Monday, July 20, 2020

TEANAWAY II


TEANAWAY II (2020-07-08 do 2020-07-11).



   Ponieważ w tym rejonie o tej porze roku pogoda jest gwarantowana postanowiłem powrócić  na cztery dni aby zrobić kolejną pętlę. Tym razem miała ona prowadzić oznakowanymi szlakami górskimi. Ze względu na zalegający śnieg musiałem wprowadzić tylko jedną zmianę przy jeziorze Ingalls.






2020-07-08

   Moją normą już jest, że wędrówkę zaczynam późno i często dochodzę do celu w najgorętszej porze dnia. Z wiekiem mam coraz mniej zaufania do siebie i na każde wyjście sprawdzam kilka razy - czy wszystko spakowałem. Mimo to i tak zawsze coś zapomnę.

Przed wyjazdem z domu sprawdziłem sprzęt i przeliczyłem dzienne kalorie potrzebne do przeżycia w ciężkich warunkach górskich. Wydawało mi się, że wszystko jest perfect. Około południa wsiadłem do mojego 23 letniego pickup i wyruszyłem na kolejną, samotną przygodę.

Do Esmeralda Trail Head dojechałem około godziny 14:00. Zarzuciłem plecak na ramiona i wyruszyłem znaną mi już z przeszłości trasą (Ingalls Way Trail) przed siebie.

Jest to krótki trek cały czas prowadzący pod górkę. Wyruszyłem z parkingu, który położony jest na wysokości ~4,200 stóp. Do przełęczy Ingalls Pass ~6,500 stóp doszedłem bez większych problemów. Zrobiłem kilka zdjęć i przede mną było krótkie zejście i znalezienie miejsca pod namiot. Zaobserwowałem, że jest jeszcze sporo śniegu a teren wolny od niego najczęściej był podmokły. Szczęśliwie znalazłem miejsce pod obozowisko i zacząłem rozkładać mój namiot, który ze względu na wagę (~1.3 kg) zabieram na krótsze wypady. Jest to jednoosobowy Big Agnes - Cooper Spur. 

Spotkało mnie niepowodzenie bo złamała się jedna z części stelaża. Dzięki Bogu, że zawsze mam w plecaku duck tape więc mogłem to szybko jako tako posklejać.

Druga niespodzianka to spore stadko kozic górskich, które były bardzo natrętne i z utęsknieniem wyczekiwały na mój mocz. Nie mogłem się od nich uwolnić. Dla nie znających tematu dodam, że ze względu na dobro natury sikamy na kamienie, których nie są w stanie zjeść i mogą tylko lizać. Jedzą obsikane drzewa, rośliny a nawet ziemię. Nie ma wśród nich równości, nie ma demokracji. Rządzi najsilniejszy osobnik i on dyktuje warunki. Reszta stada pokorniutko czeka aż się zaspokoi pan i władca.

Przeszedłem ~3,8 mili, podejścia ~2,400 stóp, zejścia ~500 stóp.




















2020-07-09

   Przede mną kolejny krótki dzień. Nie spiesząc się doszedłem do jeziora Lake Ingalls, które położone jest na wysokości ~6,300 stóp. Ze względu na śnieg kilkakrotnie musiałem korzystać z pomocy gps aby trzymać się szlaku.

Ku memu zdziwieniu jezioro nadal pokryte było śniegiem. Próbowałem kontynuować moją wędrówkę zgodnie z planem ale ze względu na ośnieżone stromizny musiałem szukać innej drogi. Dookoła jeziora, przy brzegach była szczelina wypełniona lodowatą wodą. Spróbowałem przejść po drugiej, wyglądającej na łagodniejszą stronie jeziora. Po krótkiej wędrówce - przerażony możliwością usunięcia się i kąpieli - zawróciłem. Nadszedł kolejny wędrowca i po krótkiej wymianie zdań zdecydował się spróbować z przejścia, z którego przed kilkunastoma minutami zawróciłem. Zacząłem rozglądać się za inną możliwością przedostania się do punktu, z którego mogłem kontynuować dalszą wędrówkę.

Niestety przejście, z którego zawróciłem było jedyne. Mogłem oczywiście zawrócić na parking. Podjąłem męską decyzję i poszedłem za nim.

Szczęśliwie obszedłem jezioro i odnalazłem szlak (Ingalls Creek Trail) prowadzący do doliny. W związku z tym, że to początek sezon schodziłem z trasy wiele razy i chętnie korzystałem z pomocy gps.

Na Ingalls Creek Camp, który znajduje się u podnóża góry - Mount Stuart (9,415 stóp npm) dotarłem bez większych przygód. Wielu śmiałków spędza tutaj noc aby wczesnym rankiem przystąpić do wspinaczki. Jako że trafiłem tutaj w środku tygodnia camp był puściutki. Po dwóch godzinach na polu obok mnie rozbiło się jeszcze dwoje wędrowców, którzy rankiem zamierzali podjąć próbę wejścia na Stuart. Był to ojciec z 20-letnią córką. Po krótkiej wymianie zdań nabrałem do nich na tyle zaufania, że zapytałem - czy jutro mogę się do nich przyłączyć. Odpowiedzieli, że będzie im miło. Byłem zadowolony bo kilka lat wcześniej Scott zaliczył ten szczyt. Scott jest lekarzem a jego córka (Sam) studiuje na jednym z college w Kalifornii. Na dobranoc powiedzieli mi, że zamierzają wyjść o 6:30.

Dzisiaj przeszedłem ~3.5 mili. Podejścia to tylko ~500 stóp. Zejścia ~1,850 stóp. Camp jest na wysokości ~4,800 stóp.





















2020-07-10

   Wyszedłem  o 7:15. Sam i Scott wyruszyli 15 minut wcześniej.

Trasa od samego początku pnie się ostro w górę. Prowadzi po osuwających się kamieniach, kamyczkach i piasku. Po czymś takim chodzi się bardzo ciężko i niebezpiecznie. Zacząłem myśleć - jak po czymś takim będzie się schodzić. Po pół godzinie doszedłem do moich towarzyszy i wiedziałem że wchodzenie zajmie nam dużo czasu. Mimo młodego wieku Sam często przystawała na złapanie oddechu. Ignorowała moje porady aby iść wolniej ale bez zatrzymywania się. Widać było spore braki kondycyjne. Scott szedł ok ale musiał czekać na niedoświadczoną córkę. W związku z ciągłym obsuwaniem się podłoża nie ma tutaj czegoś takiego jak jeden szlak. Ślady są w różnych miejscach na szerokiej przestrzeni. Każdy chodzi swoją ścieżką, tą, którą mu wygodniej. Tak było i z nami. Od czasu do czasu zerkałem na gps.

Zmęczony wolnym tempem postanowiłem trochę przyspieszyć aby się od nich oderwać. Nie byliśmy w  dobrym miejscu aby być blisko siebie. Nie mieliśmy kasków a od czasu do czasu potrącone przez nas kamienie leciały na łeb na szyję w dół.

Doszedłem do pierwszego śniegu i zacząłem kręcić się w kółko szukając możliwości jego przejścia. Szedłem w trail runners a w dłoniach miałem tylko kije. Nie mam w posiadaniu butów wspinaczkowych, nie mam raków ani czekana. Chodząc w warunkach zimowych czasem - przy schodzeniu - zakładam microspikes

Po pół godzinie dotarli do mnie moi towarzysze. Scott miał microspikes a Sam raki. Ja schodziłem wzdłuż języka śnieżnego i wypatrywałem łagodniejszego nachylenia aby go przejść. Znalazłem miejsce, które wydało mi się w miarę bezpieczne. Śnieg już był mokry i bardzo śliski. Zacząłem w niego wbijać moje stopy i duży ciężar ciała kłaść na ręce, w których trzymałem kije. Udało się i już bez większych problemów doszedłem do wysokości ~8,650 stóp. Do pokonania pozostało mi mniej niż 800 stóp.

Od tego miejsca był już tylko śnieg i bardzo duża stromizna. Wypatrzyłem jakieś stare ślady ale i tak wiedziałem, że nie mam szans.

Usiadłem i czekałem na moich znajomych. Po jakimś czasie dotarł młody człowiek. Na stopach miał identyczne buty jak ja (lekkie La Sportiva), wyciągnął raki, założył je w jakiś sposób na to obuwie i powoli ruszył przed siebie podpierając się czekanem. Na głowie miał kask.

W końcu doszli do mnie zmęczeni moi znajomi. Powiedziałem, że czekam na nich aby po potrójnych śladach w śniegu ruszyć na szczyt. Odpoczęli, zjedli i zaczęli się przygotowywać. Scott ruszył  na próbę kilka kroków i zawrócił mówiąc, że tym co mają nie ma sensu podejmować ryzyka. Powiedział - wejdź po tych moich śladach, zawróć i zejdź. Zrobiłem to co powiedział i przy schodzeniu zjeżył mi się włos na głowie. Tu muszę dodać, że mój nowo poznany  kolega ma większe doświadczenie w górskich wspinaczkach.

Ruszyliśmy w drogę powrotną oglądając się za siebie i wypatrując młodego człowieka, który poszedł na szczyt. W końcu zobaczyliśmy go schodzącego ale tyłem. Było widać, że zabierze mu to sporo czasu. My postanowiliśmy wybrać inne nieznane nam zejście. Do połowy było dobrze a od połowy zaczęła się gehenna.  Żal się było cofać i brnęliśmy dalej w coraz większe g...o. Zero śladów, zero obecności człowieka. GPS pokazywał, że jedyne zejście w tym miejscu prowadzi strumykiem górskim. Zacząłem pomagać Sam, która szła bez kijów ale miała niepotrzebny i ciężki czekan. W niebezpiecznych miejscach schodziła bez plecaka, który po pokonaniu przeszkody podawałem jej. Czasem pożyczałem jej jeden z moich kijów. Widziałem, że się trzęsie ale do końca nie usłyszałem z jej ust narzekań. Bardzo dzielna młoda dziewczyna i bardzo dobrze wychowana. Źli jak cholera za nasz bezmyślny wybór w końcu doszliśmy do jakiejś tam ścieżki, którą też czasem gubiliśmy. Kiedy było już trochę lepiej zacząłem schodzić moim tempem i szczęśliwie dotarłem na camp. Byłem zmęczony i postanowiłem pozostać tutaj na kolejną noc. Podobną decyzję podjęli Scott i Sam.

Dzisiejszy dystans ~ 4 mile, podejście ~4,500 stóp, zejście ~4,400 stóp.































2020-07-11

   To mój ostatni dzień. Wyruszyłem około 9:00 bo czekałem aby móc pożegnać moich smacznie śpiących znajomych. Pierwsza część dzisiejszej wędrówki była doliną wzdłuż Ingalls Creek. Doszedłem do Fourth Creek Trail i nim łagodnie zacząłem podchodzić na grzbiet górski. W drodze na parking postanowiłem, że po drodze spróbuję wejść na Bills Peak (6,916 stóp). Na tą górę nie ma oficjalnego szlaku ale od czasu do czasu ludzie sobie wchodzą. Będąc już na grzbiecie rozglądałem się za jakimiś śladami. Trudno było cokolwiek wypatrzeć ze względu na podobne podłoże jak wczoraj. Kamienie, kamyczki, piasek i wiejący wiatr. Zacząłem wchodzić na strzałkę, czyli prosto pod górę. Z trudem pokonywalem  bardzo strome podejście. Na szczęście nie było ono długie, to tylko ~1,300 stóp. Siodło, z którego wyruszyłem jest na wysokości ~5,600 stóp. Tuż przed szczytem pozostawiłem plecak i końcówkę (czasem z pomocą rąk) pokonałem na lekko. Kilka zdjęć i powrót mniej więcej tą samą drogą na grzbiet. Szedłem dalej trasą Fourth Creek Tarail aż do ścieżki Beverly Turnpike Trail, na której byłem przed dwoma tygodniami. Podszedłem nią do siodła pomiędzy Iron Peak i Teanaway. Siodło jest na wysokości ~6,000 stóp. Stąd schodziłem po Iron Peak Trail do drogi leśnej przy końcu której pozostawiłem samochód. Po osiągnięciu drogi zszedłem nad rzekę i odnalazłem North Fork Teanaway Trail, który doprowadził mnie do mojego parkingu.

Przeszedłem ~12 mil, podejścia ~4,150 stóp, zejścia ~4,700 stóp.