Sunday, August 2, 2020

GOAT ROCKS

GOAT ROCKS WILDERNESS (2020-07-14/16).


   Tym razem zmieniłem kierunek i wybrałem się po raz pierwszy na południe.
Od wielu osób słyszałem wiele dobrego na temat tego rejonu. Wstępnie zaplanowałem dwie pętle. Obie po 4 dni. Z domu, dojazd zabiera około 3 1/2 godziny, w tym ~20 mil drogami leśnymi, które bardzo często pozostawiają wiele do życzenia.




2020-07-14
   Na parking przy Snowgrass Trailhead dotarłem około 12:15. Ostatnie przygotowania i po wypełnieniu pozwolenia (permit) o 12:30 wyruszyłem przed siebie. Na tym parkingu pozostawiłem toyotę bo za 3 dni idąc Klickitat Loop Trail zakończę w tym miejscu moją pętlę. Musiałem przejść kawałek leśną drogą aby dojść do początku mojej dzisiejszej trasy - Goad Ridge Trail.
Rozpocząłem na wysokości ~1,400 metrów. Moim zamiarem było wejście na szczyt Hawkeye Point (2,265 m), powrót do grzbietu i krótkie zejście nad jezioro (Goat Lake) gdzie miałem zamiar spędzić noc.
Początkowo szło się dobrze. Czym wyżej i bliżej grzbietu górskiego tym więcej zalegającego śniegu a w poprzek ścieżki leżały powalone przez wichury drzewa. Po dojściu do grzbietu i po stronie, którą miałem zejść nad jezioro był już tylko śnieg. Postanowiłem spróbować zaliczyć szczyt. Do szczęścia zabrakło mi około 65 metrów. Mogłem zaryzykować i starać się obejść ośnieżoną stromiznę. Byłem sam i wiadomym mi już było, że w tym miejscu zbyt często ludzie nie goszczą. Gdyby nie daj Boże jakiś jeden zły krok to nie wiem jakbym skończył. Po powrocie na grzbiet bardzo powoli zacząłem schodzić ośnieżonym zboczem w kierunku jeziora. Jakież było moje zdziwienie kiedy w końcu do niego dotarłem i zobaczyłem, że również ono jest pokryte śniegiem i lodem. Jedynie przy styku z brzegiem (ośnieżonym) była szczelina wypełniona wodą. Szczęśliwie dla mnie znalazłem wysepkę wolną od śniegu, która może pomieścić 3 małe namioty. Wybrałem najlepsze miejsce i rozbiłem obóz. Około godziny 19:00 zauważyłem dwie postacie ludzkie, które szły w moim kierunku z przeciwnej strony. Szli bardzo wolno a kiedy byli już bliżej zobaczyłem, że jedna osoba niesie potężny plecak a druga idzie bez bagażu. Zatrzymali się nad jeziorem by po chwili kontynuować wędrówkę w moim kierunku. Bardzo wcześnie pozaciągali maseczki i kiedy byli już wystarczająco blisko wydaliśmy się, w krótką rozmowę. Był to mężczyzna z 13-letnim synem. Pytali co przed nimi. Odpowiedziałem, że ostro pochylone, pokryte śniegiem zbocze. Ze względu na późną porę zaproponowałem im pozostanie na noc na mojej wysepce. Tata bardzo chętnie skorzystał z mojego zaproszenia.
Tego krótkiego i późno rozpoczętego dnia przeszedłem ~12 km. Podejścia ~1,000 metrów, zejścia ~350 metrów.































2020-07-15
   Około północy rozszalała się wichura. Czekałem na moment kiedy położy mi namiot. Po godzinie musiałem wstać aby go ponownie postawić. Nie było to łatwe nocną porą i przy takiej pogodzie. Mój namiot nie ma stelaża i stoi na odwróconych kijach, które w dzień służą mi do chodzenia. Szarpiąc się z nim nie byłem pewny czy go nie uszkodziłem. Tej najgorszej w moim namiotowym życiu nocy stawiałem go jeszcze raz. Rano pogoda się poprawiła. Moje obawy okazały się prawdziwe - namiot był uszkodzony. Moi sąsiedzi doczekali świtu pod również leżącym na nich namiocie. Wichura uszkodziła im stelaż.
Około 9:15 wyruszyłem przed siebie. Moi nocni goście uprzedzili mnie, że przez większość dnia będzie mi towarzyszył śnieg, czasem topniejący, a czasem błoto. Miałem nadzieję, że będę mógł iść po ich śladach. Tak było rano ale bardzo szybko piękna pogoda i wysoka temperatura topiąc śnieg zacierała ślady. Szedłem korzystając z pomocy gps. Od jeziora rozpocząłem  Lily Basin Trail. Ścieżka ta doprowadziła mnie do PCT (Pacific Crest Trail), który ciągnie się od Meksyku do Kanady.  Nadal śnieg ale już od czasu do czasu widać było prawdziwą ścieżkę. Usłyszałem zbliżające się kobiece głosy ale nie czekając skręciłem na północ aby wejść na szczyt - Old Snowy Mountain, 2,408 m. Po przejściu około 2 km spotkałem dwóch młodych mężczyzn idących w przeciwnym kierunku. Dowiedziałem się, że przede mną tylko śnieg a na szczyt raczej też będę miał śnieg. Idąc po moich śladach zbliżyły się do nas cztery młode dziewczyny. Postanowiłem iść dalej i korzystać ze śladów moich rozmówców. W ten sposób mogłem iść szybciej bez zerkania na telefon (gps). Ścieżka prowadząca od PCT na szczyt była w większości wolna od śniegu. Szybko uporałem się z tą górką i wracałem swoimi i innych śladami. Kontynuowałem dalej licząc, że może w dalszej części PCT będzie wolny od śniegu. Niestety tego dnia był śnieg, było go na około 85% drogi którą dzisiaj przeszedłem. Najtrudniej było na zboczach. Szedłem w lekkich butach (trail runners), które wbijałem w śnieg. Oczywiście w butach przez cały dzień miałem wodę. Trasa rzeczywiście piękna i już dziś wiem, że muszę w ten rejon powrócić. Późnym popołudniem doszedłem do jeziora - Sheep Lake. W pobliżu mnie była rozbita kobieta z synem. Miała chęć na pogawędkę ale ja musiałem się umyć, zjeść i zrobić małą przepierkę.
Przeszedłem ~21 km, podejścia ~1,120 m, zejścia ~1,310 m. Oprócz śniegu kolejny problem to pojawiające się coraz częściej komary.

















































2020-07-16
   Miał to być mój 3 dzień. W planie było przejście po PCT około 13 km i nocka nad jakimś małym, nie mającym nazwy jeziorkiem. Jedyny plus tego dnia to brak śniegu, którego było już mniej przy końcówce wczorajszego odcinka.
Reszta to porażka. Szedłem przez cały czas lasem, jeziorko okazało się bajorkiem z milionami komarów. Wyciągnąłem z plecaka spryskiwacz z preparatem ale one i tak mnie gryzły. Wkurzony postanowiłem iść tak daleko jak tylko dam radę. Na 16-17 kilometrze pożegnałem się z trasą PCT i wszedłem na ścieżkę Coleman Weedpatch Trail. Nie będę ją wspominał dobrze bo jest bardzo rzadko uczęszczana, bardzo zarośnięta z mnóstwem powalonych drzew i komarów. Doprowadzila mnie ona do drogi leśnej, którą można dojechać nad znajdujące się w pobliżu jezioro Walupt Lake. Po drugiej stronie drogi byłem już na Klickitat Loop Trail, który kończy się na moim parkingu. Przede mną była jeszcze rzeka (Cispus River). Nie uśmiechało mi się przechodzenie jej w bród.
Przeszedłem 200 m w dół i znalazłem przejscie stworzone przez naturę. W poprzek rzeki leżały potężne pnie drzew, po których suchą stopą  przeszedłem na jej drugi brzeg. Po przejściu postanowiłem zjeść gorący posiłek a po nim podjąć decyzję co robić dalej. Posilony na ciele obiadkiem z torebki zalanym wrzątkiem i jak na moje standardy dłuższym odpoczynkiem postanowiłem iść dalej. Ten odcinek był jeszcze gorszy od poprzedniego. Zero atrakcji tylko drzewa, krzaki, powalone drzewa i komary. Zero jakichkolwiek śladów. Kiedy zobaczyłem parking a na nim mój samochód byłem bardzo szczęśliwy. Będąc jeszcze na PCT spotkałem 4-osobową rodzinę idącą w kierunku przeciwnym do mojego. Innych ludzi nie widziałem. Dzisiejszy dzień to totalna porażka. Czekała mnie jeszcze ponad trzy godzinna podróż do domu.
Przeszedłem tego dnia ~29 km, podejścia ~950 m, zejścia ~1,300 m.
























No comments:

Post a Comment