Wednesday, July 17, 2019

NEPAL - WIOSNA 2019.


                                    PRZYGOTOWANIA.
   Od niepamiętnych czasów fascynował mnie ten kraj leżący na dachu świata. Kraj najwyższych szczytów, i buddyzmu. Pamietam koniec lat sześćdziesiątych i pielgrzymki hippisów do tej krainy. W skrytości ducha marzyłem już wtedy o takiej podróży. W międzyczasie osiedliłem się w US i po przejściu na emeryturę przeszedłem do realizacji moich młodzieńczych marzeń.  
  W tym roku zrobiłem krok, który przybliżył mnie do Nepalu.   Był to ponad 3-tygodniowy pobyt w Peru i obserwacja organizmu na dużej wysokości. Egzamin wypadł pozytywnie. Miałem problemy ale szedłem dalej i wyżej. W drodze powrotnej z Peru zacząłem rozmyślać o Nepalu. Po drodze zaliczyłem  19-dniowy trek w Sierra Nevada, który również uchodzi za wysokogórski.                     
  Pierwszy termin wyznaczyłem na koniec września 2018. Przesunąłem na marzec 2019 ponieważ we wrześniu czułem jeszcze w nogach JMT. W międzyczasie myślałem o Kolumbii, na którą zwróciła uwagę moja kolumbijska sąsiadka. Piękny kraj ale dla mnie z niewystarczającym wyborem długich, wielodniowych tras. Zrezygnowałem z Kolumbii i zacząłem pracować nad Nepalem.                                                                      Przeczytałem kilka przewodników i kilkanaście blogów. W pierwszym okresie planowania myślałem o wejściu na wyższą górkę ale z czasem i dzięki perswazji mojego kolegi zmieniłem plan. Mój kolega (organizujący wyprawy na szczyty całego globu) podsunął mi Three Passes Trek. Po głębszym zapoznaniu się z tematem zdecydowałem, że to najlepsza opcja na pierwszą wizytę w Nepalu. Na początku października podjąłem decyzję. Kupiłem bilet do Katmandu, wynająłem pokój i rozpocząłem pracę nad szczegółami.
   Mając za sobą doświadczenie z chodzeniem na dużej wysokości rozważam wzięcie porter (tragarza). Zrobiłem rozeznanie i skontaktowałem się z agencją w Kathmandu, która zajmuje się tego typu operacjami. Ci, którzy tam byli doradzają skorzystać z usług agencji bo wtedy wiadomo, że porter ma ubezpieczenie. Agancja w ramach tej samej oplaty($30) może zarezerwować bilet lotniczy z Kathmandu do Lukla ($181 one way). Oczywiście moje koszta pójdą do góry o około $500. Aby je ograniczyć rozważam wyjście z partnerem. Dalsze cięcia - to powrót do Kathmandu autobusem. Dojście do najbliższego autobusu to 3-5 dodatkowych dni górskiej wędrówki.                                                                                             Do Kathmandu przybędą 27 marca po południu. Zakładam, że będę zmęczony długą podróżą i dlatego postanowiłem spędzić 3 noce i 2 dni w stolicy. W tym czasie zamierzam odwiedzić najciekawsze miejsca, uzupełnić sprzęt i dopiąć sprawy organizacyjne. 30 marca lot do Lukla i tego samego dnia rozpoczęcie trekingu. Nadal rozmyślam nad wynajmem portera. Wiem z własnego doświadczenia jak ciężko wędrować w  wysokich górach. Zawsze chodzę lekko wyposażony a całkowita waga plecaka (z 9-dniowym zaopatrzeniem) nie przekracza 30 funtów. Tutaj nie będzie jedzenia więc maksymalna waga nie przekroczy 20. 20 funtów to 9 kg. Porter może nieść 15 kg. 15 kg to max jaki mogę zabrać do samolotu z Kathmandu do Lukla. Nie mogę mieć dużo ponieważ w drodze powrotnej (od Namche) będę szedł sam, z całym dobytkiem na własnych plecach. Patrząc na liczby waham się i nie wiem co zrobić. Szkoda mi płacić za towarzystwo chociaż zawsze lubię wspierać miejscowych. 

  Dzisiaj jest 7 luty. Kilka dni temu miałem dłuższą rozmowę na temat tego wyjazdu z kolegą, który organizuje wyprawy i był w Nepalu wiele razy.Wygląda na to, że przygotowania legislacyjne są już zakończone. Pozostało mi zrobienie kilku zdjęć, kopii paszportów i przypomnienie o sobie moim współpracownikom . Zdecydowałem, że będzie mi towarzyszył  porter, który również będzie pełnił rolę przewodnika.                                                          W Katmandu zatrzymuję się w mieszkaniu rodziny nepalskiej (airbnb). Spędzę w ich domu 3 noce po przybyciu do Nepalu oraz 2 po trekking. Pierwszego dnia spotkanie z agentem, który zarezerwował mi bilet na przelot do Lukla. Himal polecił mi również jednego ze swoich porters.                                                       Dziś wykupiłem ubezpieczenie na moją wyprawę (World Nomads). 
LOOKS LIKE I AM READY FOR THIS TRIP.


  
POBYT W NEPALU.
KATHMANDU, TRZY PRZEŁĘCZE TREK (Kongma La - 5535 m, Cho La -5368 m, Renjo - 5360 m).

   Moje pisanie rozpoczynam z Kathmandu, tuż po zakończeniu pobytu w przepięknych Himalajach. 
Początek nie był szczęśliwy. Miałem wszystko dokładnie rozpisane i zaplanowane ale niestety życie pisze własne scenariusze. Aby być w pełni gotowy na mój wyśniony, pierwszy nepalski trek zamierzałem spędzić 3 noce i dwa dni w Kathmandu. Łatwo powiedzieć ale trudniej to zrealizować. 
Mój czas w stolicy wydłużył się do 5 nocy i ekstra dwóch dni, które przesiedziałem na lotnisku w oczekiwaniu na odlot do Lukla. 
Już pierwszego dnia wykupiłem i włożyłem do telefonu miejscową sim card.
Dzięki temu miałem kontakt z agencją i mogłem znaleźć miejsce do spania.
Do Lukla odlatywały tylko pierwsze samolociki a te z późniejszych godzin przedpołudniowych odwoływano i kazano nam czekać. 
Czekałem potulnie pierwszego dnia ale pod koniec drugiego, kiedy zauważyłem, że jestem jednym z nielicznych, który nie odleciał przestałem być miłym i grzecznym „chłopcem”. Zażądałem rozmowy z menedżerem. Znajoma para niemiecka powiedziała mi, że nie polecieliśmy ponieważ nie posmarowaliśmy. Ponoć widzieli jak to robili inni a szczególnie Chińczycy.
Obiecano mi, że w następny poranek zabiorę się na pierwszy samolot.
Nie chciałem marnować więcej czasu  siedząc w obskurnym i brudnym lotnisku i rozważałem skorzystanie z helikoptera.
Miałem dość lotniska i miasta. Kathmandu to 3 milionowy moloch, który w jakiś cudowny sposób funkcjonuje bez istnienia podstawowej infrastruktury. 
Na każdym kroku bieda z nędzą, brud, kurz i smród. Z natury nie lubię miast ale to przerosło moje wszelkie oczekiwania. Jedynym pozytywem są jego mieszkańcy - sympatyczni, przyjaźni, mili i chętni do pomocy.
Wszechobecna bieda zmusza ich do dosłownej walki o przeżycie. Kombinują jak tylko mogą aby wyciągnąć parę rupii od „bogatych” turystów. Polują na naiwnych i chętnych do płacenia. Robią to dosłownie wszyscy. 
Nie lubię robić za frajera i przez pierwsze dni starałem się temu przeciwstawiać. Bardzo szybko zrozumiałem, że robiąc to zepsuję sobie wakacje. Pogodziłem się ze stratą kilkudziesięciu dolarów dla świętego spokoju. Będąc turystą trzeba się zgodzić na bycie jeleniem, którego ci biedni ludzie kroją. Nie ma sensu walczyć z przewodnikiem, tragarzem czy agentem bo oni i tak zrobią swoje.
Najlepiej przygotować i zrobić wszystko samemu ale..., nie zawsze można.
  Dwa dni w Kathmandu wystarczyły na zobaczenie tego co w tym mieście najciekawsze. Przez te dwa dni zrobiłem około 40 km. Gdybym wiedział jak miasto wygląda i funkcjonuje to bym ten pobyt skrócił do jednego..., a najlepiej ominąć je z daleka.




























DZIEŃ 1.
1 kwiecień 2019. Kathmandu - Lukla - Namche Bazar (3440 m).
   Dotrzymano obietnicy. Hura.
Kiedy z okna samolotu patrzyłem na Himalaje stres minął. Bylem ponownie bardzo szczęśliwy, byłem w moich wymarzonych Himalajach. 
Na lotnisku oczekiwał mój nepalski towarzysz - Naba , z którym będę dzielił dole i niedole przez najbliższe 18 dni.
Zjadłem śniadanie, przepakowałem plecak wręczając mu do niesienia słodycze, jerky, kawę, kakao, herbaty oraz drugą parę butów i śpiwór. Zaznaczyłem, że produkty spożywcze będę z nim dzielił i tak było do ostatniego dnia.
Wyruszyłem z ochotą przed siebie i już po dwóch godzinach marszu wiedziałem, że spokojnie mogę pokonać odcinek do Namche Bazar.
Mój 43 letni kolega troszkę oponował ale w kontrakcie zaznaczyłem, że decyzje podejmuję ja a on jest głosem doradczym. W miejscu, w którym mieliśmy pozostać na noc zjedliśmy tylko lunch. Ja zdecydowałem się na polecony przez mojego towarzysza Sherpa Stew. Smakowało wybornie. 
Szło mi się bardzo dobrze i to ja narzucałem tempo. W chwilach kiedy byłem z moim sherpą prowadziliśmy pogawędkę. Mówił poprawnie po angielsku i miał wyborną wiedzę na temat otaczających nas gór. Przekazałem mu wiadomość, że pozostajemy na dwie noce w Namche Bazar. Lodge wybrał on.
Widząc jego zmagania z plecakiem postanowiłem go trochę bardziej odciążyć.

  Dzisiejsza trasa to miodzio dla duszy skrępowanej pętami piekielnego Kathmandu. Byłem szczęśliwy patrząc na wysokie, ośnieżone szczyty i z przyjemnością odpychałem rześkim, górskim powietrzem zmieszanym z oparami zwierzęcych kup. Wolę już to od smrodu tzw ludzkiej cywilizacji i ludzkiego moczu, potu oraz gówna. Nie przeszkadzali mi jeszcze liczni tutaj wędrowcy, ani karawany yaków niosących zaopatrzenie do Namche i dalej. Ostatnie długie i uciążliwe podejście pokonywaliśmy przy pokrapującym deszczu.
Szczęśliwy dotarlismy do tego ładnie położonego miasteczka (wioski, osady???)leżącego na wysokości 3440 metrów. Na ostatnim odcinku poznałem młodszego brata mojego przewodnika, który zarabia na życie jako tragarz. Zatrzymaliśmy się w lodge Zambala.
Dostałem kłódkę do malutkiego dwuosobowego pokoiku z umywalką i ubikacją w korytarzu. Cena - $5 za noc. Prysznic ekstra płatny podobnie ładownie telefonu i korzystanie z wi fi. Posiłki w cenie $5-7. 
























DZIEŃ 2.
2 kwiecień 2019. Namche Bazar (3440 m) - dzień aklimatyzacyjny.
   Drugiego dnia wybraliśmy się na trek aklimatyzacyjny. Zrobiliśmy tzw loop dodając około 500 m do naszej bazowej wysokości. Z najwyższego punktu dzisiejszej wędrówki rozpościerał się przewspaniały widok himalajskich szczytów. Patrzyłem min na Klimubila (6100 m), Tabuche (6160 m), Nubche (7000 m), Everest zwany przez miejscowych Fat King (8848 m), Lhotse (8515 m), Amadabzam (6890 m) i jeszcze dwa, których imion nie pamiętam.Po 4 godzinach byliśmy w naszej lodge (Zambala). Dzień krótki ale udany.
Byłem w siódmym niebie i gotowy do kotynuacji.
W drodze powrotnej snuliśmy plany na najbliższe dni. Przed nami wiele niespodzianek i trzeba być na nie przygotowanym. Jedyną brakującą rzeczą są micro spikes. Naba zaproponował, że pomoże mi zakupić albo mogę pożyczyć od jego przyjaciela za jedyne $18. Wciąż byłem nieufny i przy schodzeniu urwałem się i wstąpiłem do jednego ze sklepików przy głównej ulicy. Po krótkim targu zbiłem cenę na $13. Na jednej z bocznych ulic zakupiłem za $11. Postanowiłem zasygnalizować mojemu nepalskiemu koledze problem, który sobie kreuje. Chcę by był ze mną uczciwy bo od tego uzależnię napiwek. Myślę, że zrozumiał a dla zatuszowania nieporozumienia zrobił mi na skrawku papieru szkic dzisiejszych szczytów, które mieliśmy przyjemność oglądać. 
Z tą przyjemnością jest różnie, jest dla mnie a dla niego to kolejny ciężki i nudny dzień harówki z marudnym turystą.


























DZIEŃ 3.
3 kwietnia 2019. Namche Bazar (3440 m) - Pangboche (3930 m).
   Wyszyliśmy o 8:15 by w miejscu przeznaczenia zameldować się o 15:15.
Po drodze zatrzymaliśmy się w Tengboche (3860 m) gdzie w jednej z lodge zjedliśmy lunch. Spędziliśmy tam godzinę i wyruszyliśmy dalej przed siebie. 
Na nocleg zatrzymaliśmy się w lodge gdzie na jednej ze ścian jadalni wisiały dwie polskie flagi z nazwiskami uczestników wypraw na trudną technicznie górę Ama Dablam - 6814 m. Wzruszyłem się a w oczach zakręciły się łzy. Wcześniej tego dnia popłakałem się obserwując młodych Nepalczyków dźwigających na swoich plecach potężne pakunki. Naba powiedział, że waga czasem dobija do 80 kg. Niosą jak najwięcej gdyż mają płacone od kilograma. Było mi bardzo przykro kiedy patrzyłem na tych ciężko pracujących o mikrej posturze biedaków. Tuż po wyjściu z Namche minęliśmy polską grupę której celem jest EBC. Przeszedłem z nimi kilkaset metrów i wróciłem do swego tempa. 
Trasa ciekawa a jedyny mankament to liczba wędrujących. Przed dojściem do Pangboche wyprzedziła mnie młoda kobieta. Zainteresowała mnie lekkość kroku i swoboda z jaką pokonuje kolejne metry. Dogoniłem ją i przez jakiś czas towarzyszyłem. Heather ma trzydzieści kilka lat i jest mieszkanką Oregonu.  W towarzystwie przewodnika wędruje na EBC. 
Dzień rozpoczęliśmy łagodnym podejściem na wysokość 3550 m następnie było zejście na 3250 m i kolejne podejście do Tengboche 3860 metrów. Po lunchu było zejście i ponownie pod górkę do Pangboche na wysokość 3930 m. Po zajściu słońca robi się natychmiast bardzo zimno. Wszystko co wyczulone na niską temperaturę trzeba wkładać na noc do śpiwora. W moim przypadku dotyczy to tylko telefonu, power bank i kropli do uzdatniania wody.
Kolejne popołudnie z zachmurzonym niebem.


























DZIEŃ 4.
4 kwietnia 2019. Pangboche (3930 m) - Dingboche (4410 m).
   Nic nie zapowiadało kryzysu. Obudziłem się 50 minut po północy i już dalej 
nie mogłem spać. Powtórka z ostatniego pobytu w Peru. Żałowałem, że nie zacząłem brać Diamox, który ponoć pomaga na wszelkie dolegliwości związane z dużą wysokością.. Wyszedłem z łóżka zmęczony i sfrustrowany. Chciałem zostać na miejscu i zrobić kolejny dzień aklimatyzacyjny. Naba powiedział, że będzie lepiej jak przejdziemy jeszcze jeden odcinek. Nie wyglądał najlepiej i widać było, że również miał kłopoty ze snem. 
Posłuchałem i wyruszyliśmy. Szło mi się bardzo ciężko.. Zdając się całkowicie na niego szedłem pokornie za nim. Na jednym z krótkich postojów spotkaliśmy Józka - mieszkańca Nowej Zelandii, którego tata był polskim emigrantem. To jego szósta wizyta w Nepalu. Po 3 i 1/2 godzinie doszliśmy do celu. Na lunch zjadłem zupę czosnkową po której zaczęło mi potwornie burczyć w brzuchu. 
No tak potrzebuję jeszcze problemów z żołądkiem.


























DZIEŃ 5.
5 kwietnia 2019. Dingboche (4410 m) - dzień aklimatyzacyjny.
   Wygląda na to, że moje problemy nocne będą mi towarzyszyć do czasu zejścia poniżej 3500 m. Na śniadanie toast, dwa jajka i jeden litr wrzątku ($2.50). Za całość zapłaciłem $10. Mam wiele zastrzeżeń do higieny ale patrzę na nie z przymrużeniem oka, bo to walka z wiatrakami. Wyłączyłem moją wybujałą wyobraźnię kiedy zobaczyłem osoby pracujące w kuchni przychodzące do do sali ogólnej i rozpalające piecyk. Od kilku dni przebywam na wysokości powyżej linii drzew gdzie już trudno o opał. Miejscowi używają łajno yaków ładując je gołymi rękami do piecyków. Nie sądzę aby myli ręce.
   O 7:50 wyruszyliśmy w kierunku Nangkartshang Gompa. Po drodze wstąpiłem po Józka. Zrobił ten hike wczoraj. Szedłem spokojnie za Nabal. 
Na trasie  sporo ludzi ale czym wyżej tym mniej. Bez większych problemów weszliśmy na wysokość 5116 metrów. Przez kilkanaście minut byliśmy tam tylko my dwaj ciesząc wzrok przepięknym widokiem na cztery strony świata. Dołączyła do nas Heather wraz z przewodnikiem a po chwili jeszcze dwóch mężczyzn. Pół godziny później pojawiły się chmury i zaczęliśmy schodzić. Mimo problemów aklimatyzacyjnych z wysokością chodzi mi się bardzo dobrze. Byliśmy małą grupką, która weszła na tą wysokość. Większość odpuszcza to sobie min spotkana wcześniej grupa polska.































DZIEŃ 6.
6 kwietnia 2019. Dingboche (4410 m) - Chhukhung (4730 m).
    Dziś odbijamy od bardzo ruchliwej „autostrady” prowadzącej na EBC.
Wychodząc planowaliśmy, że przedłużymy sobie dzisiejszy treking i wejdziemy na Chhukhung Ri - 5550 m a w kolejny dzień aklimatyzacyjny przejdziemy się do Island Peak Base Camp.
Wydawało się, że pójdzie nam łatwo a tu w połowie trasy zaczął padać śnieg.
Sypał już do końca dnia i musieliśmy zmienić plan. Pozostaliśmy w bardzo zimnym lodge popijając herbatę i kakao. Oczywiście płaciłem za wrzątek.
To był bardzo nudny i długi dzień. Od Dingboche jest już bardzo zimno. Piecyk w jadalni rozpalają dopiero około 17:00. W połowie tego krótkiego odcinaka Naba zarządził postój i wskazał palcem na postument owinięty bialoczerwoną flagą. Na postumencie tablica z nazwiskami naszych rodaków, którzy stracili życie w Himalajach min. Jerzy Kukuczka. Ponownie łzy i łamiący się głos.








DZIEŃ 7.
7 kwietnia 2019. Chhukhung (4730 m) - dzień aklimatyzacyjny.
   Aklimatyzacja w Chhukhung. Padało całą noc. Zimno jak cholera i nadal pada. Mimo niesprzyjającej pogody postanowiliśmy wejść na szczyt.
Po minie Naba widziałem, że nie podchodził do tego entuzjastycznie.
Niestety, doszliśmy tylko do wysokości około 5200 m i zrozumiałem, że dalsze pchanie się w górę nie ma sensu. Przy ciagle prószącym śniegu, bardzo złej widoczności zdecydowaliśmy aby zawrócić i bardzo ostrożnie rozpoczęliśmy schodzenie. Żaden z nas nie wpadł na pomysł aby zabrać ze sobą micro spikes. Szczęśliwie doszliśmy do lodge, w którym wiało nudą mimo obecności sporej grupy turystów. Wielu z nich oczekiwało na poprawę pogody aby wyruszyć min na Pick Island. Wieczorem poznałem dwóch młodych braci z Warszawy. Idą w przeciwnym kierunku i dziś przechodzili przez Kongma La. Przestrzegali mnie przed tą moją pierwszą przełęczą.
Ze względu na załamanie pogody nie zaliczę ostatnie dwa dni do udanych.
Bogu dzięki tuż przed zachodem słońca rozpogodziło się.









   
DZIEŃ 8.
8 kwiecień 2019. Chhukhung  (4730 m) - Lobuche (5050 m).
   Dziś wspinaczka na moją pierwszą przełęcz - Kongma La - 5535 m. Wyszliśmy przy pięknej słonecznej pogodzie o 6:50. O 14:15 byliśmy w Pyramid Lodge - 5050 m (30 minut od Lobuche w kierunku Gorak Shep). Byłem zmęczony i chciałem dobrze wypocząć. Za $45 dają wszystko z wyjątkiem alkoholu. W cenie - jedzenie, picie, gorąca kąpiel i ładowanie wszelkich urządzeń elektronicznych. Byłem zadowolony bo odczułem wielką troskliwość ze strony zarządzającego mengera. Bardzo sympatyczny człowiek, w przeszłości nauczyciel szkoły średniej, który dwoił się i troił aby wszyscy goszczący u niego mieli udany pobyt.
Był to dla mnie najcięższy dzień ale pełen niesamowitych wrażeń. Gdyby tak jeszcze trochę głębokiego snu.

































DZIEŃ 9.
9 kwiecień 2019. Pyramid hotel (5050 m) - Gorak Shep (5140 m).
   Gorak Shep - 5140 m. Miejsce, do którego dziennie zmierzają setki jak nie tysiące. Większość tych ludzi nie powinna tam być. Miejsce, które mnie najbardziej rozczarowało podobnie jak kiedyś Mona Lisa w Luwrze.
Dzisiejszy, bardzo krótki odcinek przeszliśmy w 1 1/2 godziny. Na trasie są tłumy ludzi. Po krótkim odpoczynku pozostawiliśmy plecaki w moim pokoiku i z małymi dziennymi plecaczkami wyruszyliśmy w kierunku Kala Patthar - 5550 m. W połowie naszej wspinaczki trochę się przejaśniło i Naba przypomniał mi o zdjęciach. Zrobiłem kilka i ociężale ruszyliśmy dalej. Bez słońca było zimno i wiał silny wiatr. Podziwiam tych co wychodzą na tą górkę aby popatrzeć na wschód słońca. Doszliśmy do szczytu. Wiało jeszcze mocniej i po kilku minutach zaczęliśmy schodzić. Wróciliśmy do lodge na lunch. Ja zjadłem jak zwykle sherpa stew a mój przewodnik to co mu dali. Dodaliśmy do naszej diety po kawałku czekolady i wyruszyliśmy na podbój Everest Base Camp - 5364 m.
Pogoda była pod psem ale jak już wspomniałem ludzi nie brakowało. Poruszył śnieg i na kamienistej drodze było bardzo ślisko.
Byłem bardzo zadowolony, że tak szybko to obskoczyliśmy i już jutro opuszczamy tą zakorkowaną i nudną autostradę. 
  Podczas dzisiejszego lunchu poznałem czteroosobową rodzinę z Gdańska.
Wyglądali na bardzo zmęczonych i na moje zaproszenie do wspólnego spaceru na EBC odpowiedzieli wymijająco. Przyjechali do Nepalu z identycznym planem do mojego. Po wczorajszym 11-godzinnym treku przez przełęcz Kongma La stwierdzili, że mają dosyć i będą robić coś łatwiejszego. Zaproponowałem, że syn z córką (25 i 27) mogą kontynuować ze mną. Odpowiedzieli - chcemy być razem, to co ty robisz to dla nas ekstrema. Podczas moich wędrówek bacznie obserwuję ludzi. Mimo potwornego zmęczenia związanego z brakiem snu robię to również i tutaj. Szczególnie tutaj widzę tych, którzy w znakomitej większości nie powinni tutaj być. Ludzie przyjeżdzają nie mając pojęcia co to jest trek na dużej wysokości. Wielu z moich rozmówców przyznało, że niewiele chodziło  po górach. Zamarzył im się trek na EBC, więc tutaj przyjechali. Wielu z nich ledwie idzie niosąc w ręku tylko telefon lub aparat fotograficzny. Wynajęty porter niesie resztę łącznie z wodą. Współczuję tym biednym Nepalczykom, którzy często pracują ponad ludzkie siły.
Poszedłem spać z postanowieniem, że jeżeli dopisze pogoda to raniutko przejdę się ponownie na Kala Pater.
















































DZIEŃ 10.
10 kwiecień 2019. Gorak Shep (5140 m) - Dzonglha (4830 m).
   Wyszliśmy późno bo około 8:15. Szło się ok szczególnie po opuszczeniu super trasy wiodącej na EBC. Nie lubię tłumu, który przeszkadza mi iść w moim tempie. Mój prowadzący zarządził po drodze 3 przerwy. Na jednej z nich usiedliśmy na ławeczce zbudowanej z kamieni. Za plecami mielismy skarpę. Zaczęliśmy jeść po batonie gdy nagle ze skarpy runęło na nas stado yaków. Naba, ja i nasze plecaki wyszliśmy cało. Ucierpiały nasze kije. Byłem wściekły na cały świat ponieważ nie wyobrażam sobie chodzenia bez kiji. Kląłem jak szewc. Wystraszony Naba z właścicielem yaków zaczęli reperować  kije. Poskładali je jakoś, a po zastosowaniu Duct Tape były ok i gotowe do dalszego używania. Po powrocie do domu wymienię middle section. Do przejścia dzisiejszego odcinka potrzebowaliśmy 4 godzin i 35 minut.
Dzisiejszy poranek był mroźny ale słoneczny. Najczęściej jest tak, że rano pogoda sprzyja a około południa pojawiają się chmury i deszcz lub śnieg.
Podają, że jest to dobry okres do chodzenia ja jednak spróbuję jesienią.
Przed wyjściem na trasę zastanawiałem czy jeszcze raz nie wejść na Kala Patthar. Odwiodła mnie od tego zamiaru znajoma turystka z Chin trzęsąca się z zimna, która tego ranka oglądała ze szczytu wschód słońca.
Zakończyliśmy nasz dzień w najlepszym jak do tej pory lodge. Było bardzo schludnie i czysto. Pochwaliłem właścicielkę i chyba w nagrodę dostałem pokój od strony słonecznej.
   Nie wiem jak to działa ale czasem dopisują mi do rachunku opłatę za pokój a czasem nie. Najczęściej opłata to równowartość $5. W kilku miejscach widziałem w menu, że jeśli nie korzysta się z jedzenia opłata za pokój może być podniesiona do $20. Przygotowując ten wyjazd czytałem, że można się utrzymać za $20 - $25. W moim przypadku jest to najczęściej $25 - $30. Trzeba płacić za wszystko, za wrzątek i podładowanie telefonu, który przecież i tak najczęściej nie działa. Właściciele lodges proponują bardzo słabiutkie wi-fi za $2-$3. 
   Już pierwszego dnia pobytu w Nepalu kupiłem miejscową sim card ($18). Korzystałem z data każdego dnia wykorzystując przede wszystkim gps podczas moich włóczęg. Podczas perypetii z wydostaniem się z Katmandu przydał się telefon do kontaktu z moim towarzyszem podróży i poznanym wcześniej taksówkarzem a data do znalezienia noclegu (airbnb).





















DZIEŃ 11.
11 kwiecień 2019. Dzonghla (4830 m) - Dragnag (4700 m).
   Od kilku dni na śniadanie zamawiam michę zupy z makaronem, która przypomina nasz rosół ale bez oczek. Na lunch (tuż po przyjściu do lodge) sherpa stew (warzywne) a na obiad (18:00 - 19:00) dal bath tarkari.
Podczas wędrówki uzupełniamy kalorie batonami itp. niesionymi przez Naba.
Nadal piję moją kawę (końcówka) i herbatę (coca tea przywieziona z Peru i zalecana przez Peruwiańczyków na wszystkie dolegliwości).
   Dzisiaj przeszliśmy drugą przełęcz - Cho La - 5368 m. Było łatwiej niż na Kongma La może dlatego, że ciut niżej. Podejście zajęło nam jedną godzinę i 55 minut. Z lodge wyszliśmy o 7:00. Podaję czasy przejścia bo moim zdaniem te podane przez administrację są nieadekwatne do rzeczywistości. 
Trasa w wyższych partiach pokryta śniegiem i lodem. Czasem kije nie wystarczały lub przeszkadzały i trzeba było bezpośrednio używać rąk. Przy zejściu założyłem micro spikes.  
Do lodge w Dragnag - 4700 m doszliśmy o 11:20. Od lat lubię przychodzić wcześnie bo mam wtedy większy wybór miejsca pod namiot czy tak jak teraz pokoju. Mam czas na umycie się i drobną przepierkę. Dziś zrobiłem większe pranie ponieważ na mojej odzieży oprócz kurzu  były plamy soli. Mimo niskiej temperatury pocę się bardzo obficie. 
Widoczność dzisiejszego dnia była bardzo dobra a o widokach nie piszę bo przecież wiadomo - jesteśmy w Himalajach.

































DZIEŃ 12.
12 kwiecień 2019. Dragnag (4700 m) - Gokyo (4790 m).
   Krótki spacer - 1 godzina i 40 minut. Większość po najdłuższym lodowcu w rejonie Mount Everest - Ngozumba Glacier.Z rana pogoda, widoczność i widoki doskonałe. To nagroda za ciężką pracę jaką jest wysokogórska wędrówka. Po zakwaterowaniu w przyzwoitym lodge tuż nad brzegiem (niestety) wciąż zamarzniętego, turkusowego jeziora umówiliśmy się, że o 10:30 wychodzimy na Gokyo Ri - 5357 m.
Już z lodge widziałem, że nie będzie to łatwe podejście. W połowie dostałem boleści brzucha bo przed wyjściem zjedliśmy po dwa batony, w których były orzechy. Bogu dzięki po krótkiej przerwie i solidnym uzupełnieniu wody przeszło mi.
Widoki z Gokyo Ri powalają z nóg. Szkoda tylko, że nie trafiliśmy na lepszą pogodę. Wróciliśmy padnięci i dopiero po godzinie poprosiliśmy o lunch.








































DZIEŃ 13.
13 kwiecień 2010. Gokyo (4790 m) - dzień odpoczynku.
   Dziś miało być relaksowo i przyjemnie. Byliśmy zadowoleni, że wczoraj weszliśmy na Gokyo Ri, bo dzisiaj był schowany w chmurach ale mimo to nie brakowało chętnych wędrowców.
Mimo zachmurzenia postanowiliśmy trzymać się planu i rozpoczęliśmy nasz „spacer” wzdłuż lodowca Ngozumba do 5-tego jeziora skąd rozpościera się najlepszy widok na Mount Everest.  Z tego miejsca widoczny jest tylko on, bez towarzystwa.
Po wczorajszym czułem się zmęczony i szło mi się bardzo ciężko. Na trasie było dużo mokrego śniegu i trzeba było często z niej schodzić i robić obejścia.
Oglądałem się do tylu i wiele raz miałem ochotę zawrócić ale było mi wstyd przed moim szerpą wyjść z taką propozycją. Pokornie podążałem za nim często zapadając się po kolana w śniegu. Po drodze minęliśmy trójkę innych śmiałków, którym towarzyszył przewodnik. Inni zawracali przy pierwszym jeziorze. Dobrnęlismy do punktu widokowego, przy nienajlepszej widoczności zrobiłem kilka zdheć, zjedliśmy nasze dzisiejsze snacks i zaczęliśmy wędrówkę powrotną. Przed nami, nad Gokyo widać było ciężkie deszczowe chmury. Wkrótce zaczął siąpić deszcz. Lekko zmoczeni ale szczęśliwi dotarliśmy do drzwi naszego lodge. Plan został wykonany.
































DZIEŃ 14.
14 kwiecień 2019. Gokyo (4790 m) - Lungdhen (4380 m).
   Prawie za progiem lodge rozpoczęło się łagodne podejście na naszą ostatnią przełęcz Renjo Pass - 5360 m. Wiedziałem, że będzie ciężko ale było jeszcze gorzej bo do zmęczenia i bezsenności doszły jeszcze problemy żołądkowe.
Wyszliśmy z półgodzinnym opóźnieniem ponieważ po raz kolejny musiałem odwiedzić wc. Bardzo mi się podobają te kucane przybytki, z których najchętniej korzystam. Są też normalne ... ale najczęściej w obrzydliwym stanie. Trzeba mieć swój papier, który po użyciu wrzucamy do kosza.
Prawie całe podejście pokryte było śniegiem większość szła w micro spikes. Zazwyczaj podchodzę bardzo wolno ale unikam przerw ponieważ po każdej przerwie mam problem zgrania oddechu z krokiem. Po 2 1/2 godzinie byliśmy na przełęczy. Stąd ostatni już widok na stojący dumnie w oddali Mount Everest. Kilkanaście pamiątkowych zdjęć, spikes na buty i ruszyliśmy do ostrego zejścia. Po godzinie byłem totalnie wyczerpany. Ze względu na problemy z żołądkiem pilem bardzo mało i nic nie jadłem. Znalazłem ustronne miejsce i Bogu dzięki okazało się, że wszystko jest ok. Moje problemy zakończyły się solidnym popierdywaniem. Dołączyłem do mojego kolegi i uspokoiłem go pokazując kciuk. Szybko zjadłem kawał czekolady i ruszyliśmy raźno przed siebie. Pogoda zmieniała się  na niesprzyjającą a przed nami jeszcze długa droga. 45 minut przed dotarciem do celu rozpoczęła się śnieżyca , której towarzyszył silny wiatr prosto w nasze twarze. 
Nie pamiętam, o której dotarliśmy do Lungdhen. 
Gdyby nie problemy ze zdrowiem to dzień zaliczyłbym do bardzo atrakcyjnych. Szczególnie to arcyciekawe i trudne podejście na przełęcz i widoki z niej min ostatni widok na Mount Everest.




























DZIEŃ 15.
15 kwiecień 2019. Lungdhen (4380 m) - Thame (3610 m).
   Bogu dzięki skończyły się moje nocne problemy z krótkim oddechem. Spałem snem sprawiedliwego. Nadal jest bardzo chłodno i wciąż korzystam z kołder, które są w pokojach. Przykrywam tylko nogi bo zawsze jest mi najtrudniej rozgrzać stopy. Mam ze sobą ciepłe skarpety do spania oraz merino leginsy i podkoszulek z długim rękawem. Mój śpiwór to Marmot Helium 15 (~-9 C). Jak będzie następny raz to wezmę lżejszy bo wszędzie można poprosić o kołdrę.
Na noc do śpiwora wkładam butelkę z wodą aby mieć ciepłą do porannego umycia zębów, 1/2 l termos z coca tea, iPhone, power banks (niepotrzebnie wziąłem dwa), i krople do uzdatniania wody. Zabranie termosa to strzał w dziesiątkę.
To nie był specjalnie udany dzień. Planowaliśmy, że po przybyciu do Thame - 3610 m, wejdziemy na nasz ostatni 5-tysięcznik Sunder Mountain (5368 m). Naba nie wyglądał najlepiej i wyczytałem w jego spojrzeniu, że najchętniej to on pójdzie ..., ale do łóżka. Dałem mu spokój. Prawdopodobnie ma już mnie dosyć i myślami jest już z rodziną pozostawioną w Lukla.
Około 12:30 poinformowałem go, że wychodzę. Niebo zachmurzone ale nie mając nic do roboty postanowiłem spróbować. Po drodze w górę minąłem klasztor buddyjski z myślą, że wstąpię popatrzeć przy zejściu. Trasa niezbyt uczęszczana i kamienista prowadząca ostro pod górę. Nie było widać żywego ducha. Kiedy zaczęło mżyć i otoczyła mnie gęsta mgła pojawiły się w mojej głowie myśli - czy to  ma sens i jest bezpieczne? Gdybym skręcił nogę to prawdopodobnie nie przeżyłbym nocy. Jeszcze tak wcześnie i już było mi bardzo zimno. Miałem na sobie tylko wiatrówkę a wiało coraz mocniej. Według gps przeszedłem około 1/3. Zawróciłem.
Wracając wszedłem na teren budynków klasztornych. Spotkałem jednego mnicha ale próba nawiązania rozmowy nie powiodła się. Niespełniony wrocilem do lodge. Właściciel tego dobrze utrzymanego przybytku mieszka obecnie w US. Był przewodnikiem wysokogórskim. Miał 21 wejść na Everest. W lodge dużo zdjęć, dyplomów i pucharów.




























DZIEŃ 16.
16 kwiecień 2019. Thame (3610 m) - Namche Bazar (3440 m).
   Odcinek zamykający pętlę (loop) czyli do Namche Bazar. Wyszliśmy na trasę o 8:10. Po drodze zrobiliśmy jedną dłuższą przerwę, podczas której wdałem się w przyjazną pogawędkę z młodą parą francuską mającą zamiar przejść dwie przełęcze i zaliczyć EBC. Po drodze minęliśmy kilka wiosek, które z oddali wyglądają przepięknie. Podobnie jest z Namche.


























DZIEŃ 17.
17 kwiecień 2019. Namche Bazar (3440 m) - Lukla (2840 m).
   Mój ostatni dzień z Naba. Wyjście opóźniło się ponieważ poznałem ciekawego człowieka z Nowej Zelandii. Powiedział, że bardzo chętnie pomoże mi zorganizować wizytę w jego kraju. Mam nadzieję, że kiedyś to nastąpi. Opowiedziałem mu o moich problemach ze spaniem. Zasugerował mi skorzystanie z dobrodziejstwa Diamox. Powiedział, że na pół godziny przed spaniem powinienem wziąć 1/2 tabletki. Następnym razem wypróbuję. 
   Od początku narzuciliśmy ostre tempo aby uniknąć popołudniowego deszczu. Ponownie szliśmy „autostradą” wiodącą na EBC. Tłumy ludzi, mułów i yaków. Trasa po nocnym deszczu bardzo niebezpieczna. Błoto wymieszane z odchodami zwierząt i jeden wielki smród ciągnący się od Namche do Lukla. Tylko to zapamiętałem. Przejście zajęło mi 5 godzin i 45 minuty. 15 minut po mnie doszedł Naba. Opuścił mnie na kilka godzin aby przywitać się ze swoją rodziną. Przyszedł ponownie o 18:30. Udzielił mi wskazówek na kolejne 3 dni, po czym wyściskaliśmy się i dalem mu napiwek. Wręczyłem mu $100 napiwku. Wynająłem go na 18 dni a był ze mną 17. .Odniosłem wrażenie, że spodziewał się więcej. 
Od jutra przez 3 dni będę maszerował sam, nareszcie sam.
Około 17:00 zaczęło ostro padać.

















DZIEŃ 18.
18 kwiecień 2019. Lukla (2840 m) - Bupsa (2059 m).
   Śpię już normalnie jak w domu czyli 5-6 godzin. Wstałem parę minut po 5:00, spakowałem plecak i o 6:00 zszedłem na śniadanie i zapłacić. Lukla wyszła najdrożej bo $33 za dobę. Około 6:30 pojawił się Naba. Powiedział, że musi mnie wyprowadzić poza miasteczko. Przypomniał raz jeszcze trasę oraz polecił gdzie mam się zatrzymać i na co uważać. Ostrzegł, że będą duże kolumny mułów ale mało turystów. Udawałem grzecznie, że słucham. Mój plan nie pokrywał się z jego. Mój zakładał, że dwa pierwsze dni idę na maksa a trzeci krótki na luzie.
Wyszliśmy z hotelu o 7:15 by kilka minut później pożegnać się po raz drugi. 
Powoli zacząłem schodzić coraz niżej. Kiedy byłem już rozgrzany i gotowy wejść w swoje tempo zaczęła się makabra o wiele gorsza od wczorajszej.
Trasa bardzo zniszczona przez zwierzęta w dodatku mnóstwo błota zmieszanego z odchodami. Gdybym wiedział co mnie czeka to napewno nie pakowałbym się w to. Polak mądry po szkodzie. Powoli brnąłem do przodu. 
Spotkałem polską grupę pod przewodnictwem Magdy idącą w kierunku Lukli. Pogadaliśmy kilkanaście minut i każdy poszedł w swoją stronę. Myślę, że gdzieś na website czytałem już o niej. Bardzo sympatyczna dziewczyna.
Brnąłem dalej przez gówno-błota. Posilony ostatnią czekoladą przeszedłem wioskę, w której miałem jeść lunch. Minąłem Kharte gdzie miałem mieć nocleg. Deszcz z gradem zatrzymał mnie w kolejnej wiosce - Bupsa (2059 m).
W lodge spotkałem parę angielską w moim wieku, młodą parę z Białorusi, Niemca i Szwajcara. Ja kończę a pozostali rozpoczynają.






















DZIEŃ 19.
19 kwiecień 2019. Bupsa (2059 m) - Taksindu (2842 m).
   Zaplanowałem sobie dojście do Taksindu. Udało się tego dokonać ale z wielkim trudem. Ostatnia część trasy to ponad tysiącmetrowa wspinaczka. Straciłem dwie godziny ponieważ poszedłem w złym kierunku. Kiedy doszedłem do końca wioski ponownie zaczął padać deszcz. Wstąpiłem do ostatniego domu i zapytałem o nocleg i kolację. Cena bardzo przystępna ale o wiele gorzej z higieną. Mimo tych zastrzeżeń zostałem. Poczęstowano mnie milk tea a na kolację był daal bhat. Był to mój pierwszy nocleg w tea house. 






















DZIEŃ 20.
20 kwiecień 2019. Taksindu (2842 m) - Phaplu (2413 m).
   Ostatni dzień trekingu. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce. Czułem się w tej rodzinie źle mimo, że bardzo lubię Nepalczyków. Mężczyzna był ok ale kobieta zionęła niechęcią. Szybko się ubrałem, spakowałem i po uiszczeniu opłaty opuściłem tą zagrodę mówiąc, że dla mnie za wcześnie na śniadanie.
Po 5-8 minutach doszedłem na najwyższy punkt przełęczy. Ku mojej radości stał tam piękny lodge, do którego postanowiłem wstąpić i zjeść śniadanie.
Poznałem ciekawych ludzi i obficie podjadlem. Posilony na ciele i duchu wyruszyłem do długiego zejścia w kierunku Phaplu. Po przejściu około 1/3 trasy wszedłem na drogę, którą doszedłem na miejsce. Wybrałem lodge, zarezerwowałem miejsce w jeep, sprawdziłem czy można zjeść mo: mo.
Po godzinie jadłem moją ulubioną potrawę z nadzieniem warzywnym popijając zupą, która wyglądała i smakowała jak polski żurek.


Te ostatnie trzy dni trekingu były dla mnie jedynie udręką a dojazd jeepem do Kathmandu - piekłem. Malutki jeep marki Tata zabiera 9 osób. Po cztery w dwóch rzędach i jeden pasażer obok kierowcy. W moim rzędzie trafiłem na nepalkę, która miała sporą nadwagę i potrzebowała 1 1/2 siedzenia. Jechaliśmy jak śledzie. Droga w opłakanym stanie i częste postoje. Bliżej południa każdy taki postój to niesamowity wręcz smród w aucie. Troje pasażerów wymiotowało. Prawdopodobnie to codzienność bo kierowcy mają specjalne reklamówki.
Pasażerowie po opróżnieniu swoich żołądków wyrzucają reklamówki przez okna auta. 
Gdybym tu jeszcze raz powrócił to w życiu nie wybiorę tej opcji.
Z miejsca, w którym mieszkam zrobiłem sobie dzisiaj pieszą wycieczkę do miejscowej katedry katolickiej. To jedno z nielicznych miejsc w Kathmandu, w którym widać ład i porządek. Pomodliłem się dziękując Bogu za wszystko co mnie w tym przepięknie położonym kraju spotkało. Pamiętałem o przyjaznych Nepalczykach.
Na Thamel wróciłem taksówką.
Już jutro rozpoczynam podróż do domu, do moich najbliższych.
Z miłą chęcią powrócę tutaj jeszcze raz.





























04/21/2019 - W  DRODZE DO KATHMANDU.













KONIEC      --     THE  END.