Tuesday, September 4, 2018

JOHN MUIR TRAIL (JMT) - SIERRA NEVADA.

  Trek w Kalifornii o długości około 360 km, prowadzący min przez Yosemite, Kings Canyon i Sequoia National Parks. Happy Isles w Yosemite Valley to najczęstszy i najtrudniejszy do wygrania punkt startowy a szczyt Mount Whitney to jego meta. Oczywiście trzeba jeszcze zejść ponad 10 mil ~16 km do Whitney Portal aby powrócić do cywilizacji.
   Przez większą część JMT jest częścią Pacific Crest Trail (PCT). True hikers uważają tą sekcję za najpiękniejszą.
   Trasa przebiega na wysokości od 8000 do 14500 stóp (2400 ~ 4500 m). 
Chcąc ją przejść jesteśmy skazani na pokonanie ~14000 metrów wysokości.
Większość decyduje się na kierunek północ - południe (SOBO) ponieważ to łagodniejszy start, na niższej wysokości, która stopniowo podnosi się (aklimatyzacja).
Trzeba pamiętać, że chcąc iść SOBO możemy czekać długie lata na wylosowanie pozwolenia (permit). Część pozwoleń jest wydawana w każdy dzień sezonu na zasadzie - kto pierwszy w kolejce ten dostaje (walk-in permit). Jest wiele innych punktów, w których można rozpocząć JMT i dla których uzyskanie pozwolenia jest o wiele łatwiejsze. Happy Isles (1200 m) to najniższy punkt trasy a Mount Whitney (4421 m)najwyższy punkt i zarazem najwyższy szczyt US w tzw lower 48 states. Są to miejsca gdzie o permit najtrudniej.
   Na całej trasie będziemy przechodzić przez 6 przełęczy każda powyżej 11 tys stóp (3400 m). Najwyższa to Forester Pass - 4009 m, która jest najwyższym punktem całego PCT.
   Na całej trasie nie ma schronisk itp (chwała Bogu). Trzeba iść ze swoim sprzętem.
   Nie ma problemów z wodą bo są liczne strumienie, rzeki i mnóstwo przepięknych jezior. Najdłuższy odcinek bez dostępu do wody to ~8 km.
  Jedzenie i inne potrzebne precjoza trzeba mieć w plecaku. Ze względu na czarne niedźwiedzie jedzenie i kosmetyki na noc zamykamy w specjalnym pojemniku (bear canister). Pojemnik jest obowiązkowy (nie tylko na JMT). Ja  mam swój a koleżanka wypożyczyła w Ranger Station (tanio).
Naszą trasę zaplanowałem na 19 dni. Wyszliśmy z zaopatrzeniem na 6 dni. 
W Reds Meadow oczekiwało na nas plastikowe wiadro z zaopatrzeniem na 4 dni. Muir Trail Ranch (MTR), to miejsce w połowie trasy gdzie 3 tygodnie wcześniej wysłałem kolejne wiadro z prowiantem na 9 dni (dla każdego).
Ze względu na ograniczoną pojemność pojemnika (bear canister) większość produktów, w tym wszystkie torebki z dehydrated food (Mountain House itp.), musiałem przepakować w cieniutkie i malutkie plastikowe ziplocks. Nasza dzienna dieta to około 3000 - 3500 kalorii. Na ostatni odcinek dołożyłem olej z oliwek (1 łyżka to 300 kalorii).

  Miałem to szczęście, że przez kolejne dwa lata wygrywałem permit z miejscem startu w Yosemite Valley i z możliwością wejścia na Half Dome (atrakcja w Yosemite NP).
Niestety, w ubiegłym roku spoźniłem się na samolot (ponad godzinę stałem w kolejce do security check-in).
W tym roku losy wyjścia na szlak  ważyły się do ostatniego dnia ze względu na pożary i dym (szczególnie na Ferguson fire).
Datą rozpoczęcia był 10 sierpnia. Tydzień wcześniej zamknięto Yosemite Valley.
Podjęliśmy ryzyko i 7 sierpnia rano opuściliśmy Seattle. W podróży towarzyszyła mi partnerka z Polski - Eugenia. 
Wiedząc, że Yosemite Valley jest zamknięte zatrzymaliśmy się w Tuolumne Meadows. Poinformowano mnie, że mój permit z Yosemite jest nieważny. Szok, bo dwa dni wcześniej otrzymałem e-mail z informacją, że mimo pożaru mogę odebrać permit w TM i rozpocząć trek. 
   9 sierpnia, przed budynkiem Ranger Station w Tuolumne Meadows stanęliśmy w kolejce za nowym pozwoleniem (tzw walk-in permit). Szczęście nam dopisało bo dzięki pożarom wielu ludzi zrezygnowało. My postanowiliśmy spróbować.
10 sierpnia rano wyszliśmy na okrojony o 3 dni JMT z camp w Tuolumne.





                                          First Camp - Tuolumne Meadows (08/09/2018).


DZIEŃ 1 (08/10/2018).
   Tuolumne Meadows Camp(2631 m) do Lyell Forks Camp.
Dystans - 15 km, podejścia - 177 m, zejścia - 272 m. Camp - 2745 m.
   Nasz pierwszy dzień na JMT. Po spokojnej, pierwszej nocy pod namiotami wyruszyliśmy na łagodny trek bez większych przewyższeń. Szliśmy wzdłuż strumienia - Lyell Fork Creek w kanionie o tej samej nazwie. 
Mając ekstra czas dajemy sobie na luz aby Eugenia mogła wpaść we właściwy rytm. W drodze do Kalifornii przyznała się, że całkowicie zlekceważyła moje wskazówki dotyczące sprzętu i przygotowania fizycznego. Sprzęt widziałem w domu i byłem w szoku. Gdybym znał prawdę napewno nie byłaby tutaj ze mną. Mając obrzydzenie do kłamstwa chyba nigdy jej tego nie wybaczę.
Wczoraj na camp spotkaliśmy dwie Czeszki, które kończyły swój pobyt na części JMT i w porównaniu z moją towarzyszką były wyposażone o niebo lepiej.













DZIEŃ 2 (08/11/2018).
   Lyell Forks do Marie Lakes Trail.
Dystans - 13 km, podejścia - 518 m, zejścia - 707 m, camp - 3151 m.
   Trasa bardziej urozmaicona i mimo, że krótsza to już o większym stopniu trudności. Dzisiaj przeszliśmy przez pierwszą przełęcz - Donahue Pass (3370 m). Na przełęczy spotkaliśmy kolejnych Czechów.  Tym razem była to młoda para, która w porównaniu z Eugenią prezentowała się znakomicie. Na nogach mieli lekkie trail runners. 
Dzisiejszą noc planowaliśmy spędzić przy którymś z Marie Lakes. Niestety szlak nam się urwał i postanowiliśmy pozostać nad strumykiem. 


















DZIEŃ 3 (08/12/2018).
   Marie Lakes Trail do Gem Pass.
Dystans - 15 km, podejścia - 564 m, zejścia - 671 m, camp - 3169 m.
   Za obopólną zgodą zeszliśmy z JMT aby wykorzystać ekstra czas i ekstra jedzenie.nPrzy okazji zaliczyliśmy kolejną przełęcz - Gem Pass (3193 m) i rozbiliśmy namioty przy małym jeziorku z pięknym widokiem na otaczające nas górskie krajobrazy. 
   Często mi się zdarza, że na początku mojej nowej wędrówki popełniam błąd w nawigacji. Tym razem spojrzałem na tablicę i nie  czytając co na niej wypisano skręciłem w lewo w kierunku - Alger Lake. Pod tym napisem był kolejny - Agnew Lake i pokazywał na ścieżkę w prawo. To był ten właściwy, nasz kierunek. To co wyszło też nam się podobało ale ja mam nadzieję, że po raz drugi już to się nie powtórzy.
Trasa była interesująca. Przechodziliśmy obok - Waugh Lake, z którego spuszczono wodę (remont tamy). Kolejne jezioro to - Gem Lake - dużych rozmiarów i bardzo ładnie położone. Kilka ostatnich mil to podejście na przełęcz - Gem Pass i krótkie zejście nad nasze jeziorko.


















DZIEŃ 4 (08/13/2018).
   Gem Pass do Shadow Creek Trail Camp.
Dystans - 20 km, podejścia - 1250 m, zejścia - 863 m, camp - 2743 m. 
   Około południa wróciliśmy na właściwą trasę JMT przy jeziorze - Thousand Island Lake. Naszym zachwytom nie było końca i najchętniej pozostalibyśmy na noc ale przed nami było jeszcze ponad 8 km zaplanowanej trasy. Ruszyliśmy do przodu wystraszeni zbliżającą się burzą. Szczęśliwie minęliśmy kolejne, pięknie położone jeziorka (Emerald i Ruby). Przed kolejnym - Garnet - dopadło nas. Pioruny waliły jak opętane a z ciemnych chmur sypnęło ostro gradem. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widziałem. Po kilku minutach było biało a po kolejnych trząsłem się z zimna. Postanowiłem ruszyć do przodu bo gdzieś tam przede mną była moja partnerka. Przeszedłem kilkanaście metrów po ścieżce wypełnionej mieszanką wody z lodem i uszczęśliwiony usłyszałem Eugenię, która stała pod potężną skałą przykryta tropikiem. Dzwoniąc zębami skorzystałem łapczywie z jej gościnności. Po 10 minutach trochę się poprawiło i postanowiliśmy wyruszyć w dalszą drogę. Szliśmy bardzo ostrożnie z lodowatą wodą w butach.
   Po godzinie, kalifornijskie niebo było ponownie błękitne. Moje lekkie obuwie było suche a w ciężkich butach Eugenii nadal chlupała woda. Nie pomógł jej gtx a wręcz zaszkodził bo na jej stopie pojawił się bolący bombel.
































DZIEŃ 5 (08/14/2018).
   Shadow Creek Trail do Reds Meadow.
Dystans - 20 km, podejścia - 525 m, zejścia - 942 m, camp - 2340 m.
   Kolejny dzień, kolejne jeziora (Shadow, Rosalie, Gladys, Trinity Lakes) i kolejne kilometry za nami. 
   Reds Meadow to miejsce cywilizowane mające połączenie drogowe z resztą świata. Biwakują tutaj zmotoryzowani turyści ze swoimi rodzinami. Tutaj odebraliśmy nasze pierwsze wiadro z zaopatrzeniem i podładowaliśmy nasze telefony. W Reds można wziąć gorący prysznic, zrobić pranie, zjeść prawdziwy posiłek,zadzwonić do najbliższych, napić się piwa uzupełnić zakupy w drogim sklepie itp. Camp w Reds jest płatny. Płaci się za pole. Aby zaoszczędzić ludzie tłoczą się najczęściej na jednym. Tak było i z nami. Dzieliliśmy je z parą niemiecką i Amerykanami. Camp wyposażony w metalowe szafki, w których poprzednicy pozostawili sporo jedzenia toalety i bieżącą wodę.











DZIEŃ 6 (08/15/2018).
   Reds Meadow do Duck Pass Trail Camp.
Dystans - 19 km, podejścia - 1061 m, zejścia - 283 m, camp - 3098 m.
   Niewiele utkwiło mi w pamięci z tego dnia. Po wyjściu z Reds towarzyszyły nam kikuty wypalonych przed laty drzew. Szło się ciężej bo w plecakach był nowy zapas jedzenia. Z radością doszedłem na camp bo myślałem, że w powietrzu wisi kolejna burza. Bogu dzięki przeszła bokiem. Obok nas rozłożyły się -  para niemiecka i amerykańska. Znajomi z poprzedniej nocy.























DZIEŃ 7 (08/16/2018).
   Duck Pass Trail do Silver Pass Creek Camp.
Dystans - 20 km, podejścia - 991 m, zejścia - 1143 m, camp - 2957 m.
   W związku z tym, że obładowana ciężkim plecakiem Eugenia chodzi wolniej bardzo usilnie namawiam ją aby opuszczała camp przede mną. Wolę ją mieć przed sobą niż martwić się przez kilka godzin czy dojdzie. Dzisiaj wyszła 15 minut wcześniej. Kiedy po godzinie dogoniłem parę amerykańską (Azjatkę z białym) powiedzieli mi, że moja partnerka skręciła w złą stronę w kierunku na Duck Lake. Byłem zdziwiony ponieważ przed wyjściem zawsze robi zdjęcie trasy na dany dzień. Postanowiłem nie wracać a zaczekać przy pięknym jeziorze - Purple Lake. Przesiedziałem bezczynnie 45 minut. Znudzony i zrezygnowany wyruszyłem dalej. Minąłem kolejne jezioro - Squaw Lake. Dotarłem do przełęczy - Silver Pass (3322 m), minąłem jezioro (Silver Lake)  i w końcu około 14:30 rozbiłem namiot. Eugenia dotarła o 18:00. Ucieszyliśmy się oboje. Opowiedziała mi historię, w którą do dziś nie mogę uwierzyć.
   Otóż kiedy zbliżała się do miejsca, w którym trasa się rozdzielała zobaczyła tą samą parę którą później spotkałem ja. Azjatka klęczała przed mężczyzną i robiła mu loda. Zawstydzona i zażenowana Eugenia opuściła skromnie wzrok i przeszła nie zauważając rozstaja dróg.
Widoki z dzisiejszego dnia wynagrodziły nam z nawiązką trudy, pomyłki i niepowodzenia. 











































DZIEŃ 8 (08/17/2018).
   Silver Pass Creek do Lake Italy Trail Camp.
Dystans - 20 km, podejścia - 863 m, zejścia - 975 m, camp - 2847 m.
   Kolejny wyczerpujący i długi dzień. Rozpoczęliśmy go od długiego zejścia aby po osiągnięciu poziomu 2400 m rozpocząć 6 kilometrowe podejście.
Po wejściu na poziom 3050 m trzeba było znów iść 300 metrów w dół i na koniec podejść około 150 do góry. Partnerka ledwie się dowlokła. Nie dziwię się bo mając taki plecak i tak spakowany już dawno bym padł. Jestem pełen podziwu dla jej zdrowia, mocy ducha, wiary i ufności w Moc Bożą. Tym, że jeszcze idzie zaskakuje wszystkich wędrowców. Jej obraz ze źle dobranym i źle spakowanym plecakiem będzie mnie straszył po nocach. Ktoś powinien ją nagrać i pokazywać ten film jako przestrogę dla wypuszczających się na wielodniowe wędrówki. Każdego dnia kręcę z niedowierzeniem głową. Oprócz tego Eugenia bardzo mało je. Nie lubi słodkich, energetycznych batonów. Kompletnie nie reaguje na moje uwagi. Boję się, że w każdej chwili może paść z wyczerpania i braku energii. Jej waga (48 kg ) do wagi plecaka pasuje jak pięść do nosa i  łamie wszelkie reguły, i prawa fizyki. 










DZIEŃ 9 (08/18/2018).
   Lake Italy Trail do Senger Creek Camp.
Dystans - 14.5 km, podejścia - 580 m, zejścia - 442 m, camp - 2973 m.
   Pierwsze mile dzisiejszego treku to łagodne podejście na przełęcz - Selden Pass, która leży na tej samej wysokości co Silver Pass czyli 3322 m.
Tuż przed przełęczą piękne jezioro - Marie Lake, na wysokości - 3220 m.
Kolejny dzień z przecudnym krajobrazem a ma być jeszcze ładniej. Przy szlaku kolejne jeziora (Hart Lake, Sallie Keyes Lakes i jedno bez nazwy). 
Był to krótki i łatwy dzień bo prawie z pustym pojemnikiem na jedzenie. 
Jutro, po pobraniu 9-dniowego zaopatrzenia zacznie się prawdziwa harówka i udręka dla naszych ciał.




























DZIEŃ 10 (08/19/2018).
   Senger Creek do Evolution Creek Camp.
Dystans - 18 km, podejścia - 613 m, zejścia - 768 m, camp - 2806 m.
   Już na początku dnia dostaliśmy porządnie w kość bardzo nieprzyjemnym zejściem. Dotarliśmy do MTR gdzie bez problemu odebraliśmy 5-galonowe wiadro z prowiantem na drugą połowę JMT. Na MTR spędziliśmy około dwóch godzin rozdzielając i upychając to co wysłałem do pojemnika a częściowo bezpośrednio do plecaka.
Dokupiliśmy dwie średnie butle z gazem (bardzo drogo), dolaliśmy do butelek wodę i wyszli obładowani jak wielbłądy na szlak. Z 1 L wody mój plecak ważył 31 funtów a partnerki dobijał do 50 funtów. Ważyła bez wody, kurtki i dobranego po ważeniu jedzenia (45 funtów).
   Weszliśmy na teren King Canyon NP. Wędrowaliśmy wzdłuż rzeki. Widoki po obu stronach oszałamiające. Zakończyliśmy dzisiejszy dzień ostrym ale Bogu dzięki krótkim podejściem.























DZIEŃ 11 (08/20/2018).
   Evolution Creek do Wanda Lake Camp.
Dystans - 16 km, podejścia - 884 m, zejścia - 195 m, camp - 3490 m.
   Dla rozbudzenia rozpoczęliśmy dzień przejściem wpław przez rzekę. Woda sięgała w najgłębszym miejscu do kolan. Evolution Creek towarzyszył nam przez ponad połowę trasy. Przed jeziorem (Evolution Lake) weszliśmy na teren oszałamiająco piękny. Uprzedził nas o tym Tomek. To nasz rodak od lat mieszkający w Bay Area, którego spotkaliśmy tuż przed jeziorem. Pamiątkowe zdjęcia i dalej - każdy w swoją stronę.
   Nasz dzisiejszy camp jest najwyżej położonym z dotychczasowych. Prawie zero roślinności. Czasem mocniej zawiewa wiatr. Po zachodzie słońca zrobiło się chłodno. Z nad jeziora widać naszą jutrzejszą przełęcz z małą budowlą wystawioną ku pamięci patrona szlaku. 
   Prawdopodobnie ze względu na wagę plecaka zacząłem odczuwać dyskomfort w plecach. Od czasu do czasu pojawia się ból lewego łokcia. Kolana są ok ponieważ wspieram je jak mogę pracą moich rąk. Chodzę na czterech łapach.











































DZIEŃ 12 (08/21/2018).
   Wanda Lake do Grouse Meadow (-2 km).
Dystans - 17 km, podejścia - 260 m, zejścia - 1189 m, camp - 2521 m.
   Z camp do przełęczy - Muir Pass (3644 m) - mieliśmy tylko 3 km z łagodnym podejściem. Widoki z przełęczy fantastyczne. Zebrała się liczna grupa ludzi, z którymi wdałem się w dyskusję na temat Sierra Nevada. Jestem tak zauroczony tymi górami i zrobię wszystko aby tutaj powrócić. Dlatego tak chętnie zbieram informacje. Na koniec zjedliśmy po batonie i rozpoczęliśmy długie, męczące zejście. Nasza trasa prowadziła wzdłuż strumienia. Szliśmy jakby kanionem otoczonym po obu stronach wysokimi szczytami. Miejscami było bardzo niebezpiecznie i dlatego musiałem zwolnić aby przez cały czas towarzyszyć mojej partnerce. W związku z powyższą sytuacją był to dla mnie jeden z najdłuższych dni na JMT. Czułem się zmęczony bo lubię szybko przejść to co zaplanowane i oddać się na resztę dnia obozowemu lenistwu.




































DZIEŃ 13 (08/22/2018).
   Grouse Meadow do Palisade Lakes (górne).
Dystans - 16 km, podejścia - 1042 m, zejścia - 314 m, camp - 3298 m.
   Początek treku to około 4 km zejście a potem w górę i przy końcówce mocniej w górę. Trasa wciąż zaskakuje nas swoim pięknem. Szliśmy 13 dzień i wciąż wydajemy z siebie ochy i achy. Nigdy tak jeszcze nie szedłem. Były dni piękne i takie sobie byle jakie. W Sierra byle jakich nie ma. Tutaj piękno i urok towarzyszą nam na każdym kroku i każdego dnia. To wprost nie do uwierzenia.
   Nadrobiliśmy stracone wczoraj 2 km. Ponownie idziemy zgodnie z planem.






































DZIEŃ 14 (08/23/2018).
   Palisade Lakes do Lake Marjorie.
Dystans - 18 km, podejścia - 814 m, zejścia - 698 m, camp - 3405 m.
   Zaczęliśmy od wejścia na naszą kolejną przełęcz - Mather Pass, 3688 m.
Jak zwykle spotkałem kilka osób, z którymi wymieniłem kilka zdań.
Byli też (solidnie i ciężko wyposażeni) trzej młodzi Niemcy. Jak zwykle sympatyczni. Z przełęczy długie (~8 km), łagodne zejście aż do South Fork King River. Tam rozpocząłem podejście na kolejną przełęcz, którą zostawiamy sobie na jutro. 
   Jesteśmy coraz bardziej zmęczeni ale humory nam dopisują. Plecaki są coraz lżejsze bo z dnia na dzień ubywa w nich jedzenia.
































DZIEŃ 15 (08/24/2018).
   Lake Marjorie do Baxter Creek Camp.
Dystans - 19 km, podejścia - 665 m, zejścia - 1158 m, camp - 2903 m.
   Tylko 2.5 km dzieliło nas od przełęczy - Pinchot Pass, 3697 m.
Z przełęczy długa (~12 km) i kamienista ścieżka aż do Woods Creek Trail. Przejście przez ładny most. Ostatnie ~4 km ponownie lekko w górę.
   Zamierzałem iść dalej ale Eugenia kategorycznie odrzuciła mój pomysł. Nadal bardzo mało je..., ale idzie i dochodzi. Najczęściej spożywa jeden baton na dzień. Według mojej kalkulacji idzie na 1,500 kalorii. Ja ładuję w siebie minimum 3000, dodaję do obiadu dwie łyżki oleju i ciągle czuję się głodny.
































DZIEŃ 16 (08/25/2018).
   Baxter Creek do Center Basin Creek Camp.
Dystans - 22 km, podejścia - 1277 m, zejścia - 960 m, camp - 3214 m.
   Dzień rozpoczęliśmy od ~8 km podejścia na przełęcz - Glen Pass, 3652 m. Ostatnie 3 km bardzo uciążliwe. Z przełęczy długie zejście, początkowo bardzo strome, do Bubbs Creek Trail. Jak zwykle po zejściu czas na podejście. Tym razem podchodziliśmy w kierunku najwyższej przełęczy całej trasy - Forester Pass. Dzisiaj podeszliśmy około 3.5 km, to tylko 1/3.

   Kilka słów o dzisiejszym odcinku. Czuję się głupio bo tak właściwie to nie wiem co mam pisać. Jestem już znudzony powtarzać ciągle to samo - pięknie, przepięknie, cudownie, niesamowite itp.
To, co tutaj widzę jest nie do opisania. Tego nie da się opowiedzieć, sfilmować, sfotografować, opisać. Niestety, mam zbyt ubogie słownictwo. Tu trzeba być, to trzeba zobaczyć na własne oczy. To cudowne miejsce na ziemi trzeba przejść i osobiście „przeżyć”.
   W dzisiejszy poranek już po przejściu 2 km wszedłem na teren raju. Rejon Rae Lakes to miejsce, którego nie chce się opuszczać. To miejsce, w którym chcemy pozostać. To miejsce, w którym zamykamy i otwieramy oczy aby sprawdzić, czy to sen, jawa, czy najprawdziwsza rzeczywistość.
Nie wierzyłem własnym oczom, zatrzymałem się, zdjąłem  z ramion plecak i przemoczoną koszulkę. Usiadłem na kamieniu i ze wzruszenia zapłakałem.
Przypomniałem sobie wszystkie muzea w jakich kiedykolwiek byłem. W ułamku sekundy stanęły mi przed zamkniętymi oczyma wszystkie „arcydzieła” ludzkiej sztuki jakie widziałem. 
Otworzyłem oczy i zobaczyłem prawdziwe arcydzieło, arcydzieło stworzone przez Boga. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę z naszej ludzkiej ułomności. Medytowałem. Moje zadumanie przerwała brutalnie para true hikers (w jakiś dziwny sposób robili PCT). Zaskoczony otworzyłem oczy, uśmiechnąłem się, odpowiedziałem na pozdrowienie, założyłem na ramiona plecak i ruszyłem przed siebie. To było moje najpiękniejsze przeżycie.




























































DZIEŃ 17 (08/26/2018).
   Center Basin Creek do Wright Creek Camp.
Dystans - 20 km, podejścia - 3370 m, zejścia - 972 m, camp - 3291 m.
   Plan dzisiejszy zakładał, że dojdziemy do Bighorn Plateau.
Kiedy doszedłem tam okazało się, że wysechł strumień. Nie przygotowany na taką ewentualność ruszyłem z kopyta dalej. Szedłem na resztkach wody i zdawałem sobie sprawę, że Eugenia będzie jeszcze w gorszej sytuacji.
Nerwowo szedłem dalej. Czas mi się dłużył ale w końcu usłyszałem szum wody w strumieniu. Byłem ocalony. Pozostało mi czekać spokojnie na partnerkę. Dotarła i nie miała pretensji bo przecież widziała co jest grane.
   Camp opuściłem o 8:00, o 10:30 byłem na przełęczy. Jak już gdzieś pisałem Forester Pass jest najwyższą przełęczą JMT i najwyższym punktem całego, liczącego ponad 4000 km PCT. Jej wysokość to 4017 metrów. Podobnie jak poprzednio tak i tym razem na przełęczy zrobiłem sobie przerwę. Wdałem się w dyskusję z młodym człowiekiem z San Francisco na tematy związane z ultralight hiking. Z ciekawością obejrzałem jego plecak, quilt i wysłuchałem jak przyrządza posiłki nie używając kuchenki. Aby przedłużyć moją obecność w górach wcześniej czy później będę musiał podążyć tą samą drogą.
   Zauważyłem podczas podchodzenia, że wracam do formy. Kryzys minął i prawdopodobnie był spowodowany przeładowanym plecakiem. 
Jedyne objawy zmęczenia to ból w lewym łokciu, odciski i popękana skóra na dłoniach. Przez lata opracowałem swoistą technikę chodzenia. Moje stare nogi wspieram kijami. Podczas podchodzenie jest to conajmniej 20-25%, podczas schodzenia myślę, że około 35%.
   Widoki z przełęczy jak zwykle ciekawe i piękne. Pogoda dopisuje. Jedyny mankament to nieubłaganie zbliżający się koniec wędrówki.
Na przełęczy pożegnaliśmy King Canyon NP i weszliśmy na teren Sequoia NP.
Pierwsze 200 metrów zejścia zygzakami (switch backs) bardzo ostre potem już było lepiej.












































DZIEŃ 18 (08/27/2018).
   Wright Creek do Mount Whitney Trail Camp.
Dystans - 17 km, podejścia - 1268 m, zejścia - 475 m, camp - 4106 m.
   Nasz przedostatni, smutny dzień. Szło się z górki i pod górkę. Tak wyglądała większość odcinka. Około południa doszliśmy do jeziora - Guitar Lake. To tu większość pozostaje na ostatni nocleg. To tu jest ostatnie źródło wody. To tutaj można ostatni raz zrobić kupkę i zakopać w ziemi. My postanowiliśmy pójść dalej (~5 km) i wyżej aby mieć łatwiej ostatniego dnia.
   Przy jeziorze zjedliśmy nasz ostatni, wcześniejszy obiad, nabraliśmy wodę ze strumienia i ochoczo wyruszyliśmy w górę. Nie było łatwo bo byliśmy obciążeni wodą. Doszliśmy i uszczęśliwieni znaleźliśmy fajne, obłożone kamieniami miejsca pod nasze namioty. To nasz najwyższy camp. Będzie wiało i napewno będzie zimno. 
Jutro już tylko szczyt i długie zejście do Whitney Portal.













































DZIEŃ 19 (08/28/2018). OSTATNI.
   Mount Whitney Trail via Mount Whitney do Whitney Portal.
Dystans - 20 km, podejścia - 661 m, zejścia - 2124 m. Camp - łóżko w hostelu.
   Wieczorem ustaliliśmy, że wstajemy normalnie. Nie byliśmy zainteresowani oglądaniem ze szczytu wschodu słońca. I tak od 3 rano nie mogliśmy spać ponieważ budziły nas głośne rozmowy tych co szli przeżyć wschód.
Wyszliśmy bez śniadania tylko z jednym plecakiem, wodą, kurtkami i kijami. Ze względu na kije musiałem złożyć mój namiot. Szło się lekko, mimo że dojście nie należało do łatwych. Po drodze mijaliśmy przemarzniętych, schodzących ze wschodu słońca. Widząc tych biednych ludzi nie żałowaliśmy naszego wyboru.
Na szczycie wciąż była spora grupa ludzi. Spotkaliśmy naszych młodych Niemców. Poratowali mnie dwoma batonami bo z braku energii poczułem się słabo. 
Zrobiliśmy trochę zdjęć zadymionego wokół horyzontu i zeszliśmy do naszej bazy. Ostatnie śniadanie, zwinięcie naszego bajzlu i czas na ostatnią prostą. 
Niestety, nie była ona taka prosta. Było to najgorsze zejście w moim życiu. 
14 kilometrów kamienistej ścieżki w dół z różnicą poziomu ponad 2100 metrów. 
To była zabójcza katorga ale wciąż towarzyszyły nam ciekawe widoki aż do samego końca, aż do Whitney Portal.
Poczekałem na Eugenię, która schodziła z czterema Amerykanami. Dwóch z nich podwiozło nas do Lone Pine. Odebrałem z parkingu samochód i podjechaliśmy do hostelu.  Wziąłem długi prysznic, założyłem czystą odzież i poszedłem do restauracji na potężnego steka i piwo. Oszczędna partnerka pozostała w hostelu.
Rano udajemy się w drogę powrotną do Sammamish.














































JMT - MÓJ EKWIPUNEK.

 1. Plecak (Zpacks Arc Haul, 62L)               737 g
 2.Namiot (Tarptent - Notch Li)                   570 g
 3.Materac (Thermarest - NeoAir XLite)    360 g
 4. Śpiwór (EE Quilt Revelation 20)             595 g
 5. Śpiwór Liner(Cocoon Silk Liner)             130 g

 0. Pojemnik na jedzenie (BV 500)            1152 g
 6.Kuchenka (Soto - Windmaster)                77 g
 7. Garnek (0.9 L, Evernew)                            97 g
 8.Łyżka                                                            14 g
 9.Gaz do kuchenki (średnia butla)             376 g
10.Filtr do wody (Sawyer Mini Filter)             51 g
11.Worek na wodę (2L, Platypus)                  57 g
12.Butelka (0.7L, smart water)                      31 g
13.Butelka (1 L, smart water)                        38 g

14.Spodnie (Columbia Convertible)             276 g
15.Bluzka z DR (Minus 33, Merino)               179 g
16.T Shirt (Icebreaker, Merino)                      129 g
17.Skarpety (Smartwool)                                 58 g
18.Skarpety (Darn Tough)                               65 g
19.Bokserki (Icebreaker, Merino)                    65 g
20.Bokserki (Woolly, Merino)                           70 g
21.Kurtka deszczowa (OR Helium ll)             170 g
22.Kurtka puchowa (OR)                               430 g         
23.Czapka (beanie, OR - Merino)                   57 g
24.Rekawice (North Face)                             108 g
00.Bluza (Arc’teryx)                                        212 g 
01.Camp buty                                                  154 g
02.Spodenki (Mountain Hardwear)              186 g

25.Szczoteczka, pasta i nici                           60 g
26.Krem od słońca                                           58 g
37.Pomadka                                                       11 g
28.Ręczniczek                                                  64 g
29.Wipes                                                          178 g

30.A+D (maść witaminowa)                            15 g
31.Papier toaletowy                                         

32.iPhone 6S                                                   161 g
33.Ładowarka                                                   41 g
34.Akumulator (Goal Zero Flip 20)              135 g
35.Apteczka                                                     97 g
36.Sznurek (20 stóp)                                      43 g
37.Duct Tape                                                    23 g
38.Sleeping pad repair                                    11 g
39.Igła, nitka, agrafka                                     20 g
40.Zapalniczka                                                 11 g
41.Scyzoryk                                                      34 g
42.Okulary do czytania                                   32 g
43.Czołówka                                                     88 g
44.Mapa (JMT Packet Atlas)                          65 g
45.Długopis, notesik                                        30 g

NA SOBIE:
1.Buty (Salomon Ultra)      704 g
2.Skarpety (Smartwool)      40 g
3.Szorty (Icebreaker)         135 g
4.TShirt (Icebreaker)          118 g
5.Kapelusz                           103 g
6.Okulary Słoneczne            43 g
7.Kije (Black Diamond)      482 g

Wszystko zdało ten trudny egzamin na 5. Mogłem zostawić w domu bluzę, spodenki, parę bokserek, parę skarpetek i długie spodnie.
Brakowało mi moich merino legginsów (szczególnie w chłodne noce).
Najcięższy plecak miałem po załadowaniu 9-dniowego prowiantu w MTR.
Wraz z 1L wody ważył dokładnie 31 lb czyli 14.06 kg.