Friday, August 2, 2019

ANDORA

ANDORA - WIOSNA/LATO 2019.

  Podczas mojej wędrówki ścieżkami GR20 na Korsyce poznałem Czecha,który trzykrotnie przeszedł szlak GR11 i gorąco mi tą trasę polecał. 
   Ponownie usłyszałem o Pirenejach zimą, kiedy to Eugenia, z którą zrobiłem ubiegłoroczny JMT, zaproponowała późnowiosenny wypad w te góry. Nie miałem czasu aby o tym myśleć i drążyć temat ponieważ byłem pochłonięty wyjazdem do Nepalu. Zdałem się na moich przyszłych partnerów - Eugenię i Marka. Wiedziałem, że Eugenia nie ma czasu aby cokolwiek przygotować. Do opracowania planu pozostał Marek. Będąc w Nepalu kupiłem bilet do Polski o czym niezwłocznie powiadomiłem moich współtowarzyszy. Poinformowałem Eugenię, że dołączę do nich jeśli przygotują coś ciekawego. 
Marek zaproponował wypad w Pireneje francuskie. Niestety ze względu na moją fobię do Francji i przede wszystkim do Francuzów odrzuciłem jego plan. Wiedziałem, że czeka tam na nas sporo problemów. Najważniejsze to dojazd do i z trasy oraz język.
Powiadomiłem ich, że wybieram inna opcję a mianowicie trasę GR11 od Morza Śródziemnego do Andory. Następnego dnia przyłączyli się do mnie. Kupiliśmy bilety do Barcelony. Przez cały ten czas konsultowałem się z Kasią Nizinkiewicz, która jest prawdziwym pirenejskim ekspertem i kopalnią wiedzy. Zawsze chętna do pomocy, zawsze mająca czas na odpowiedź. 
Nie wyobrażam sobie tego wyjazdu bez trafnych uwag a przed wszystkim ekspertyz Kasi. Kasiu, w moim sercu masz dozgonną wdzięczność. Dzięki.
   Czym bardziej wgłębiałem się w temat tym bardziej odcinek, który wybrałem nie podobał mi się. W końcu na kilka dni przed odlotem postanowiliśmy dokonać kolejnej zmiany i spędzić te kilkanaście dni w Andorze. Kasia napisała mi, że to dobry pomysł i napewno będziemy zadowoleni. Szalę na rzecz Andory przychylił łatwy dojazd z Barcelony i bardzo dobra baza noclegowa w górach. Dopiero po przybyciu do tego małego kraiku wybraliśmy szlak. W jego wyborze pomogła nam pani z informacji turystycznej. Zdecydowaliśmy się na przejście GRP. Trasa ta prowadzi mniej więcej przy granicy tego kraju z sąsiednimi, czasem ją przekraczając.
To był strzał w dziesiątkę. Wszyscy troje byliśmy mile zaskoczeni i bardzo zadowoleni. Już za rok planujemy powrócić w Pireneje.

DZIEŃ 1. 2019/06/17 - Poniedziałek.
   Podróż do Andory przebiegła bez zakłóceń. Odloty samolotów z Warszawy i Frankfurtu o czasie. W Barcelonie byliśmy około 13:00. Z terminalu T1 o 14:00 mieliśmy autobus do miejsca przeznaczenia. Na lotnisku spotkaliśmy się z Markiem i już w komplecie wsiedliśmy do autobusu. Do Andora La Vella dotarliśmy około 17:15. Z dworca autobusowego udaliśmy się do informacji turystycznej dla zasięgnięcia języka i po wspierające mapki. Potem spacer z pełnym obciążeniem do Intersport Outdoor, jedynego sklepu sprzedającego gaz i powrót na camp. Camp płatny ale bardzo czysty bez ławek i stolików dla takich jak my. Za 3 osoby zapłaciliśmy 31.25 Euro.
Cena biletu za przejazd z lotniska do Andory 34.00 Euro od osoby.








DZIEŃ 2. 2019/06/18 - Wtorek.
   Wczoraj wieczorem ustaliliśmy, że spróbujemy przejść  GRP, który wiedzie wzdłuż granic tego małego państewka. Z naszych obliczeń wynikało, że z powodzeniem  wyrobimy się z czasem. Postanowiliśmy iść w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy zbyt dobrze przygotowani ani fizycznie, ani logistycznie. Obraliśmy kierunek na Julia De Lucia. Od wczoraj Marek jest naszym aniołem stróżem ponieważ włada językiem hiszpańskim.
W Andorze rozmawiają po katalońsku ale większość mieszkańców zna też hiszpański. Niestety od pierwszego dnia zauważyłem, że cienko stoją z angielskim. Spodziewałem się czegoś takiego jak w Barcelonie gdzie nie miałem problemów z porozumiewaniem się a wyszło tak jak we Francji.
   Wyszliśmy z camp dopiero o 8:40. Nagabywani mieszkańcy stolicy nie byli w stanie wskazać nam miejsce, z którego zamierzaliśmy rozpocząć nasz trek. 
W końcu skierowano nas na trasę ..., ale w złym kierunku. Bardzo szybko zawróciliśmy i postanowiliśmy skorzystać z komunikacji. Znaleźliśmy przystanek z rozkładem jazdy i odnaleźliśmy odpowiedni dla nas autobus. Niestety, po wejściu do autobusu wyszliśmy jeszcze szybciej bo to co na rozkładzie dotyczy tylko sezonu zimowego. Spróbowaliśmy szczęścia następną linią ale niestety dojazd do Aubinya okazał się niemożliwy. 
Założyliśmy nasze ciężkie plecaki na ramiona i wyruszyliśmy przed siebie. Skierowano nas do kolejnej informacji turystycznej, której pracownik z bardzo słabym angielski również nie był w stanie nam dokładnie wytłumaczyć gdzie jest początek szlaku. Usiłował wcisnąć nam drugi komplet map mówiąc, że są one bardzo niedokładne. Eugenia wyciągnęła swoją i wtedy poszło już jak po maśle. Pozostał problem z odnalezieniem tego punktu. Pomógł nam pracownik stacji benzynowej. Do szlaku prowadzącego do Juberi mieliśmy około 200 metrów. Natychmiast od drogi rozpoczęło się ostre podejście. Rozpoczęliśmy ochoczo ale obciążona najbardziej z nas Eugenia zaczęła pozostawać w tyle. W Juberi uzupełniliśmy wodę i ruszyliśmy dalej w górę myśląc, że dotrzemy do pierwszego schroniska - Refugi Roca De Pimes.
Zatrzymałem się przy nieczynnym ośrodku narciarskim, w którym pracowała ekipa remontowa. Poproszono faceta z dobrym angielskim, która pokazał mi drogę w kierunku schroniska. Niestety nie mogli mnie obdarować wodą, której brak nam groził. W międzyczasie dotarli  Marek z Eugenią. Poszli pytać o wodę i wrócili z butelkami zakupionymi w maszynie. Do przejścia mieliśmy jeszcze około 2-3 kilometrów. Udający się do domu mój kataloński rozmówca zatrzymał się i ponownie wdałem się w rozmowę. Jednym z tematów była woda. Wyszedł łaskawie z auta i pokazał mi studzienkę, w której kilka godzin wcześniej zamontowali kranik. Byliśmy uratowani. Zmęczeni długiem dniem postanowiliśmy pozostać tutaj na noc.
   Zauważyliśmy, że oznaczenie trasy jest miejscami wręcz fatalne. Szliśmy przez długie odcinki gdzie nie było nic, kierując się na tzw. łut szczęścia. Połowa naszego dzisiejszego dystansu to „spacer” asfaltem.
Przeszliśmy około 17 kilometrów z podejściem ~1200 m.







DZIEŃ 3. 2019/06/19 - Środa.
   To drugi dzień naszego trekingu. Wyszliśmy o 7:50. Do Refugi de Claror dotarliśmy w południe. Tak bardzo to miejsce przypadło nam do gustu, że postanowiliśmy pozostać na noc. Jest przepięknie. Ze wszystkich stron otaczają nas szczyty i mniejsze górki. Gdzieniegdzie są jeszcze drzewa. W pobliżu strumień i jezioro. Pogoda słoneczna ale przez cały czas wiał silny, dokuczliwy wiatr. Z ochotą założyliśmy nasze puchówki. Jest cudownie. Humory i apetyty dopisują. Powoli ubywa nam wagi ale nadal mamy w plecakach sporo zapasów. Eugenia z Markiem wyszli z zaopatrzeniem na 14 dni. Ja zaś tylko na 9. Korzystając z pogody i długiego jeszcze dnia kazdo z nas zrobiło drobną przepierkę.
   Trasa przepiękna ale nadal miejscami fatalnie oznaczona. Marszrutę rozpoczęliśmy jeszcze w lesie by po 30 minutach wkroczyć na otwarty, widokowy teren. Po drodze weszliśmy na Pic Negre (2644 m).
Nawigacją zajmuje się przede wszystkim Marek korzystając z mapy miejscowej i bardziej dokładnej zakupionej przez Eugenię w Polsce. Przed wyjściem z Andora La Vella załadowałem na aplikację Gaia mapę Andory. Dzięki temu możemy określać naszą pozycję.
Dziś przeszliśmy około 10 km. Podejście - 600/650 m, zejście - 400 m.
Nocleg na wysokości 2280 metrów.




















DZIEŃ 4. 2019/06/20 - Czwartek.
   Z Refugi de Claror wyszliśmy o 8:10. Do Refugi de Illa dotarliśmy o 13:00.
To pierwszy napotkany płatny Refugi ale mimo tego postanowiliśmy pozostać 
w nim na noc. Budynek z zewnątrz wygląda okropnie i swoją architekturą nie pasuje do przepięknego krajobrazu. W środku jest komfortowo i bardzo czysto. Doba z wyżywieniem kosztuje „tylko” 57 Euro. My, mając własny prowiant skorzystaliśmy tylko z noclegu, za który każdo  z nas musiało uiścić 20.50 Euro. Kilkakrotnie przypominano nam, że nie możemy przygotowywać posiłków w pokoju. Z niesmakiem dałem się namówić Eugenii do złamania tego zakazu.
W ramach opłaty za pokój otrzymaliśmy jednominutowe żetony do kąpieli.
Zegar włącza się kiedy odkręcamy wodę. Zakręcając, zatrzymuje się. 15 sekund na zmoczenie się i 45 na opłukanie. Można oczywiście dokupić ekstra żetony. Nam minuta wystarczyła.
   Dzisiejszy odcinek przypominał nam miejscami ubiegłoroczną wędrówkę w Sierra Nevada. Piękne szczyty usiane gęsto „językami” pozostałego po zimie śniegu. Kilka jezior zachęcających brudnych wędrowców do kąpieli. Niestety, woda w jeziorach bardzo zimna. Po drodze minęliśmy kilka cabana (schroniska pasterskie), w których w ostateczności można przenocować. Są bardzo małe, skromne, brudne i najczęściej zaniedbane. Mówiąc szczerze to wolałbym spędzić noc pod namiotem.
   Przeszliśmy około 12 km, podejścia - 750/800 m, zejścia ~ 650 m.
Nocleg na wysokości 2480 m. Dzień początkowo słoneczny ale po południu pojawiły się chmury, z których po 17:00 lunęło jak z cebra.





















DZIEŃ 5. 2019/06/21 - Piątek.
   Zwlekaliśmy z wyjściem ponieważ pogoda nie była dobra. Miało padać ale nie wiedzieliśmy kiedy.
O 8:30 wyruszyliśmy w kierunku Collada Dels Pessons (2810 m).
Rozpoczęliśmy od ostrego podejścia na najwyższą górę całego GRP.
Trasa podobna wczorajszej czyli piękna. Dużo jezior i jeziorek. Miejscami śnieg ale obeszło się bez zakładania microspikes. Bez przygód doszliśmy do zamkniętej o tej porze roku zimowej restauracji - Els Pessons, gdzie dopadł nas ulewny deszcz. Czekając na poprawę pogody zabawialiśmy się rozmową z miejscowym przewodnikiem górskim, który był pierwszym mieszkańcem Andory znający interesujący nas temat - górskiej turystyki. Był z grupą turystów niemieckich. Potem pojawiły się dwie sympatyczne i młode Rosjanki w towarzystwie małomównego mężczyzny. Po godzinie, kiedy ulewa przeszła w mżawkę wyruszyliśmy dalej.
Do Refugi Del Pla de Les Pedres doszliśmy o 14:00. To najgorszy obiekt w jakim do tej pory spaliśmy. Bardzo skromny i bardzo brudny. Miejsc tylko na 4 osoby.
Byliśmy sami i w sumie szczęśliwi, że nie musimy w pokrapującym ciagle deszczu rozkładać naszych namiotów. To małe, zaniedbane schronisko leży na terenie ośrodka narciarskiego.
  Przeszliśmy ~ 13 km, podejścia ~ 400 m, zejścia ~ 800 m. Nocleg na wysokości 2150 m.
























DZIEŃ 6. 2019/06/22 - Sobota.
   Zaczęliśmy od krótkiego zejścia prowadzącego do drogi, przy której było kilka hoteli i stacja benzynowa. Po deszczu trzeba było zachować szczególną ostrożność ponieważ kamienie jak i bardzo liczne korzenie drzew były bardzo śliskie. Na stacji benzynowej Marek i ja zakupiliśmy po kilka batonów. Eugenia w tym czasie kontynuowała wędrówkę ..., w złym kierunku.
Pierwsze kilometry z 200 metrowym zejściem i 650 metrowym podejściem nie należały do interesujących. Jedyny widok to wymysł cywilizacji ludzkiej - duży ośrodek narciarski. Po osiągnięciu Port Dret (2565 m) ponownie wróciliśmy do krajobrazów z baśniowej krainy. Zejścia i podejścia towarzyszyły nam do końca dnia. Nazbierało się tego ponad 1000 metrów w dół i ponad 1000 w górę.
O 16:30 dotarliśmy do Refugi de Cabana Sorda (2295 m). Jak dotąd był to nasz najdłuższy i najcięższy dzień. Przeszliśmy ~ 18 kilometrów. Nagrodą był prześliczny, czyściutki Refugi, w którym zameldowaliśmy się jako pierwsi. 
Tuż przy Refugi duże jezioro i potężna góra, którą jutro na dzień dobry musimy pokonać.
Po nas doszło jeszcze 6 osób. Po raz pierwszy dzielimy lokum z innymi wędrowcami. To przecież weekend i czas niedzielnych turystów. Począwszy od pierwszego dnia  zastanawiam się dlaczego w tych przepięknych górach jest tak mało ludzi i nie jestem w stanie wciąż tego zrozumieć. Idziemy godzinami nie spotykając żywej duszy. To nie do pomyślenia w Polsce jak i w US.



































DZIEŃ 7. 2019/06/23 - Niedziela.
   Dzisiejszy trek doprowadził nas do Refugi Borda de Sorteny (1965 m). Dystans ~ 13 km, podejścia ~ 1100 m, zejścia ~ 1300 m. To kolejny ciężki dzień.
Ostatnia noc nie należała do najbardziej udanych. Tyle osób śpiących w tym samym pomieszczeniu nie sprzyja dobremu wypoczynkowi. Jedni chrapią, drudzy zmieniają pozycje a jeszcze inni wstają i wychodzą za potrzebą.
Dzień rozpoczęliśmy od ostrego podejścia (~ 350 m) na Serra de Cabana Sorda (2650 m). Później (~500 m) zejście, kolejne podejście (~750 m) przełamane krótkim zejściem. Najwyższy dzisiejszy punkt to Collada Dels Meners (2719 m), z którego musieliśmy pokonać długie zejście do Borda de Sorteny. Pokonanie całej trasy zajęło nam 6.5 godziny. To drugi płatny Refugi na całym GRP. Cena za łóżko w wieloosobowym (8) pokoju 17 Euro. Natychmiast po wejściu do budynku zamówiliśmy po puszce piwa. 15 minut po nas dotarła Eugenia z poznanym poprzedniego dnia młodym Francuzem. Ten samotny, 26 letni wędrowca przemierza cały GR11. Rozpoczął od Morza Śródziemnego  a zamierza zakończyć nad Atlantykiem.
Po piwie zamówiliśmy lunch. Nie mając innego wyboru poprzestaliśmy na paście z mięsem za jedyne 12.50 Euro. Z radości i prawie pełnymi żołądkami wypiliśmy po drugim piwie. Pokrzepieni na ciele i duchu zdecydowaliśmy się na wynajęcie pokoju. Obiecano, że nikogo nam nie dokwaterują. 
 Długi prysznic, poszewka i prześcieradło w cenie za łóżko. Refugi prowadzą trzy panie mówiące płynnie po angielsku, hiszpańsku i francusku. Dwie młodsze ładnie grały na gitarach. Wszystkie uprzejme, miłe i uczynne. Rozwiesiły dodatkowe sznurki na nasze prania i chętnie przyniosły spinacze. 
Zachwycony obsługą zamówiłem śniadanie i prowiant na drogę.




























DZIEŃ 8. 2019/06/24 - Poniedziałek.
   Naszym dzisiejszym miejscem przeznaczenia był Refugi Les Fonts (2200 m).
Wyszliśmy o 8:20 a u celu zameldowaliśmy się o 15:45. Po drodze zrobiliśmy godzinną przerwę na lunch przy Refugi de I’Angonella, w którym rankiem planowaliśmy pozostać na noc. Po lunchu powróciły ładne krajobrazy.
Dzień rozpoczęło długie ~ 6 km zejście (~ 600 m) do Llorts.
Po krótkiej przerwie i uzupełnieniu wody rozpoczęliśmy zabójczą wspinaczkę na  Pic Del Clot Del Cavall (2586 m). Różnica wzniesień ~ 1200 metrów. Szlak mało uczęszczany i momentami traciliśmy go z oczu. Po ciężkim dniu los wynagrodził nas przytulną kabiną z dobrą wodą oraz licznym towarzystwem pasących się krów  i koni. W kabinie kominek, w którym Eugenia roznieciła ogień.
Dystans ~ 17 km, podejścia ~ 1200 m, zejścia ~ 1100 m.





























DZIEŃ 9. 2019/06/25 - Wtorek.
   Miał to być dla nas najłatwiejszy i najkrótszy dzień. Odprężeni na maksa wyszliśmy dopiero o 9:00. Mieliśmy zamiar dotrzeć do Refugi de Comapedrosa (2265 m) około południa. Niestety jak mówi znane powiedzenie - człowiek planuje a Pan Bóg mu drogi prostuje. Brak uwagi, koncentracji i kompletna głupota wyprowadziły nas na manowce. Już od początku wędrówki schodziliśmy z trasy później to się tylko nasilało. Wiedzieliśmy, że musimy skręcić w prawo ale w jakiś sposób przegapiliśmy to rozwidlenie i brnęliśmy jak ślepcy przed siebie. W końcu weszliśmy na teren ośrodka narciarskiego ale nadal żal nam było zawracać. Zrobiliśmy przerwę i pokajałem się przed moimi przyjaciółmi bo to przecież ja parłem ostro do przodu. Po raz pierwszy tego dnia usiedliśmy nad mapami i gps. Nadeszło dwoje wędrowców, którzy powiedzieli nam, że jesteśmy bardzo blisko GRP.  Szczęśliwi wróciliśmy na właściwe tory. 
Musieliśmy sporo wracać i schodzić w dół. Z 3 1/2 godziny zrobiło się bite 7.
   To już nasz ostatni, płatny Refugi. Od 26 lat prowadzony jest przez Margaret - 76 letnią kobietę, która nadal cieszy się znakomitą kondycją i pogodą ducha.
Margaret była nieobecna a nas powitał bardzo sympatyczny, młody człowiek o imieniu David. Zamówiliśmy oczywiście po puszce piwa, pokój oraz obiad i śniadanie na jutro. Przymierzamy się pozostać w tym uroczym miejscu przez 
następne 3 noce.
Cena za łóżko -14 Euro, 41 Euro - łóżko, śniadanie i obiad.

















DZIEŃ 10. 2019/06/26 - Środa.
   Jednodniowy trek z Refugi de Comapedrosa min na najwyższy szczyt Andory.
Po wczorajszym dobrym obiedzie, płatnym noclegu i byle jakim śniadaniu wyszliśmy przed budynek schroniska. Wychodząc prowadziliśmy rozmowę, którą usłyszał siedzący przy schronisku młody mężczyzna. Był to Marek, polski doktorant pochodzący z Rzeszowszczyzny a mieszkający i pracujący w Braga (Portugalia). Zrobił sobie wycieczkę aby wejść na Pic de Comapedrosa (2942 m). Zaproponowaliśmy Markowi naszą trasę zaplanowaną dzień wcześniej. 
To tzw. loop (koło) obejmujacy min najwyższą górę jak i wejście na Pic de Sanfonts (2886 m). Podczas naszej wędrówki a już szczególnie na szczytach towarzyszył nam bardzo silny wiatr. Na de Comapedrosa wchodziliśmy granią. Na szczycie spędziliśmy tylko kilka minut ponieważ wiało jeszcze bardziej i baliśmy się niespodzianek gdyż momentami ciężko było ustać na własnych nogach. Zeszliśmy do doliny i wybraliśmy bardzo trudną ścieżkę prowadzącą na drugą z wyżej wymienionych gór. Szczęśliwie dotarliśmy do celu ale ponownie silnie wiejący wiatr nie sprzyjał pozostaniu na dłużej. Wijącą się po grani ścieżką, po której biegnie granica dzieląca Andorę od Katalonii dotarliśmy do trasy GRP. Na wskutek błędów w nawigacji szliśmy nią wczoraj. Ponownie kanapki, ponownie piwo. Po dwóch godzinach Marek nas pożegnał i udał się w kierunku wioski. Zaprosiliśmy go na kolejną jednodniową trasę, którą zamierzamy zrobić jutro. 
   Pod naciskiem oszczędnej Eugenii dzisiejszą noc zamierzamy spędzić w wydzielonym, bezpłatnym pomieszczeniu, które jest częścią schroniska. Pierwszego dnia nie wiedzieliśmy o jego istnieniu dopiero wścibska Eugenia odkryła je. Były w nim 4 miejsca do spania. Powiadomiliśmy o naszej przeprowadzce Davida, który nie wyraził sprzeciwu. Po ciężkim dniu bardzo szybko zapadliśmy w głęboki sen.
Przeszliśmy ~ 12 km, podejścia i zejścia ~ 1200 metrów.










































DZIEŃ 11. 2019/06/27 - Czwartek.
   Dzisiaj robimy nasz drugi jednodniowy trek, który rozpoczęliśmy z Refugi de Comapedrosa. Będzie to kolejny loop, który rozpoczniemy od zejścia po GRP, którym dwa dni temu (podchodząc) mieliśmy dojść do schroniska. Ze względu na nieuwagę poszliśmy wtedy dalej. Przeoczyliśmy to rozstaje ponieważ jest ono słabo  widoczne szczególnie dla tych, którzy idą od strony Refugi Pla de L’Estany. Bez większych problemów dotarliśmy do schroniska i po uzupełnieniu wody kontynuowaliśmy dalszą wspinaczkę po szlaku GR 11-1.
Poinformowano nas, że na trasie jest nadal sporo śniegu ale można ją przejść. Postanowiliśmy dołączyć do tych, którzy już to zrobili.
Po przejściu stwierdziłem, że naszym błędem było nie zabranie ze schroniska micro spikes. Weszliśmy na teren gdzie ścieżka prowadziła śniegiem o bardzo niebezpiecznym nachyleniu. Na dole było - wyglądające na zamarznięte - jezioro. Postanowiliśmy zrobić duże obejście po kamienistym zboczu. Kamienie usuwały się pod naszym ciężarem grożąc groźnym i bolesnym upadkiem. Po jednym z upadków zastanawiałem się czy nie lepiej będzie zawrócić. Odrzuciłem tą myśl bo mimo trudności trasa była przeurocza. Wspaniałe, wysokie góry pokryte miejscami śniegiem a przed nami jedno z najpiękniejszych jezior Andory. Szliśmy kierując się gps bo przykryta zwałami topniejącego od góry śniegu trasa były całkowicie niewidoczna. 
Szczęśliwie dotarliśmy do najpiękniejszego jeziora z dotychczas widzianych - Estany de Baiau. Po drodze były inne min Estany Forcat ale nie tej klasy.
Od jeziora rozpoczęliśmy bardzo trudne i niebezpieczne podejście prowadzące śniegiem a w większości drobnymi kamyczkami, które ze względu na stromiznę obsuwały się pod każdym prawie krokiem. Doszliśmy do grzbietu i rozpoczęło się długie zejście do naszego Refugi. Ponownie część prowadziła śniegiem wzdłuż częściowo zamarzniętego jeziora Estany Negre, które widzieliśmy już wczoraj. Był to nasz najtrudniejszy ale i najpięknieszy dzień w Andorze. Przeszliśmy ~ 15 km, podejścia i zejścia po około 1500 metrów.













































DZIEŃ 12. 2019/06/28 - Piątek.
   Dziś kontynuujemy naszą wędrówkę po GRP. To nasz przedostatni dzień.
Wczoraj po powrocie do Refugi poznaliśmy Margaret. Słyszałem o niej wiele dobrego ale według mnie brakuje jej matczynego ciepła, którego wymęczeni wędrowcy tak bardzo potrzebują. Być może się mylę, być może nie okazała go nam bo nie daliśmy jej zarobić tyle ile by chciała. Spaliśmy drugą noc w bezpłatnym pomieszczeniu schroniska. Teraz się zastanawiam czy dwa poprzednie (płatne) też takie miejsca miały.
   Rozpoczęliśmy od 400 metrowego podejścia by następnie łagodnie zejść na wysokość 2077 metrów. Trasa nudna prowadząca w większości przez teren z widokiem na ośrodki narciarskie. Dzisiejszą noc spędzamy na przełęczy Collada de Montaner w namiotach. Problemem był brak wody ... ale udało nam się znaleźć malutki źródełko. Zaoszczędziło ono nam długiego zejścia do jednej z wiosek leżących po obu stronach przełęczy. 
Krótki odcinek bo tylko ~ 12 km.


















DZIEŃ 13. 2019/06/29 - Sobota.
   Ostatni dzień na GRP. Wyszliśmy około 8:00. Zaczęliśmy od podejścia na szczyt Pic de Enclar (2388 m). Tuż za nim był kolejny Bony de La Pica (2402 m). Od tego miejsca rozpoczęło się długie schodzenie do stolicy kraju.
Miejscami było stromo i niebezpiecznie. W wielu miejscach - nie po raz pierwszy zresztą - korzystaliśmy z umocowanych łańcuchów.  Największym zagrożeniem były drobne kamyczki, szyszki i igły z drzew. Przy stromiznach zjeżdżało się po tym jak po lodzie. Nie obyło się bez upadków. 
Cali i zdrowi dotarliśmy na camp w Andora La Vella, z którego 11 dni wcześniej rozpoczęliśmy naszą pierwszą przygodę z Pirenejami.































DZIEŃ 14. 2019/06/30 - Niedziela.
   Po zasłużonej obfitej kolacji wzmocnionej piwem bardzo późno udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Tuż po nas na camp przybyli dwaj Polacy na stałe mieszkający w Edynburgu. Miłośnicy gór i górskich wędrówek. Robili odcinek trasy wysokogórskiej biegnącej pomiędzy GR10 i GR11. Wywiązała się długa rozmowa na temat górskich tras, wyjazdów i sprzętu. Obaj Panowie mieli bardzo dużą wiedzę i obaj mieli na wyposażeniu sporo dobrego sprzętu wyprodukowanego w US. Opowiadali o pięknie Szkocji i zachęcali do wizyty.
Wszyscy troje czuliśmy się bardzo zmęczeni. Eugenia postanowiła przez dwa ostatnie dni w Andorze zrelaksować się natomiast Marek i ja zaplanowaliśmy sobie dwudniowy trek do jeziora Estany Blau (~ 2600). Postanowiliśmy zrobić kolejny loop (koło) prowadzący min po szlakach GR7 i GR11.
Rano przekonałem Eugenię do uczestnictwa w eskapadzie. Pracownik camp zadzwonił po taxi (12.00 Euro) i o 10:45 rozpoczęliśmy naszą kolejną górską przygodę. Szliśmy początkowo po GR7 wzdłuż rzeki Riu Madriu. Łagodnie wspinając się po około 45 minutach doszliśmy do GR11.
Przy Refugi de Fontverd (1880 m) zrobiliśmy dłuższy popas połączony z wizytą w czysto utrzymanej ubikacji. Schronisko również wyglądało schludnie.
Kolejną krótką przerwę na prośbę Eugenii zrobiliśmy przy rozstaju ścieżek.
Musieliśmy skręcić w lewo, w kierunku naszego jeziora, do którego prowadził szlak oznaczony kolorem żółtym. Już na początku było widać, że trasa nie jest zbyt często uczęszczana. Ścieżka i oznaczenia ginęły w krzakach i trawie. 
To krótki dystans ale prowadzący ostro w górę ~ 600 m. Często wyciągałem telefon aby sprawdzać na gps naszą pozycję. Miejscami wspomagały nas ułożone z kamieni piramidki. 
W końcu dotarliśmy do jeziora i zrobiliśmy obchód dla znalezienia odpowiedniego miejsca pod nasze namioty. U góry mocno wiał wiatr i postanowiliśmy rozbić się tuż nad jeziorem. Szczęśliwie odkryłem odpowiednie miejsce wystarczające pod dwa małe namioty i z malutkim strumykiem. 
Z odchudzonymi plecakami przeszliśmy dzisiaj 9 1/2 km. Podejście ~ 1500 m.

























DZIEŃ 15. 2019/07/01 - Poniedziałek.
   Estany Blau (~2600 m) do Andora La Vella (~1000 m). Ostatni trek w Andorze zaczęliśmy od ostrej wspinaczki z nad jeziora na grań. Trasa nadal mało uczęszczana i bardzo często mieliśmy problemy z jej lokalizacją.
Przechodziliśmy przez kolejne szczyty znajdujące się na naszej grani, po której szliśmy około dwóch godzin. Jedna z górek była na tyle niedostępna, że wymagała bardzo niebezpiecznego obejścia. Najwyższy szczyt to Tossa Del Braibal - 2657 metrów. To był nasz najwyższy dzisiejszy punkt. Przed nami było długie i męczące zejście do stolicy. Żółty szlak doprowadził nas do GR11, którym doszliśmy do GR7.  Odcinek prowadzący po tym ostatnim poznaliśmy wczoraj. To właśnie ta część najbardziej dała popalić moim zmęczonym i obolałym kolanom. Niedość, że ścieżka prowadziła w dół to na dodatek była wyłożona kamieniami. Moje kolana bardzo źle znoszą tego typu podłoże.
Na końcu trasy Eugenia szczęśliwie zatrzymała auto, które prowadziła młoda dziewczyna. Widząc nasze zmęczone twarze podwiozło nas pod camp.


























Przeszliśmy całą trasę GRP, od dechy do dechy, plus dwa dni extra. W sumie uzbierało się około 200 kilometrów. Nie zliczam podejść i zejść. 
Dzięki Bożej opiece wyszliśmy zgodną grupą i taką samą wróciliśmy.
Były ciężkie chwile, byle emocje ale uporaliśmy się z tym. Rozpoczęliśmy  tą przygodę zdrowi i w podobnej kondycji ją zakończyliśmy. Wiem jak trudny mam charakter i jak duże wymagania od partnerów. Eugenia z Markiem okazali niesamowity chart ducha i wytrzymali ze mną do ostatniego dnia. Spisali się doskonale. Przepraszam za wszystko co było złe z mojej strony. Jestem dla Was pełen podziwu i dziękuję z całego  serca za ten wspólnie spędzony czas. 
                                   The End!!!!!!!!!!!!!!!!!!