wiać a ja ze strachem pomyślałem o oczekującej mnie nocy w tanim namiocie. Nim do tego doszło musieliśmy oczekiwać na naszych tragarzy ponieważ niosąc olbrzymie ładunki szli wolniej niż pozostałe grupy.



















25/07/2022 (poniedziałek). Jhula Camp - Paju Camp. 

   Dystans ~ 19 km. Podejścia ~ 650 m, zejścia ~ 400 m. Paju leży na wysokości ~ 3400 m.

Ostatniej nocy sprawdziły się moje obawy dotyczące namiotu, w którym przyszło mnie i mojemu młodemu koledze spać. Na początku nawiało nam do niego sporo piasku a potem kiedy zaczął padać deszcz przedostała się do środka woda. Wiele naszych rzeczy było przemoczonych. W najgorszym stanie był mój materac i śpiwór.

Całodzienna wędrówka ponownie doliną wzdłuż rzeki Braidu River. Po obu stronach rzeki wysokie ostre szczyty a w oddali pojawiły się już bardzo wysokie pokryte śniegiem. Z miejsca gdzie rozbito nasze namioty widzimy pierwszy lodowiec. To drugi już dzień kiedy to nasi tragarze obciążeni ponad siły przyszli na Camp dwie godziny po nas. Kiedy dotarli na miejsce nie było już dla nas miejsca. Musieliśmy się rozbić po za terenem wyznaczonego campingu.

Znowu zapowiadała się deszczowa noc a ja ponownie domagałem się lepszego namiotu. Przewodnik z kucharzem pożyczyli tylko na tą noc porządną dwójkę od właściciela campingu. Tuż po kolacji zauważyliśmy na twarzy naszego przewodnika oznaki cierpienia. Okazało się, że w jego moczu pojawiła się krew.

Moi koledzy z grupy znaleźli w innych grupach dwóch lekarzy i przyprowadzili do niego. Jeden z nich był emerytowanym urologiem. Obaj byli zgodni, że ten młody człowiek ma groźną infekcję, zalecili spokój i wypoczynek. Dostał antybiotyk a my coraz bardziej byliśmy w tym wszystkim pogubieni. Podjęliśmy decyzję, że musimy powiadomić właściciela agencji. Pożyczyliśmy telefon satelitarny od młodej, sympatycznej pakistańskiej turystki i w 10-minutowej rozmowie Sohaib zdał relację z naszej sytuacji. Oczywiście za telefon trzeba było zapłacić 250 USD. Rozmowa w sumie nic nie dała. Wszyscy czterej byliśmy coraz bardziej sfrustrowani. Oszukano nas. Byliśmy z najgorszą agencją, która jeszcze dwa lata temu cieszyła się dobrą opinią. Chytrość i skąpstwo właścicieli doprowadziły do tego, że tragarze i przewodnicy nie chcieli z nią współpracować. W związku ze zdrowiem przewodnika postanowiliśmy pozostać w Paju na jeszcze jedną noc.





















26/07/2022 (wtorek). Paju Camp - dzień przerwy.         

   Rano około 5:00 opuścił nas nasz przewodnik. Zostaliśmy osieroceni. Pozostaliśmy z grupą wspierającą, w której nikt nie rozmawiał po angielsku.

Bogu dzięki byłem w towarzystwie osób, które znały język miejscowy (urdu).

Liczyliśmy, że podeślą nam nowego lidera i dwóch dodatkowych tragarzy.

Pod koniec dnia okazało się to naszą mrzonką. Skąpi właściciele zadecydowali, że liderem zostanie jeden z tragarzy a do pomocy zgodzili się zapłacić za korzystanie z muła, który pracował dla innej agencji. 

Solidnie podłamany udałem się na przechadzkę. Wracając zatrzymałem się przy 3-osobowej polskiej grupie. Mają się bardzo dobrze i idą z agencją, która zapewnia im standard conajmniej dwukrotnie wyższy od tego co mamy my.

Mountain Challenger to agencja prowadzona przez pakistańsko-polskie małżeństwo. Moi znajomi zapłacili tylko 34 USD od osoby więcej niż my i żyją komfortowo. 













27/07/2022 (środa). Paju Camp - Kho Burtse.

   Dystans ~ 12 km. Podejścia ~ 560 m, zejścia ~ 110 m. Kho Burtse to wysokość ~ 3850 m. 

Pobudka o 5:00 rano, pakowanie, szybkie śniadanie i o 6:20 rozpoczęliśmy wędrowanie. Nadal nie ma potężnych przewyższeń i w miarę szybko dotarłem do Liligo Camp gdzie jest mniej więcej 3/5 dzisiejszego odcinka. Czekałem około 1.5 godziny na pozostałych członków grupy i razem zjedliśmy przygotowany przez kucharza i jego pomocnika lunch. Uzyskałem zgodę aby kontynuować wędrówkę swoim tempem i miał mi towarzyszyć jeden z naszych (już odciążonych) tragarzy. Ci miejscowi ludzie chodzą bardzo szybko mimo dużych ładunków, które obciążają ich plecy. Ali jest jednym z nich i miałem problem aby dotrzymać mu kroku. Stosujemy inne techniki. Oni chodzą bardzo szybko i robią przerwy na odpoczynek a ja idę wolniej ale nie biorę przerw. Dla mnie  przerwa to wybicie z rytmu i po każdej z nich muszę ponownie rozgrzewać  się aby złapać odpowiednie tempo. 

Po wyjściu z Paju bardzo szybko dotarliśmy do lodowca Baltoro . Przez kolejne dni będziemy szli lodowcem i będziemy na nim spać. Baltoro to drugi najdłuższy lodowiec na świecie liczący ~ 63 km długości. Swój początek bierze u podnóża K2 w Concordia, do której dotarcie jest naszym celem. Wędrówka nim nie należy do łatwych. Mnóstwo podejść, zejść, kamieni, piasku i szczelin. 

W szczególnie trudnych miejscach Ali zawsze oferował mi pomocną dłoń ale radziłem sobie zawsze sam. Podczas lunchu usłyszałem, że byłem dla tych ludzi największą obawą i myśleli, że będą mieć ze mną mnóstwo problemów. Kiedy zobaczyli moje obycie w górach i jak chodzę zaczęli mnie traktować z szacunkiem, wszyscy mnie polubili a na mój widok uśmiechali się serdecznie.

Oczywiście mam bardzo duży szacunek dla tych wszystkich ciężko pracujących ludzi. Jak tylko mogę pokazuję im to dając a to batona, a to kawałek czekolady.

Czasem widząc otarcia na ich poranionych stopach proponuję maść lub plastry.

Kiedy coś ich boli oferuję tabletki. Oczywiście nie jestem wyjątkiem robi tak znakomita większość turystów. Widziałem lekarzy klęczących przed tymi wspaniałymi ludźmi i zakładających im opatrunki. Wielu dzieli się sprzętem pozostawiając im dobre górskie obuwie i skarpetki. Z każdym kolejnym dniem lubię tych przesympatycznych tytanów pracy bardziej i bardziej. Nie dostrzegam w nich wrogości a coraz więcej sympatii. 

Dzień udany mimo, że nadal nie czuję się najlepiej. Dużo kaszlę a przy próbach głębokiego oddechu duszę się. Lodowcowa dolina otoczona jest z każdej strony wysokimi o białych czapach i szatach szczytami. To rzeczywiście jedno z najpiękniejszych miejsc jakie w moim życiu przyszło mi podziwiać.



























28/07/2022 (czwartek). Kho Burtse - Urdokas.

   Dystans ~ 5.5 km. Podejścia ~ 320 m, zejścia ~ 90 m. Urdokas Camp leży na wysokości ~ 4050 m.

Odległości jak i przewyższenia biorę z mojej mapki, którą wprowadziłem do telefonu będąc jeszcze w Polsce. Trzeba pamiętać, że przebieg tras na tym szlaku nie jest ściśle ustalony i zmienia się często co kilka dni czy tygodni. Powstają nowe osuwiska, szczeliny, które zmuszają do ciągłych zmian. Moim zdaniem dzienne odcinki są w rzeczywistości dłuższe a podejścia i zejścia są o wiele częstsze a ich wartości dużo większe.

Dzisiaj wyrwałem się do przodu za dwójką naszych tragarzy ale już po pół godzinie straciłem ich z oczu. Podjąłem jak się okazało błędną decyzję i wybrałem podejście prowadzące zboczem. Inni kontynuowali lodowcową doliną. Zaczęto nawoływać abym zawrócił a ja byłem przekonany, że idę dobrze znajdując potwierdzenie na mapce mojego telefonicznego gps.

Posluszny jednak woli innych zawróciłem. Byłem zły i dałem to odczuć moim kolegom.

Sohaib zaczął mnie totalnie ignorować i wiedziałem, że to on ma rację bo tam gdzie ja szedłem trasy już nie było. Czekała na mnie przepaść. Po dojściu na Camp podszedłem do niego z przeprosinami i obiecałem poprawę na przyszłość. Powiedziałem, że zawsze będę z kimś trzymał kontakt wzrokowy.

Był to krótki dzień ale ze względu na wysokość nie mogę zaliczyć go do łatwych. Idziemy otoczeni przez coraz wyższe góry.
















29/07/2022 (piątek). Urdokas - Gore ll Camp.

   Dystans ~ 12 km. Podejścia ~ 440 m, zejścia ~ 15 m. Gore ll jest na wysokości powyżej 4250 metrów. Moi pakistańscy koledzy od kilku dni biorą rano i wieczorem po jednej tabletce diamox. Ja biorę 1/2 tabletki  przed snem. Trasa nadal piękna prowadząca lodowcem. Spanie na lodowcu. Nie wyobrażam sobie co by to było gdybym nie miał materaca i korzystał tylko z maty. W nocy padało i mimo naciągniętej folii w namiocie po raz kolejny mieliśmy wodę. Byk również silny wiatr i tragarze ciągle tą folię poprawiali. Wciąż nie mogę zrozumieć jak coś takiego można zakupić i wysłać z takim g…em ludzi na tak wymagający, wysokogórski trek. Nie wiem co by to było gdyby nie mój osobisty sprzęt i wodoodporne worki, w których wszystko trzymam. Vertical Explorers to agencja poniżej wszystkich standardów jakie chyba istnieją. Bez skrupułów narażają ludzkie zdrowie i życie. Wybrałem ich po przeczytaniu dziesiątek opinii. Moim pakistańskim kolegom polecił tą agencję jeden z kuzynów, który w przeszłości przeszedł z nią 3 trasy. Nadal idziemy bez przewodnika. Nadal dwóch z nas korzysta z czegoś co trudno nazwać namiotem. Miano go podmienić z grupą powracającą z Concordia. Niestety tak się nie stało. Dzisiaj usłyszeliśmy, że nie stoimy dobrze z prowiantem i może go po prostu zabraknąć. 

Pod wieczór wypogodziło się i mogliśmy podziwiać nasz pierwszy widoczny ośmiotysięcznik - Board Peak. Mnie bardziej podobał się G4, który przysłaniał swoich dwóch sięgających powyżej 8000 m braci - G1 i G2. Mimo tych wszystkich organizacyjno - zdrowotnych problemów i kapryśnej pogody trasa jest przepiękna i ani przez chwilę nie żałowałem, że jestem na niej. To bezsprzecznie najpiękniejsza trasa, na której kiedykolwiek byłem.

Agnieszka szwendająca się po campingu pod wieczór poznała 3-osobową grupę polskich wspinaczy, którzy wraz z kolegami z Chile weszli na Broad Peak. Dwóch zeszło a jeden zjechał na nartach. Bardzo sympatyczni ludzie, od których profesjonalizmem pachnie na odległość. Brawo Rodacy i moje gratulacje. Często się słyszy o naszych śmiałkach i spotkałem już kilka osób, które wielu z nich spotkały. W takich momentach rozpiera mnie duma.












































30/ 07/2022 (sobota). Gore II - Concordia Camp.                                                                                  
Dystans ~ 11 km. Podejścia ~ 370 m, zejścia ~ 80 m. Concordia to wysokość 4550 metrów. 

Od samego rana padał deszcz z krótkimi przerwami na złapanie oddechu. Do podziwiania mieliśmy tylko chmury i kamienie na lodowcu, które przeszkadzają w chodzeniu. Tam gdzie był tylko lód było bardzo niebezpiecznie bo ślisko.

W jednym z takich miejsc przewrócił się mój kolega Sohaib. Przeraziliśmy się bo na jego twarzy był wyraz dużego cierpienia i przez kilka minut leżał na lodzie.

W pobliżu był emerytowany lekarz z Alaski i Bogu dzięki zajął się nim. Szczęście od Boga Sohaib nie miał złamań tylko mocne stłuczenia. Mieliśmy nadzieję, że z pomocą środków przeciwbólowych da radę iść dalej. Środki od bólu to chyba najbardziej popularny medykament na tej całej trasie. Mają je wszyscy i bardzo wielu połyka je jak cukierki. Sohaib pozbierał się i powoli ruszyliśmy w kierunku Concordia. Tutaj dodam, że bardzo dobrze sobie radzi nasz najmłodszy kolega - Asad, z którym dzielę namiot. Przyleciał z USA kompletnie nie przygotowany i tak prawdę mówiąc nigdy nie chodził po górach. Po tych kilku dniach zaprawy napiera jakby biegał po trasach od urodzenia. 

Wyszliśmy jako ostatni i ze względu na upadek Sohaiba jako ostatni dotarliśmy na Concordię. Przywitał nas jeszcze większy deszcz. W jego strugach nasi ludzie przygotowali camp. Brudne namioty i deszcz to nasza smutna rzeczywistość. W tym deszczu okazało się, że w naszej grupie wszystko przecieka a tu jak na złość prognoza zapowiada więcej opadów. Obawiałam się, że w nocy może spaść temperatura a opady deszczu przejdą w śnieg.








 
                                         

                                         


                                     


                                                      


                                                       

 

                                                      


                                       















31/07/2022 (niedziela). Concordia. 4550 metrów.

   W dniu dzisiejszym miała być wędrówka na K2 base  camp. Niestety zostaliśmy przy namiotach ponieważ wczorajszy deszcz przeszedł nocą w śnieg. Obudziłem się z namiotem tuż nad moim nosem. Zobaczyłem, że mój kolega gdzieś się wyniósł. Przebudziło go w środku nocy zimno i przeniósł się do naszych kucharzy. Miałem tego już dosyć.Wyszedłem wściekły 

 z namiotu i powiedziałem, że do południa daję zespołowi wspierającemu nas  czas na znalezienie czegoś lepszego. O dziwo wytrzasnęli gdzieś stary, dwuosobowy north face ale wciąż o niebo lepszy niż to pod czym spaliśmy dotychczas. Cały dzień przesiedzieliśmy zmarznięci na campingu. Co jakiś czas przestawało na chwilę padać i można było coś tam zobaczyć. Inne grupy zapowiedziały, że jutro zawracają tą samą drogą, którą przyszły. Najczęściej decyzję podejmowali przewodnicy i tragarze. Nasi ludzie powiedzieli nam, że zrobią to co my zechcemy. Jeśli postanowimy iść w kierunku przełęczy Gondogoro La to oni będą nam towarzyszyć. Przejście tej przełęczy to poważne wezwanie. To wysokość ponad 5600 metrów i bardzo strome zejście. Średnio tylko 30% mających zamiar to zrobić może pochwalić się sukcesem. Wszyscy przebywający na Concordia chcieli to zrobić ale w związku z pogodą coraz więcej grup rezygnowało. W trakcie lunchu my również zastanawialiśmy się co robić dalej. Pozostanie na jeszcze jeden dzień na  Concordia (aby przeczekać złą pogodę) uszczupli nasze zapasy do tego stopnia, że jak przyjdzie nam wracać tą samą drogą co przyszliśmy to ostatni dzień wędrówki będzie o pustych żołądkach. Jeśli pogoda zmieni się na lepszą i przejdziemy przez przełęcz czyli drogą o jeden dzień krótszą wszystko ułoży się perfekt.

Dodam, że będąc w Skardu wszyscy czterej mówiliśmy, że naszym głównym celem jest przejście przez przełęcz. Prognoza pogody nie sprzyjała nam mieliśmy jednak cichą nadzieję, że coś do rana się zmieni. Udaliśmy się na spoczynek z decyzją, że jeśli obudzimy się i będzie padać wracamy a jeśli rozpogodzi się idziemy w kierunku przełęczy. Niestety, nie dane mi było popatrzeć i utrwalić na zdjęciach G-1, G-2. W czasie kiedy było to możliwe drzemałem w namiocie. Dzień smutny, szary i deszczowy.
















                                       






01/08/2022 (poniedziałek). Concordia - Gore l Camp.

   Dystans ~ 16 km. Podejścia ~ 50 m, zejścia ~ 450 m. Gore l ~ 4200 m.

W związku z tym, że biorę diamox muszę co najmniej dwa razy wyjść za potrzebą. Kiedy obudziłem się około północy ucieszyłem się ponieważ nie słyszałem kropel deszczu spadających na powłokę namiotu. Radość była przedwczesna. Zamiast deszczu sypało śniegiem a temperatura spadła poniżej zera. Już wiedziałem, że będą nici z wędrówki w kierunku przełęczy. Wróciłem do ciepłego śpiwora ale miałem problemy z ponownym zapadnięciem w sen.

Myślałem o wędrówce powrotnej po zasypanej śniegiem trasie i miałem nadzieję, że nasi ludzie poradzą  sobie z tym. Kiedy zawołano nas na śniadanie śnieg padał dalej. Padał po śniadaniu i padał kiedy zaczęliśmy wędrówkę w kierunku Gore l. Wyszliśmy o 7:30. Większość grup biwakujących na Concordia również wracała. Na Polakach wymusił powrót towarzyszący im zespół. Śnieg padał przez kilka kolejnych godzin naszego, powrotnego wędrowania by następnie przejść w deszcz.

Padło mniej lub więcej do końca dnia. Padało kiedy dotarliśmy na camping.

Szliśmy wszyscy razem bo w takich warunkach było to najbezpieczniejszy sposób wędrowania. W dzisiejszych warunkach było bardzo łatwo zgubić trasę lub zaliczyć groźny upadek na bardzo śliskim podłożu.

Korzystając z tego, że szliśmy wszyscy czterej razem wydawaliśmy się w niekończące dyskusje. Nasz najmłodszy 24-letni kolega (Asad) to zażarty komunista, który po zakończeniu treku udaje się do Wietnamu, gdzie przez rok będzie pracował jako nauczyciel angielskiego. Właśnie to z nim ubolewałem nad ciężkim losem pracujących z nami miejscowych Pakistańczyków. Dzięki jego znajomości urdu tłumaczyliśmy im, że muszą się zorganizować aby móc poprawić swój ciężki los. Sohaib i Nadir byli oszczędniejsi w słowach i mniej progresywni. W końcu obaj pracują na kierowniczych stanowiskach i reprezentują grupę krwiopijców. Począwszy od Concordia zmniejsza się nasz oddział pomocniczy. Żegnając się z kolejnymi ludźmi wręczamy im sowite napiwki. Pożegnania są bardzo serdeczne. Wszyscy współczują nam, naszych nienajlepszych relacji z agencją. Oni też czują się oszukani bo musieli radzić sobie z ekstra ciężkimi ładunkami. Dla całego zespołu wspierającego nas było to pierwsze wyjście z Vertical Explorers. Słyszeli od innych, że nasza ulubiona agencja ma problemy z wypłacaniem należności swoim pracownikom w związku z czym ma coraz większe problemy ze znalezieniem pracowników.








                                       







                                                                                

                                                          

                                         







02/08/202 (wtorek). Gore l - Kho Burtse. 

   Dystans ~ 13 km. Podejścia ~ 230 m, zejścia ~ 580 m. Kho Burtse ~ 3850 m.

Kolejny dzień w pakistańskim raju. Wyszliśmy o 8:05 a na Camp dotarliśmy o 15:30. Po drodze, zresztą jak każdego dnia, były dwa oficjalne postoje.

Jeden na lunch (zazwyczaj gorącą zupa) a drugi na kubek gorącej herbaty i ciasteczka. Pozostałe grupy postępują podobnie. Po przyjściu na miejsce nasz wspaniale gotujący kucharz przygotował nam najlepszą zupę z całego treku.  

Niestety przez skąpstwo agencji jego możliwości były bardzo ograniczone i nie mógł wykazać się swoim kulinarnym kunsztem. Właściwie to on od chwili utraty przewodnika był liderem naszej grupy. Wspaniały człowiek z niesamowitym wprost talentem organizacyjnym. Najlepszy piechur, zawsze uśmiechnięty i chętny do pomocy. Korzystając z pomocy Asada (tłumaczenie), namawiałem go do nauki angielskiego aby w pełni mógł wykorzystać swoje, tak liczne, talenty. Walczyłem z Sohaibem aby go odpowiednio wynagrodzić wysokim napiwkiem. Każdego dnia wskazywałem mu kolejne zaangażowanie kucharza i w końcu zgodził się ze mną. 

Mimo, że kilka dni temu szedłem już tą ścieżką nie czułem się znudzony. Krajobraz jest tak piękny, że wciąż odkrywam coś zaskakująco pięknego. W dniu dzisiejszym była o wiele lepsza pogoda i dopiero, kiedy doszliśmy do celu zaczęło ponownie padać. Do lunchu szedłem samotnie z przodu a po lunchu grzecznie z grupą. Wspominałem już chyba, że moi dwaj starsi koledzy (Sohaib i Nadir) mają po 50 lat a najmłodszy z nas - Asad - 24. Lubię ich wszystkich ale najbardziej Asada ponieważ przypomina mi moją młodość. Jest inny niż większość jego rówieśników, jest kimś kto chce naprawiać świat i ma jakąś jego wizję. Cała ta trójka radzi sobie coraz lepiej a Asad może konkurować z najszybszymi. Do poprawienia ma jedynie orientację w terenie czyli nawigację.

Jako grupa  chodzimy szybko i ustępujemy pola jedynie miejscowym (przewodnikom i tragarzom).




































03/08/2022 (środa). Kho Burtse - Paju.

   Dystans ~ 12 km. Podejścia ~ 120 m, zejścia ~ 560 m. Paju  ~ 3400 m.

Jak już pisałem wcześniej powyższe dane mijają się całkowicie z prawdą. Dzisiejsza trasa była bardzo ciężka. Nie było odcinka płaskiego. Były natomiast ciągle podejścia i zejścia. Mnóstwo niebezpiecznych przechyleń, z których bardzo łatwo można było zjechać w przepaść. Tuż po wyjściu musieliśmy wpław pokonywać rwącą rzekę ponieważ trasa, którą szliśmy kilka dni temu uległa zniszczeniu (powstała szeroka rozpadlina w lodowcu). Przy przejściu przez rwącą rzekę asystowali nam tragarze. Protestowałem przeciwko ich pomocy ale mimo moich protestów chwycili mnie pod ramiona. Dobrze zrobili ponieważ nie zdawałem sobie sprawy z siły nurtu rzeki. Jestem pewny, że bez ich pomocy skończyłoby się to dla mnie tragicznie. Po nas przechodziła grupa starszych Amerykanów i czasem doskakiwała trzecia osoba aby wspomóc dwóch asystujących kolegów. Na campingu dotarła do nas wiadomość, że części grupy (18 osób), która pozostała o jeden dzień dłużej  na Concordii udało się przejść Gondogoro La. Przeszli ale wraz czuli niedosyt ze względu na bardzo złą widoczność. Kiedy to usłyszałem zrobiło mi się smutno ponieważ nie zrobiłem tego co sobie przed wyjazdem z Polski założyłem. Kolejna lekcja pokory, za którą Stwórcy z głębi serca dziękuję. Zacząłem właśnie myśleć, że ten cały wyjazd jest dla mnie jedną wielką lekcją pokory. 

Dzisiejszy odcinek szedłem samotnie. Wyszliśmy o 7:30. Był oczywiście lunch.

Po lunchu szedłem za grupą naszych tragarzy. O 13:30 byliśmy na nowym campingu.





























04/08/2022 (czwartek). Paju - Jhula (wędrówka). Jhula - Askole (dwa jeepy).

   Dystans ~ 20 km, podejścia ~ 380 m, zejścia ~ 620 m. Askole ~ 3050 m.

Dzisiejsze przejście miało być o połowę krótsze ale wciąż będąc skazani tylko na siebie i nie mając kontaktu z agencją nie byliśmy w stanie dokonać rezerwacie na przejazd jeepem. Cała nasza czwórka doszła do Jhula. Przed nami był tu już Hasan (nasz kucharz), który jakimś cudem załatwił przejazd do Askole. Był to przejazd dwoma pojazdami bo po drodze był zerwany most i ryzykowna przeprawa skrzynią. Przed przeprawą była duża kolejka oczekujących i ładunków ale i tutaj Hasan popisał się swoim organizacyjnym kunsztem. Już bez przygód dotarliśmy na camping w Askole gdzie oczekiwał na nas nasz nowy przewodnik. To już było jawne skurwysyństwo ze strony agencji.

Podesłali klienta ponieważ będzie on niezbędny przy wyjeździe z parku narodowego (a może przy opuszczaniu strefy przygranicznej).























05/08/2022 (piątek). Askole - Skardu.

   Karkołomna jazda jeepami po zapierających dech niebezpiecznych bezdrożach. Szczęśliwie po  

~ 7 godzinach dotarliśmy do Skardu. Podróż odbyła się w towarzystwie przewodnika, którego obecność była niezbędna przy opuszczaniu strefy przygranicznej.



















06/08/2022 (piatek).

   Otatnie spojrzenie z okien samolotu na Karakorum i Himalaje z widocznym na fotkach szczytem Broad Peak. Do zobaczenia w przyszłym roku.