Sunday, June 19, 2022

TURCJA 2022.

Lycian Way - Kwiecień / Maj 2022.

   Od kilku lat rozmyślałem o tej trasie ze względu na dostępność o tak wczesnej porze roku. Kiedy góry półkuli północnej pokrywa powłoka śnieżna w Turcji już można iść. Oczywiście jest jeszcze półkula południowa z moją ukochaną Ameryką Południową i Nową Zelandią ale coraz lepiej czuję się bliżej Polski. Było kilka przymiarek, były rozmowy na temat Turcji z moim tureckim sąsiadem ale coś ciągle mnie powstrzymywało. Bylem tam około 20 lat temu na wycieczce objazdowej, podczas której okradziono naszego tureckiego przewodnika. Może dlatego byłem nieufny i nie chciałem jechać samotnie. Kilka miesięcy temu powrócił do tematu Lycian Way mój polski kolega, z którym szedłem kiedyś wokół Andory. Skoczyłem z radością  na temat ponieważ po listopadowej przeprowadzce do Polski byłem spragniony gór i trekkingu. Kolega obiecał zająć się logistyką a ja aż do wyjazdu mogłem kontynuować remont domu. Mój wkład to tylko wprowadzenie mapy szlaku na mój telefoniczny app. Wszystko poszło jak po maśle i po południu 19 kwietnia spotkaliśmy się na lotnisku w Antalya. Pierwszą noc spędziliśmy w tanim hotelu tego turystycznego kurortu. Będąc w Antalya zakupiliśmy gaz do naszych kuchenek oraz miejscowe karty telefoniczne. W następny poranek  mieliśmy zamiar dojechać autobusem do Fethiye by miejscowym minibusem podjechać do początku trasy. Niestety nasze plany nie wyszły ponieważ pierwszy autobus odjeżdżał o 10:30. W dodatku tego dnia był opóźniony o 1 godzinę i 30 minut. Do Fethiye dojechaliśmy około 15:00 i podjęliśmy decyzję, że naszą trekingową przygodę rozpoczniemy jutro rano. Wynajęliśmy za 300 tureckich lirów pokój w pensjonacie (równowartość ~100 polskich złotych). Naszym gospodarzem był bardzo miły, emerytowany nauczyciel. Mogliśmy korzystać z kuchni. Bilet z Antalya do Fethiye 120 lirów.

Taxi z lotniska do hotelu 20 USD (przypłaciłem).



21/04/2022 (czwartek). 

    Oludeniz - Kabak. 17.5 km, 1270 m podejść, 1310 m zejść.

Pobudka bardzo wcześnie rano o 5:30. Pierwszym autobusem o 7:00 opuściliśmy Fethiye by dojechać do miejsca startu naszej trasy, który jest w Oludeniz. Popełniliśmy pierwszy błąd bo zdaliśmy się na kierowcę busa i zamiast rozpocząć nasz trek z poziomu kilkuset metrów wystartowaliśmy z plaży. Okazało się, że powinniśmy wysiąść wcześniej. Z ciężkimi plecakami ruszyliśmy śmiało przed siebie. Dla całej naszej trójki to pierwszy w tym roku „spacer” w górach, w dodatku z obciążeniem. Już od plaży zaczęło się ostre i miejscami bardzo niebezpieczne podejście. Mimo wysiłku byliśmy zachwyceni i szczęśliwi, że znów jesteśmy na szlaku. Już pierwszego dnia rozpoczęły się problemy z naszą partnerką. Tuż przed dojściem do Kabak wdała się w długą rozmowę z włoskim turystą i później miała problem nas odnaleźć. Zaniepokojeni tą sytuacją podjęliśmy decyzję, że zostajemy na pierwszym płatnym camp za jedyne 120 lirów od osoby aby szybciej mogła nas odnaleźć.

Zguba po 45 minutach dołączyła do nas.

















22/04/2022 (piątek).

   Kabak - Gey (???). 15.5 km, 1400 m podejść, 860 m zejść.

Przeszliśmy więcej niż zakładał plan. Pod koniec dnia mieliśmy stracha, że zostaniemy bez wody. Szczęście dopisało i doszliśmy do nowo otwartego pensjonatu - PANORAMA. Można w nim uzupełnić wodę, bardzo dobrze zjeść, wypić dobrze schłodzone piwo i wziąć ciepły prysznic. Nie skorzystaliśmy z czystych pokoi ponieważ znaleźliśmy przyzwoite miejsce pod nasze namioty. Zjedliśmy potężną kolację i zamówiliśmy śniadanie na jutrzejszy poranek. 150 lirów to cena z sutym napiwkiem za oba posiłki. Gospodarze są bardzo mili i czyści. Jedyny problem to sprawa porozumiewania się. Znają tylko język turecki. Byliśmy w dobrej sytuacji ponieważ na dzisiejszym odcinku spotkaliśmy dwóch sympatycznych Turków, którzy wyszli na kilka dni i jutro zawracają z powrotem w kierunku Fethiye. To już drugi atrakcyjny dzień z interesującą geografią.
























23/04/2022 (sobota).

   Gey - Patara Green. 18 km, 800 m podejść, 1340 m zejść.

Po śniadaniu, pamiątkowych zdjęciach z kolegami i gospodarzami Panoramy rozpoczęliśmy nasz trek. To już 3 super ciekawy dzień. Po dojściu na camp okazało się, że jest jeszcze zamknięty ponieważ turystów o tej porze jest jak na lekarstwo. Wróciliśmy się około 1 km na poprzedni camp, na którym była już para turecka poznana wczoraj w Panorama. Ostrzeżono nas, że nocą będzie bardzo głośno ponieważ ludzie związani z turystyką i rozpoczynający nowy sezon będą balować aż do wczesnego poranka. Tak też i było ale rano wstałem wypoczęty.





















24/04/2022 (niedziela).

   Patara Green - Caykoy. 25 km, 400 m podejść, 170 m zejść. 

Naszym zamiarem było dojście do ruin Xantos ale ze względu na zlikwidowanie campingu musieliśmy iść dalej. Tuż przed zmrokiem znaleźliśmy dobre miejsce pod namioty z płynącym, rwącym potokiem. To bardzo nudny, ciężki i długi dzień. Szliśmy przez płaski teren rolniczy z tysiącami szklarni (namioty), w których uprawiają przede wszystkim pomidory i paprykę. Turecka wieś wygląda o wiele gorzej niż polska. Wszechobecne śmiecie i tony plastiku. Brud, smród, nędza i ubóstwo na każdym kroku. Trasa totalnie nieoznaczona i nie wyobrażam sobie robić ją bez nawigacji.


























25/04/2022 (poniedziałek).

   Caykoy - Akbel. 10 km, 550 m podejścia, 520 m zejść.

Wyszliśmy wcześniej aby choć trochę skryć się przed słonecznym żarem.

Do tej kolejnej wioski doszliśmy około południa. Zjedliśmy lunch i ponownie ruszyliśmy przed siebie w poszukiwaniu miejsca pod namioty z dostępem do wody. Po przejściu ~ 1 km za Akbel znaleźliśmy odpowiednie miejsce. To już drugi nudny dzień, w którym są małe przewyższenia i towarzyszą nam tysiące hektarów żyznych ziem uprawnych skrytych pod folią. Szliśmy przede wszystkim wszelkiego rodzaju drogami. Od asfaltowych, po pokrytych żwirem i gruntowych. Polepszyła się sytuacja z oznakowaniem i częściej widzieliśmy biało-czerwone flagi namalowane na przydrożnych kamieniach, domostwach lub słupach.













26/04/2022 (wtorek).

   Akbel - Patara. 12.5 km, 300 m podejść, 450 m zejść.

Około północy obudził mnie potworny ból w prawej pachwinie. Przez resztę nocy nie zmrużyłem oka. Byłem zdruzgotany, byłem zrozpaczony. Rano poinformowałem moich partnerów, że w związku z zaistniałą sytuacją prawdopodobnie ich opuszczę i wrócę do Polski. Jedząc śniadanie wziąłem tabletkę ibuprofen. Puściło mnie na tyle, że jakoś przeszedłem odcinek i padłem na hotelowe łóżko z silnym bulem głowy i temperaturą. Mimo, że na dworze było gorąco mną trzęsło. Poprosiłem partnerów aby przynieśli mi z miasteczka coś do zjedzenia i zapadłem w sen. Kiedy obudziłem się temperatura znikła i poczułem się bardzo głodny. Zjadłem ze smakiem to co mi zakupiono ale nadal miałem problem z pachwiną. Przed snem wziąłem kolejną tabletkę.

Dzisiejszy trek nie zrobił na mnie wrażenia. Nie było asfaltu ale przez większą część mieliśmy „wspaniały” widok na kolejne setki hektarów pod plastikiem.













27/04/2022 (środa).

   Patara. 

Po południu przeszedłem się do miasteczka na obiad. Zrobiłem około 4 km. Nadal biorę ibuprofen i mam nadzieję, że jutro wyruszę za moimi partnerami, którzy w dzisiejszy poranek pozostawili mnie w hotelu. Przez cały dzień wielu z Was miało kontakt ze mną dzieląc się radami i doświadczeniem. Byłem w stałym kontakcie z moim polskim, przesympatycznym lekarzem, który już wiele razy dzielił się ze mną swoją wiedzą i ekspertyzą. Dziękuję wszystkim bardzo serdecznie a już szczególnie mojej zatroskanej żonie. Mam jeszcze jeden dzień w zapasie i jak trzeba będzie to zostanę w hotelu kolejną dobę.



28/04/2022 (czwartek).

   Patara - Kalkan. 18.5 km, 710 m podejść, 750 m zejść.

Po obudzeniu się postanowiłem, że spróbuję pójść dalej. Zjadłem śniadanie i około 9:00 rozpocząłem wędrówkę. Bacznie obserwowałem stan mojej pachwiny. Nie forsowałem tempa. Szedłem wolno i ostrożnie obciążając bardziej moją lewą stronę. Bez większych problemów doszedłem do miejsca, w którym wstępnie miałem pozostać na noc. Było to piękne, plażowe miejsce ale niestety bez słodkiej wody. Byłem w kontakcie z partnerką, która zrobiła sobie dzień przerwy w Kalkan po wczorajszym ciężkim i ryzykownym przejściu. Nabawiła się kontuzji kolana. Byłem dobrej myśli i czułem, że zdołam do niej dotrzeć. Kontynuując wędrówkę niecierpliwie rozglądałem się za wodą ponieważ pozostało mi jej tylko 1/2 litra. Wypatrzyłem domostwo i postanowiłem spróbować szczęścia. Starsza Pani wyniosła mi dzbanek dobrze schłodzonej wody. Uzupełniłem zapasy i ruszyłem przed siebie. Po przejściu 1.5 -2 km dotarłem do odcinka, przed którym ostrzegali mnie moi partnerzy. Rzeczywiście było to trudne i niebezpieczne przejście ale poradziłem sobie z nim bez większych problemów. Kiedy o 16:00 zadzwoniłem do partnerki z wiadomością, że jestem już w miasteczku nie mogła w to uwierzyć. Po małych perturbacjach związanych z adresem pensjonatu 30 minut później byłem już na miejscu.

Kalkan to bardzo ładnie położone turystyczne miasteczko. Jest w nim mnóstwo sklepów, sklepików, restauracji i pensjonatów oferujących wolne pokoje.

Dzień długi ale widokowo bardzo udany. Piękne wybrzeże, woda w przecudnych kolorach oraz trudny odcinek podnoszący na maksa adrenalinę. Gdyby nie towarzyszący mi lęk przed poważniejszą kontuzją byłoby super.































29/04/2022 (piątek).

   Kalkan - Saribelen. 16 km, 1100 m podejść, 360 m zejść.

Ze względu na późną porę tureckich śniadań trudno wyjść na trasę wcześniej niż 9:00. Z żalem opuściliśmy to urocze miasteczko i z niepewnością ruszyliśmy przed siebie. Trasa może nie należąca do łatwych była dobrze oznakowana. Po przejściu 2/3 doszliśmy do miejsca ze znakiem - NEW TRAIL. Rozsądek mi mówił aby kierować się szlakiem starym zgodnym z tym co mam na iPhone.

Nie posłuchałem go i ruszyliśmy w nieznane bo gdzieś i coś tam mówili znajomi partnerki. Był to totalnie poroniony pomysł. Zaczęliśmy podejście bardzo wąską ścieżynką otoczoną ze wszystkich stron kłującymi krzakami. Zejście jeszcze gorsze bo oprócz krzaków była obsuwająca się ziemia. Z Bożą pomocą dotarliśmy do pierwszych zabudowań z postanowieniem, że kolejną noc spędzamy w pensjonacie. Młody chłopiec wskazał nam takowy, prowadzony przez francusko-tureckie, młode małżeństwo. Było tam już troje Holendrów, Kanadyjka i kilkoro Turków. Wieczorem wszyscy spotkaliśmy się na kolacji i była bardzo fajna atmosfera i ciekawa rozmowa. Mimo ciężkiej końcówki dzień bardzo udany z dużą ilością atrakcyjnych widoków.



















30/04/2022 (sobota).

   Saribelen - Camp przy rzece Hacioglan. 20 km, 540 m podejść, 730 m zejść.

Wyjście późne bo śniadanie jadłem w pensjonacie. Już na początku mieliśmy problemy z trzymaniem się nowo-wytyczonej trasy. Trzeba było trochę błądzić aż do miejsca, w którym nowy szlak dołączył do ścieżki, którą miałem na telefonie. Zabrało nam to około dwóch godzin. Trasy poprawiają tak aby przechodziły przez wioski i wspierały miejscowe ekonomie. Po jakimś czasie minęliśmy przepiękne miejsce, w którym mieliśmy spędzić noc w namiotach. W miejscu tym była  cysterna z czystą wodą. Musztarda po obiedzie. W tym uroczym miejscu zrobiliśmy dłuższą przerwę. Niestety nie uzupełniłem wody ponieważ myślałem, że kolejne cysterny zaznaczone na mapie mają jej pod dostatkiem. Tak nie było i zaniepokojony szedłem coraz szybciej przed siebie. Miałem nadzieję, że partnerka poradzi sobie sama na tym dobrze oznakowanym odcinku. Do wioski Gokceoren doszedłem o suchym pysku i bez kropli w moich butelkach. Po kilkunastu minutach dotarła na skuterze partnerka. Wspólnie podjęliśmy decyzję, że zostajemy na noc w miejscowym pensjonacie. Zjadłem skromny lunch i po przejściu tylko 12 km poddałem się słodkiemu lenistwu. Wdałem się w dyskusję z parą angielską, którzy jako jedni z nielicznych robili całą trasę idąc w przeciwnym kierunku niż my. Doszli Holendrzy i obywatelka Kanady. Na samym końcu dotarł znajomy Turek i bardzo się zdziwił, że postanowiliśmy się tutaj zatrzymać.

Wiedział, że jutro mamy zamiar dotrzeć do Kas. Zerknąłem na mapę i z przerażeniem zauważyłem, że do przejścia będziemy mieli około 30 km.

Postanowiliśmy opuścić wioskę i przejść kolejne kilometry. To samo miał zamiar zrobić nasz turecki znajomy. Razem z nim dotarliśmy na pięknie położony camp dodając kolejnych 8 km. Kiedy zaczęliśmy przygotowania do rozbicia się podszedł do nas młody chłopak, który był już tutaj z partnerką. Myślałem, że przyszedł pogadać a on zaczął mówić abyśmy się tu nie rozkładali bo oni chcą mieć prywatność. Bezczelność tych młodych Litwinów zaszokowała nas. Byliśmy w znacznym oddaleniu, byliśmy na terenie gdzie swobodnie można by rozbić kilkadziesiąt namiotów. Obcokrajowcy mówią do Turka aby się stąd wyniósł.

Obeszliśmy okolicę i nie znalazłszy nic godnego uwagi wróciliśmy by rozbić się tam gdzie na wstępie zamierzaliśmy. Para litewska złożyła namiot i poszła przed siebie. 















01/05/2022 (niedziela).

   Camp przy Hacioglan - Kas. 21 km, 740 m podejść, 1300 m zejść.

Tuż przed 9:00 dołączyła do nas Kanadyjka i w czwórkę wyruszyliśmy w kierunku Kas. Przed nami było długie 500 metrowe podejście. Jak zwykle szliśmy w otoczeniu kłujących i drapiących do krwi krzaków. Samotnie doszedłem do Pinarbasi i zapytałem stojącego przed schludnym małym domku Turka - czy zrobi mi coś do zjedzenia z dużą ilością zieleniny.

Pomyślał i odpowiedział mi bardzo dobrym angielskim, że tak.

Wszedłem na posesję i na początek poczęstowano mnie herbatą. Obejście również wyglądało bardzo przyzwoicie. Kiedy zjadłem piersi kurczaka nadeszli pozostali i również zostali czymś poczęstowani.

Nasza kanadyjska znajoma miała już na dzisiaj dosyć i postanowiła zostać w tym domostwie na noc. Nasza trójka postanowiła ruszyć dalej.

Kolano mojej partnerki było w opłakanym stanie i coraz bardziej utykała.

Samotnie zszedłem do pięknie położonego Kas. Odnalazłem wcześniej wybrany (drogi i bardzo zatłoczony) camp. Kiedy negocjowałem cenę nadjechali taksówką partnerka i Serhan. Ze względu na stan kolana koleżanka postanowiła zakończyć swoją turecką przygodę. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich ponieważ oszczędzająca na sprzęcie kobieta, przez skąpstwo obciążona ponad siły wagą plecaka była dla nas hamulcem. Z dnia zapamiętam do końca życia przepiękną panoramę położonego nad zatoką Kas.




























02/05/2022 (poniedziałek).

   Kas - Lykia Camping & Cafe. 19 km, 860 m podejść, 580 m zejść.

Po dużym i pożywnym śniadaniu zjedzonym w restauracji spotkałem się z moim drugim partnerem - Markiem i razem wyruszyliśmy na kolejny odcinek pięknego Lykia Yolu. Szliśmy na luzie bez zbędnego balastu.

Nudny start i nudna końcówka. Pozostała część biegła mniej lub więcej wybrzeżem i była ok. Od czasu do czasu kropił deszcz a tuż po postawieniu namiotów zaczęło lać. W połowie odcinka zatrzymaliśmy się na lunch i piwo. Za dzisiejszy camp 230 lirów w tym obiado-kolacja i jutrzejsze śniadanie.

























03/05/2022 (wtorek).

   Lykia camp & cofe - Smugglers Inn. 19.5 km, 330 m podejść, 620 m zejść.

Dystans miał być trochę dłuższy ale przechodząc obok prymitywnego przybytku zwanego Smugglers Inn wypatrzyliśmy fajne miejsce pod nasze namioty. Mogliśmy coś tutaj zjeść i wypić piwo. Miejsce należy do Turka a prowadzi je wspólnie ze swoją dziewczyną - Mariją. Maria jest przesympatyczną Rosjanką mieszkającą od 7 lat w Turcji. Miała już dosyć wielkomiejskiego życia w Moskwie i przeprowadziła się do Turcji. Od dwóch lat mieszka na tym bezludziu i bardzo sobie to chwali.

Kontakt ze świtem zapewniają jej telefon i internet.

Dzisiejszy trek był urozmaicony. Trochę podejść, trochę zejść, trochę gruntowych dróg i dużo ostro-kamienistych ścieżek. Przechodziliśmy przez kolejne starożytne ruiny. Odcinek musi być popularny bo spotkaliśmy conajmniej 25 osób. Większość stanowili Turcy.

























04/05/2022 (środa).

   Smugglers - Camp za Dere. 24.5 km, 590 m podejść, 400 m zejść.

Nasze dzisiejsze śniadanie przygotowane przez Mariję było warte każdego lira i każdej minuty spędzonej na rozmowie z nią wczoraj.

Przygotowała nam potężną porcję jajecznicy z pomidorami i papryką.

Do tego dużo chleba, masła, oliwek, ogórków, pomidorów i dzbanek herbaty. Zaoferowała również kawę. Wynagrodziliśmy to dobrym słowem i dużym napiwkiem. To już kolejna przedstawicielka Rosjan, której stosunek do nas Polaków jest więcej niż poprawny. Ociężale, około 9:00 ruszyliśmy przed siebie. W drodze do Demre minęliśmy 3 kilkuosobowe grupy innych wędrowców. Po ekwipunku widać było, że to turyści jednodniowi.

Doszliśmy do Fisherman Inn camp i zamiast kierować się zgodnie z planem i iść dalej wytyczoną trasą podjęliśmy decyzję, że pójdziemy sobie na inny camp przy plaży.

Kumsal camping wyglądał bardzo zachęcająco na mapie a w rzeczywistości to było okropne miejsce na brzydkiej plaży i w dodatku drogie. Zniechęceni postanowiliśmy brnąć dalej. Przed nami było przejście przez brzydkie Demre i dalej, gdzie oczy poniosą.

Zmęczeni i głodni postanowiliśmy, że zatrzymamy się na pierwszym suchym campingu przy Lykia Yolu, zaznaczonym na mapie.

Doszliśmy do mostu nad wyschniętym korytem Demre Cayi. Tuż przed nim pojawiły się biało-czerwone oznaczenia Lycian Way. Niestety jeszcze przez kilka kolejnych kilometrów musieliśmy maszerować asfaltem.

W ostatnim domostwie przed podejściem uzupełniliśmy zapas wody i mało wydeptaną ścieżką dotarliśmy do miejsca, w którym mogliśmy rozbić namioty. Był to długi i mało ciekawy dzień. Nic nam nie wychodziło. Google map pokazywała pensjonat i restauracje przy wyjściu z Demre. Wszystko było zamknięte. Zejście z trasy było totalną pomyłką.


























05/05/2022 (czwartek). 

   Camp Dere - Camp w małej górskiej wiosce.

21.5 km, 1950 m podejść, 690 m zejść.

Po ciepłej i spokojnej nocy wyszliśmy o 8:50 z myślą, że przed dotarciem na maksymalną wysokość znajdziemy odpowiednie miejsce na kolejny camp. Niestety rzeczywistość nie współpracowała z naszym życzeniem.

Miejsce może by się znalazło ale problemem była woda a właściwie jej brak. Szliśmy wytrwale przed siebie z nadzieją, że w końcu znajdziemy odpowiednie miejsce. Ostatnie miejsce z dobrą wodą to wioska Beloren. Zrobiliśmy tam krótką przerwę i kontynuowaliśmy dalszą wędrówkę.

Dzisiejszy trekking to przede wszystkim ciągłe podchodzenie aż do wysokości ponad 1650 metrów. Po Beloren po raz kolejny zatrzymaliśmy się przy ruinach z czasów greckich. Podchodząc dalej spotkaliśmy młodą rosyjską parę, idącą w przeciwnym kierunku, która potwierdziła nasze obawy dotyczące wody. Będzie ale …, bardzo wątpliwej jakości.

Kiedy znaleźliśmy się na gruntowej drodze postanowiliśmy, że będziemy zatrzymywać każdy pojazd i prosić o pomoc. Dodam, że minęło nas w sumie 3 auta. Już pierwszy suv zatrzymał się i zamiast wytłumaczyć nam gdzie jest woda dano nam ją. Szliśmy dalej. Kiedy dotarliśmy (po większej części drogą) do kolejnej (w większości opustoszałej), górskiej wioski znaleźliśmy wodę i miejsce pod namioty. Po chwili podszedł do nas (mniej więcej w moim wieku) Turek i zaproponował kolację. Oczywiście zgodziliśmy się. Bardzo skromną kolację przygotowała żona Mustafy.

On tylko podawał i dolewał herbatę. Po skończonym posiłku zapytaliśmy o jego cenę. Powiedział, że 100 lirów.  Bez zmrużenia oka daliśmy 150 i zamówili śniadanie na jutro. Dzień był długi i bardzo ciężki. Długie, męczące podejścia po szlaku bez oznaczeń. Domyślam się, że skoro to ciężki odcinek to dlatego mało na nim ludzi. Oprócz wspomnianych Rosjan wyprzedziliśmy 3 Turków, którzy podzielili to co my przeszliśmy na 2 dni.

W dniu dzisiejszym byliśmy na najwyższym punkcie całej trasy ~1750 m.
































                                     










06/05/2022 (piątek).

   Finke - Finike. 14 km, 150 m podejść, 1600 m zejść. 

Odcinek niby krótki ale jak zwykle niełatwy. Ostre kamienie, długie odcinki pokryte drobnymi kamyczkami po których schodzenie w dół to tak jak chodzenie po lodzie. 3 km przed Finike można iść na skrót czyli asfaltówką i dotrzeć do miasteczka wcześniej. My wybraliśmy ścieżkę i tego nie żałowaliśmy. Schodziliśmy nią powoli ponieważ było na niej mnóstwo kłujących krzewów, suche listki i kamyczki. Ścieżka słabo widoczna bo widać, że mało uczęszczana. Oznaczenia tez pozostawiały wiele do życzenia. Przez długi odcinek szliśmy środkiem czegoś co można nazwać płytkim kanionem. Doszliśmy do drogi i do miasteczka pozostał nam tylko jeden kilometr. Idąc ulicami zostaliśmy zaczepieni przez faceta, który zaprosił nas na herbatę do swojego malutkiego sklepiku z pamiątkami. Po herbacie zaoferował pomoc w znalezieniu noclegu. Podobało nam się tutaj i postanowiliśmy spędzić 2 noce  we wskazanym przez niego hotelu. Dzień był ok ale męczący ze względu na długie zejście i wysoką temperaturę.


















07/05/2022 (sobota).

   Finike. Dzień relaksu i lizania ran.

Widząc jak nieciekawe są kolejne dwa dni  (~25 km) postanowiliśmy, że pokonamy je autobusem lub autem. Te 29 km to cały czas asfalt, budynki, rudery, brudne plaże, tony wszelkiego rodzaju śmieci i setki hektarów pod folią.
















08/05/2022 (niedziela).

   Finike - Karaoz. Autem 29 km za 300 lirów.

   Karaoz - Adrasan. 21 km, 1210 m podejść, 1220 m zejść.

Przejazd autem to był bardzo dobry pomysł. Zobaczyliśmy jakie „atrakcje” nas ominęły. Sytuacja wyglądała trochę ,lepiej na kilometr przed Karaoz. Kierowca wysadził nas przed campingiem gdzie miał oczekiwać turecki kolega Marka. Prawdopodobnie, ze względu na wczesną porę smacznie sobie spał. Wyruszyliśmy bez niego. Już od pierwszych kroków bardzo nam się podobało a jedyny mankament to liczne campingi ze sporą liczbą leniuchujących turystów. Jak turyści to wiadomo, że śmiecie. Weszliśmy na teren parku narodowego i było już dużo lepiej. Zero campingów i kilkoro dziennych wędrowców. Większość z nich zmierzała na cypel, na którym stoi stara latarnia. Od startu do latarni przeszliśmy 8 km i był czas na krótką przerwę. Po przerwie kontynuowaliśmy podchodzenie, potem było schodzenie, ponownie podejście i na koniec dnia schodzenie na poziom morza. Adrasan to niewielka nadmorska miejscowość z dwoma marketami, kilkanaście restauracji i kilkanaście nienajlepszych campingów. Campingi w cenie 60-120 lirów za noc. Wybrany przez nas miał ciepłą wodę i dobrą cenę ale był bardzo zaniedbany, brudny i otoczony stertami śmieci. Inne wyglądały podobnie. Restauracje wyglądały o niebo lepiej. Poszliśmy do jednej z nich i byliśmy zadowoleni zarówno z obsługi, jakości jedzenia i jego ilości. Dzień pełen fajnych wrażeń a trasa (jak zwykle w górach) trudna.




































09/05/2022 (poniedziałek).

   Adrasan - Olympos. 14 km, 920 m podejść, 880 m zejść.

Około północy dotarł na camp kolega Marka. Tak go to nocne wędrowanie wkurzyło, że postanowił zakończyć swój czynny pobyt na Lykia Yolu.

Zwinęliśmy obóz i z plecakami poszliśmy na śniadanie by około 10:00 wyruszyć przed siebie. Czym dalej od centrum tej osady tym było schludniej i czyściej. Po ~ 2 km odcinku po asfalcie zeszliśmy na ścieżkę. Długie, typowo tureckie podejście w dodatku w lesie a po osiągnięciu najwyższego punktu długie, krętą ścieżką zejście również prowadzące przez las. Ze względu na niepewność związaną z pogodą skróciliśmy dzisiejszy dzień i wynajęliśmy jednopokojową kabinę z łazienką. 250 lirów od osoby ze śniadaniem i obiado-kolacją. Warunki bardzo dobre. Czysto i piękne otoczenie. Na każdym kroku widać dobrą rękę właścicielki. Obiad to stół szwedzki z mnóstwem smacznego jedzenia, z dużym wyborem. Tak nam to jedzenie i jego ilość podpasowało, że postanowiliśmy tutaj spędzić jeszcze jeden dzień. Dzień udany i jak zwykle z małą ilością wędrowców. Spotkaliśmy tylko pięcioro jedno-dniowców.

























10/05/2022 (wtorek).

   Olympos - Olympos. 16 km, 540 m podejść i zejść. 

Śniadanie również było znakomite. Posileni na ciele i kierując się podpowiedzią  właścicielki pensjonatu podjęliśmy decyzję, że dzień spędzimy aktywnie i przejdziemy 16 kilometrową pętlę. Zaczęliśmy od ruin grecko-rzymskich a potem weszliśmy na górę Chimera z płonącymi ogniami. To jedna z miejscowych atrakcji. Ruiny jak to ruiny a płonąca góra nie zrobiła na nas wrażenia. 1/3 odcinka to asfalt, 1/3 kostka i tylko 1/3 górska ścieżka.

Chimera z ogniami, to miejsce bardzo popularne i podchodziło na nią dużo ludzi w tym wycieczka szkolna z Antalya. Połowa dzisiejszego dystansu prowadziła po Lycian Way i wyglądało na to, że jutro będziemy tu po raz drugi, chyba że wybierzemy trasę biegnącą wybrzeżem.

































11/05/2022 (środa).

Olympos - Beycik. 15 km, 1020 m podejść, 250 m zejść.

Wczoraj wieczorem poznaliśmy niemieckiego turystę, który wiele razy był w Turcji min. na Lycian. Tym  razem spędzał tutaj czas na rowerze.

Był w wielu atrakcyjnych miejscach i polecił mi indyjski Kaszmir. Również on przekonał nas abyśmy dali sobie spokój z drogą wzdłuż wybrzeża i wybrali opcję górską. Zgodziliśmy się z jego sugestią ale aby po raz drugi nie być na nudnym wczorajszym odcinku postanowiliśmy, że spróbujemy choć część znanej nam już asfaltowej drogi przejechać autem lub busem. Po raz drugi musieliśmy przejść przez teren ruin (wejście płatne) by dojść do drogi, na której mieliśmy nadzieję coś złapać. Kierowca pierwszego auta nas zignorował ale bus, za który trzeba było zapłacić (20 lirów od łba),podwiózł nas do miejsca, z którego rozpoczęliśmy podejście. Ponad 50% dzisiejszego odcinka prowadziło po drogach gruntowych. Na kilometr przed Beycik będąc na ścieżce potknąłem się i upadłem tak niefortunnie, że rozwaliłem lewe kolano i rozbiłem telefon. Nieszczęścia chodzą parami.

Obmyłem ranę wodą i zeszliśmy do wioski. Tam panienka z marketu popatrzyła na ranę i powiedziała, że to trzeba zszyć. Na szczęście miała jodynę, którą obficie zlała zranienie. Dodatkowo położyłem maść z antybiotykiem (neosporin), dużych rozmiarów plaster a rankiem zamierzałem owinąć to wszystko elastycznym bandażem i czekać na dalszy rozwój wypadków.

Do końca szlaku pozostało kilka dni i wiedziałem, że zrobię wszystko aby tam dojść. Zaczęliśmy rozglądać się za campingiem ponieważ zaczęło się chmurzyć i słychać było grzmoty. W związku z pogodą postanowiliśmy wynająć kabinę. 

Facet prowadzący camp zażądał 200 lirów od osoby ze śniadaniem.

Nie było innego wyboru. Warunki okropne zarówno na campingu jak i w kabinie.

Wszechobecne śmieci, zrujnowane schody prowadzące do kabiny, brudna pościel, brak ręczników, brak drzwi w łazience itd. Burza przeszła bokiem i po rozpakowaniu się zszedłem do restauracji na posiłek. Zamówiłem kurczaka a dostałem 3 skrzydełka, dwa małe placuszki i trochę pokrojonej cebuli. Kiedy powiedziałem, że to nie jest porcja dla kogoś kto od ponad dwóch tygodni idzie przez góry ta sama dziewczyna, która pomogła mi z opatrunkiem doniosła ekstra dwa maciupkie kotleciki i sporo bułki. Napchałem się wystarczająco i byłem gotowy na nocny wypoczynek. Rachunek z napiwkiem 100 lirów. Dzień totalnie nieudany. Nudna, męcząca trasa z zerem atrakcji. Beycik to wioska z wysokimi cenami i z niskimi standardami. No i ten mój niefortunny wypadek.
















12/05/2022 (czwartek).

   Beycik - Camp przy strumyku. 18 km, 1300 m podejść, 1200 m zejść.

Śniadanie nas mile zaskoczyło. Wszystko było smaczne, wszystkiego było dużo łącznie z czajem. Przebaczyłem te wszystkie niedociągnięcia, które kłuły mnie w oczy wczoraj. Dzisiejszy trek rozpocząłem ostrożnie na asfalcie, potem górska droga gruntowa i w końcu ścieżka. Długie podejście doprowadziło nas na wysokość ~1800 metrów, na której to otarliśmy się o śnieg. Przebywanie w tej scenerii było rozkoszą dla duszy. Takie chwile są warte każdej kropli potu a w moim przypadku nawet i krwi. Naszym zamiarem było przejście około 13 km ale chcąc skrócić nasz dystans na ostatni dzień postanowiliśmy iść dalej.

Szczęśliwie znaleźliśmy malutki camp z przepływającym w pobliżu strumykiem.

Nasze obozowisko otaczały ze wszystkich stron szczyty gór. Wspaniałe miejsce i pełnia szczęścia. Ostatnia wioska przed campingiem wyglądała na zasobną i bogatą. Myśleliśmy o zjedzeniu czegoś ale te bogate domy były opuszczone.

Szliśmy więc dalej. Przy schodzeniu natknęliśmy się na dwóch jedno-dniowców  z Anglii. Chwila rozmowy, podczas której usłyszałem, że jeden ma 77 a drugi 78 lat. Przez te wszystkie dni na trasie spotkaliśmy tylko 4 osoby, które robiły całą trasę. Pierwszą był Aleks z Rosji. Dzień później natknęliśmy się na Duńczyka i para angielska spotkana w Gokceoren. 








































13/05/2022 (piątek).

   Camp przy strumyku - Camp przy dopływie rzeki Gdynuk Kanyonu.

19 km, 820 m podejść, 1420 m zejść.

Dzisiejsze wędrowanie rozpoczęło się bardzo wcześnie bo o 8:15.

Większość dnia spędziliśmy idąc górskimi drogami i około 2 km asfaltem. Idąc minęliśmy kilkanaście niezamieszkałych domów. Po przejściu ~ 13 km weszliśmy na posesję, na  której stało otwarte auto a przed domem była lodówka wypełniona piwem. Nęciło nas to piwo ale cierpliwie czekaliśmy na właściciela. Po 30 minutach zjawiła się się pani w towarzystwie córki i jej chłopaka. Facet w wieku 20 lat wyjechał do Norwegii. Tam zdobył wykształcenie i tam pracował jako inżynier w przemyśle wydobywczym.

Po rozpadzie małżeństwa wrócił do Turcji i próbuje tutaj ułożyć sobie życie na nowo. Wraz z rozpadem małżeństwa padły jego inwestycje związane z ropą.

Tym razem inwestuje w inne dziedziny, min w farmację.  Na wiele spraw patrzymy podobnie w związku z czym był miłym kompanem do rozmowy.

Zjedliśmy lunch, wypili po piwie i postanowiliśmy iść dalej do kanionu.

Nie było to łatwe popołudnie. Fatalne oznakowanie, strome zejścia z osuwającą się ziemią lub kamyczkami. Jeszcze bardziej ostra jazda czekała nas w kanionie. Rwący strumień, potężne głazy, niebezpieczne przejścia, skoki i zeskoki. Ze względu na te warunki moje kolano ponownie zaczęło krwawić.

Pod koniec dnia udało nam się znaleźć mały camp nad strumieniem, przy którym młody Turek prowadził coś w rodzaju małego kiosku. 

Moje zapasy kończyły się więc musiałem skorzystać z jego usług.

























14/05/2022 (sobota). 

   Camp przy strumieniu - Camp przy źródle (1400 m). 17 km, 2075 m podejść, 980 m zejść.

Śniadanie u Turka. Dwie, bardzo skromne kanapki typu omlet ale nie dziwota bo sprzedaje to co wniesie na własnych ramionach. Dzisiejszą wędrówkę rozpoczęliśmy podejściem na wysokość ponad 700 m. Potem zejście na 80 m  i znaleźliśmy się znów w Goynuk Canyon. To takie znane i popularne turystycznie miejsce. Można coś zjeść i napić się piwa. Myśleliśmy aby zrobić jedno i drugie ale po usłyszeniu cen wyruszyliśmy przed siebie. Przed nami było wielokilometrowe podejście prowadzące ścieżką przez las. Ta ścieżka i las to 90% atrakcji na dzisiejszy dzień. Kiedy w końcu dotarliśmy na grzbiet przed nami pojawiły się wspaniałości przyrody i gór. Wspaniałe pasma górskie ze szczytami. Piękne formacje skalne oraz rozległe doliny. W oddali Morze Śródziemne z zatoką, nad którą rozłożyła się Antalya. Niestety to była tylko chwila bo ponownie weszliśmy w las. Kiedy dotarliśmy do dobrego źródła wody z miejscem pod namioty zmieniliśmy nasz plan i postanowiliśmy tutaj spędzić noc. Było już tutaj małżeństwo sympatycznych Rosjan z Tatarstanu. Naszym zamiarem było dotarcie do pobliskiej - na wpół wyludnionej wioski, ale od tego zamiaru odwiedli nas nasi młodzi współtowarzysze. Wioska jest ponoć brudna z cenami sięgającymi zenitu. Spokojny ale wymagający dzień. Trasa trudna z podejściami ponad 2000 metrów. Zero dróg leśno-górskich. Oprócz nas i Rosjan na odcinku od kanionu w górę spotkaliśmy jeszcze jednego turystę tureckiego. 



































15/05/2022 (niedziela).

   Camp przy źródle - Citdibi. 19 km, 610 m podejść, 1280 m zejść.

Wczorajszy wieczór spędziłem na miłej rozmowie z turystami rosyjskimi.

Od roku wraz z 10-letnim synem mieszkają w Antalya i pracują zdalnie na online. To ich pierwszy trek i pierwsza noc pod namiotem. Są wysportowani ponieważ na codzień biegają. Być może połkną bakcyla do górskich wędrówek.

Tym razem spędzą w górach tylko 3 dni. Jako ostatni opuściłem camp. Czym bliżej końca tym później wychodzę. Czym bliżej końca tym bardziej jestem podrażniony. Czas biegnie nieubłaganie i powoli kończy się kolejna wspaniała przygoda. Dzień zacząłem od podejścia do kolejnego grzbietu a tam już było widać pierwsze zabudowania. Przy budynkach na grzbiecie noc spędzała kilkuosobowa grupa turecka. Od grzbietu szedłem już drogą i nie zatrzymując się minąłem niegościnną wioskę. Również drogą zeszliśmy do Hisarcandir.

Jest to wioska, którą wiele opisów podaje jako koniec lub początek Lycian Way.

Mój pierwotny plan również zakładał, że tutaj zakończymy wędrówkę.

Wioska biedna z nędznym sklepikiem i bez restauracji. Przy jednym z domów kolega zapytał - gdzie możemy coś zjeść?. Panie rozłożyły ręce. Po chwili pojawił się może 30 letni mężczyzna i zaprosił na teren posesji proponując śniadanie. Było tutaj sporo krzeseł i stolików. Zaczęło też przybywać coraz więcej odświętnie ubranych ludzi. Później wyjaśniono nam, że to duży zjazd rodzinny. Nikt na nas nie zwracał uwagi ale śniadanie było obfite i pożywne.

Jedliśmy nie spiesząc się ponieważ przed nami był jeszcze długi dzień.

W końcu postanowiliśmy zapłacić i wyruszyć na trasę. Młody mężczyzna poprosił tatę a ten zakomunikował, że żadnych pieniędzy od nas nie weźmie.

Powiedział - byliście głodni więc musiałem was nakarmić a teraz idźcie w pokoju.Turcja ciągle mnie zaskakuje i jeśli zdrowie pozwoli to chętnie tutaj powrócę. Piękny kraj mili i chętni do pomocy ludzie oraz wciąż przystępne ceny.

Po drodze wstąpiłem do sklepiku ponieważ w plecaku oprócz jednej porcji śniadaniowej nie było już nic. Kupiłem kilka batonów, które miałem zamiar spożyć na dzisiejszą kolację. Na nocleg wybraliśmy małą wioskę o nazwie Citdibi. Rozbiliśmy namioty blisko meczetu, przy którym jak zawsze była pitna woda. Po drodze dużo atrakcyjnych widoków na otaczające nas wciąż góry. Wiele ryzykownych zejść po osuwających się kamieniach i ziemi trochę niebezpiecznych przejść w pobliżu rzek i przez rzeki. 2/3 trasy prowadziło po górskich drogach.

































16/05/2022 (poniedziałek).

   Citdibi - Geyikbayiri. 17 km, 940 m podejść, 1300 m zejść.

Spaliśmy na wysokości 750 m. Na początek dnia było podejście na wysokość 1150 m a potem było zejście do koryta rzeki bardzo niebezpiecznym, osuwającym się podłożem na wysokość 900 m. Wczoraj planowaliśmy tutaj spędzić noc. Tych kilka kilometrów prawdopodobnie by nas dobiło. Od rzeki prowadziło nas drugie w dniu dzisiejszym podejście na wysokość 1400 m. A na koniec dnie zejście na na poziom 400 m. Było ono jednym z gorszych podczas tej tureckiej przygody. Osuwające się kamienie i ziemia, nowo budowana droga, wybuchy dynamitu. Podczas dzisiejszych zejść mój młody partner przewrócił się więcej razy niż przez poprzednie 22 dni. Doszliśmy do campingu, na którym pierwotnie mieliśmy zamiar pozostać na noc. Duży camp z dobrą infrastrukturą, który w zasadzie był prawie pusty. Było na nim kilkoro Rosjan i kilkoro Turków. Ze względu na toczącą się wojnę cierpi bardzo turecka baza turystyczna.

Turyści z tych walczących stron to większość odwiedzających ten kraj.

Podjęliśmy decyzję, że spróbujemy wynająć pokój w Antalya i dojechać autostopem. Wszystko poszło jak z płatka i już drugie auto zatrzymało się aby nas podwieźć. Bardzo miły starszy Pan wysadził nas przy drodze szybkiego ruchu. Z tego miejsca mieliśmy do hotelu około 2 km. Po drodze wstąpiłem do sklepu sprzedającego telefony i osprzęt do nich aby sprawdzić czy podczas pamiętnego upadku uszkodziłem ekran, czy tylko osłonę zabezpieczającą.

Po raz już kolejny miałem szczęście bo uszkodzeniu uległa tylko  osłona.

Dotarliśmy do hotelu (27 $ za dobę), w którym spędzimy dwie ostatnie noce w Turcji. Standard bardzo niski ale wraz lepszy jak pod namiotem. Po rozgoszczeniu się wyjście na miasto na wielką wyżerkę i zakupy drobnych upominków dla moich najbliższych. Przed snem puszka zimnego piwa.

Jutro test na covid a w środę  lot przez Frankfurt do Warszawy.

Żegnaj piękna i przyjazna Turcja mam nadzieję, że tylko do następnego roku.





















   

LYCIAN WAY (Turcja - kwiecień / maj , 2022). 

   

Plecak (Zpack Haul)

Namiot (Zpack Plex Solo)

Mata do spania (Therm a Rest neo-air xlite)

Śpiwór (EE Revelation)

Prześcieradło (Sea to summit liner)

Kuchenka (Soto Windmaster)

Garnek (Evernew titanium - .9 L)

Łyżka (Sea to summit long)

Scyzoryk (Swiss Army small)

Krople do uzdatniania wody (Aquamira water treatment)

Butelki na wodę (Smartwater 1 L)

Latarka (Black Diamond head light)

Mały notatnik i długopis

Papier toaletowy

2x chusteczki do nosa

Niezbędne lekarstwa, maści, plastry

Okulary słoneczne i do czytania

Mydło w płynie

Ręczniczek, ściereczka 

Szczoteczka, pasta, nici

6-dniowy zapas jedzenia (???)

Saszetki z herbatą

Paszport, karta kredytowa, karta debetowa (???)

iPhone, ładowarka, adapter 

Power bank 

Kije (Black Diamond carbon)

Obuwie (Altra Lone Peak 5)

Spodenki (2 x Patagonia)

Spodnie  (1 x Arc’terx)

Bokserki (1 x Woolx merino)

Skarpetki (2 x Darn Tough lub Smartwool)

T-shirt (2 x Woolx merino)

Koszulka (długi rękaw do spania - Minus 33)

Spodenki do spania ( Woolly merino)

Kurtka deszczowa (Arc’teryx)

Wiatrówka (Montbell)

Mid layer (OR)

Kurtka puchowa (Patagonia)

Rękawiczki rowerowe

Kapelusz

Rękawice


Nie używałem kurtki deszczowej, kurtki puchowej, rękawic).

W pierwszych dniach zgubiłem rękawiczki rowerowe i okulary słoneczne.

Zostawiłem w domu kapelusz i w Antalya kupiłem zastępczy. Przez ten nędzny kapelusz zgubiłem okulary.

Przestała działać moja kuchenka a materac musiałem dopompowywać).