Tuesday, February 14, 2017

PATAGONIA 2017.

HISTORIA WYJAZDU.
   Jest to mój pierwszy blog i dlatego przyszłych czytelników proszę o wyrozumiałość.
Od wielu już lat chodzę po górach i przez ten okres korzystałem z pomocy wielu autorów min. byli i są  Polacy. Czuję się w obowiązku podzielić moim patagońskim doświadczeniem, które być może komuś pomoże w przygotowaniu tej ciekawej w sumie wyprawy.

   W dniach 14 - 21 września 2016 roku wędrując wokół Mount Rainier, spotkałem hikers z Detroit, którzy podsunęli mi pomysł Patagonii.
Po powrocie do domu i uzyskaniu zgody od szefa (czyt. żony) zabrałem się ostro do roboty.       Swoje wypady podporządkowuję cenom biletów lotniczych.
Tym razem najkorzystniejszą cenę znalazłem na połączenie z Vancouver przez Dallas i Santiago do Punta Arenas. 29 września kupiłem bilet na 21 stycznia i powrót 11 lutego 2017.

   Od wielu już lat planuję moje podróże bardzo pieczołowicie i dokładnie. Tak było i tym razem. Zacząłem od czytania wielu blogów, wpisów i opisów. Jako emeryt mam ograniczone środki finansowe i dlatego na każdym  kroku tnę koszta. Po wstępnym rozeznaniu założyłem sobie, że całkowity koszt mojego wyjazdu nie może przekroczyć 2,500.00 USD.
Postanowiłem, że podczas tego pobytu zaliczę też Perito Moreno oraz pochodzę w okolicach El Chalten (Fitz Roy, Cerro Torre).
Cześć argentyńska jest krótsza i na terenie Glacier National Park nie jest wymagana (jeszcze) rezerwacja kempingów.
Przez kilka tygodni moja energia skierowana była na Chile. Szukałem informacji na temat biletów autobusowych i możliwości ich kupna na online. Szukałem najnowszych wiadomości na temat rezerwacji kempingów na terenie TDP i czy jest wymagana. Patrzyłem na hostele ponieważ wedle mojego planu wyszło, że 8 nocy spędzę właśnie w hostelach (kolejno - Puerto Natales, El Calafate i Punta Arenas), a 11 pod namiotem (7- Torres Del Paine i 4 okolice El Chalten).
Wysłałem masę emails i nie zawsze byłem zadowolony z odpowiedzi. Czasem odpowiedzi nadchodziły z kilkudniowym opóźnieniem a bywało i tak, że nie było odpowiedzi.
Miałem też problemy ze zrozumieniem treści odpowiedzi ze względu na fatalną znajomość angielskiego a u mnie hiszpańskiego. Ich strony internetowe nie są rownież najwyższego lotu.

   Szczęśliwie do końca października wszystko było gotowe. Miałem rezerwacje 7 kempingów na terenie parku Torres Del Paine, hostelu w Puerto Natales na 3 noce, hostelu w El Calafate na 3 noce, hostelu w Punta Arenas na 2 noce.
Wykupiłem bilety autobusowe na przejazdy z Punta Arenas do Puerto Natales (01/22), z Puerto Natales do El Calafate (02/01) i z El Calafate do Puerto Natales (02/08). Przez hostele zrobiłem też pozostałe rezerwacje biletów min. na przejazd z El Calafate nad Perito Moreno.


PIENIĄDZE!
   W związku z rabunkową polityką argentyńskich banków przy korzystaniu z kart kredytowych i debitowych postanowiłem skorzystać z pośrednictwa Xoom i już na miejscu w El Calafate odebrać pesos.
W Chile nie ma takich problemów. Przy korzystaniu z debit cards pobierają opłatę 4-6 USD od transakcji. W moich podróżach używam karty z Charles Schwab, który to bank te opłaty mi zwraca.
Był to moj 3 pobyt w Ameryce Południowej i nauczony doświadczeniem postanowiłem operować wszędzie mile widzianą gotówka.



 WYŻYWIENIE I SPRZĘT.
   Majac juz swoje lata staram się chodzić lekko - do 30 funtów z wodą. (~13 kg).
Używam tylko dehydrated dry food (śniadania i kolacje). Podczas pobytu w hostelach jadałem  normalne posiłki w tym darmowe, skromne śniadania w hostelach.
Ze względu na ceny jedzenie na trekking zabrałem  z US, bo jest ono i w Chile a już szczególnie w Argentynie bardzo drogie. Mając czas szukam zawsze okazji kiedy jest na promocji.
Podobnie poluję na sprzęt.
Nie polecam liczyć na uzupełnienie sprzętu w Patagonii, ceny są przerażajace. Argentyna to kompletnie sufit. Drożyzna, drożyzna, drożyzna. Sprawdzałem i czasem z 3-krotna przebitka w porównaniu do USA (on line).
W moim przypadku jedyny zakup to było paliwo do kuchenki.
Wody jest w bród i jest wszędzie. Jest zdrowa i nie ma potrzeby uzdatniania.







PLAN WYJAZDU.
   Tak wyglądał mój plan pod koniec października. Został wykonany. Zmieniłem tylko godzinę wyjazdu z El Chalten do El Calafate. Miał być późny autobus a wyjechałem o 13:30.



   Plan argentyński przygotowałem dzięki pomocy przesympatycznej Oliwii - Polce mieszkającej w El Calafate i pracującej w hostelu, w którym zatrzymałem się.
Niestety w dniu mojej podróży do El Chalten ostro padało, spoźniłem się na ostatni bus z El Chalten do Hosteria El Pilar bo chciałem sobie pogadać na temat mojego planu z parkową strażniczka. Odjazd ostatniego busa w południe.
Zacząłem iść pieszo ale po przejściu 3 km zawróciłem ze względu na deszcz i bardzo silny wiatr. Wróciłem do El Chalten i tam rozbiłem namiot. Dzięki opatrzności Bożej plan zrealizowałem. Ale o tym pózniej.


LUDZIE - MIEJSCOWI I TURYŚCI.
   Pierwszy kontakt w Chile był dobry. Na lotniskach i dworcach mogłem się porozumieć.
W autobusach juz jest gorzej.
Podczas wędrówki wokół TDP było bardzo dobrze. Wszyscy mili i znakomita większość  turystów, strażników parku oraz obsługi camps rozmawia po angielsku. TDP - to ich wizytówka.
Juz po 3 dniach poznałem prawdę. Chodzenie po parku jest dla miejscowych bardzo drogie. Najcześciej spotykani Chilijczycy to tzw. Santiaros, bogaci mieszkańcy Santiaigo lub ich dzieci. Nie pałają do nich miłością ludzie pracujący na terenie parku i wyrażają się o nich z pogardą.
Ja czułem się świetnie i z jednymi, i z drugimi. Poznałem wiele sympatycznych osób z obu grup. Jest też ok w Puerto Natales. W Punta Arenas już jest gorzej, możliwości porozumienia się sa ograniczone do minimum. Potrzebny hiszpanski ale w moim przypadku to juz nie wchodzi w gre.
Turyści - wszyscy mili i chętni do rozmów oraz pomocy. Poznałem Niemców, Nowozelandczyków, Australijczyków, Amerykanów i wielu innych .Najwięcej rozmawiałem z miejscowymi. Najlepsze kontakty miałem z Niemcami i Szwajcarami. Mieli dobry, solidny sprzęt, dobrze przygotowani fizycznie i logistycznie. Prawie zero improwizacji i w związku z tym zero niemiłych sytuacji, rozczarowań i płaczu.
Przy spotkaniu Polaków zawsze musiałem sobie popłakać. Rozklejalem sie z radości takiego
spotkania.
Będąc już na "W" spotkałem 5 młodych osób z Polski. Przesympatyczny młody człowiek z Krakowa, który do wszystkich mijanych mówił - cześć. Jest w podróży dookoła świata i wpadł tylko na chwilę odwiedzić rodaka pracującego na camp Gray.
Niestety, ze względu chyba na wiek pokrecilem cos bo byłem przekonany, że spotkam go na camp Paine Grande.
Dwie rożne, młode polskie pary były kompletnie zawiedzione ponieważ nie wpuszczono je na teren parku ze względu na brak rezerwacji.
Największe wrażenie zrobiła  na mnie piątka polskich wspinaczy spotkanych na camp w El Chalten. Profesjonalizm i perfekcjonizm. Niestety nie było mi dane poznać ich bliżej ponieważ ze względu na okno pogodowe wychodzili w góry. Na camp pozostała piąta osoba - przesympatyczna Magda, przypominająca typem pięknej urody miejscową kobietę. Też na tym camp spotkałem dzielnych ziomków z Lubelszczyzny - Andrzeja i Grześka, którzy pokonują bezdroża Patagonii na rowerach.
Nie sposób wymienić wszystkich. Najcześciej i najbliżej przebywałem z dwójka Niemców, którzy robili dokładnie taką samą trasę i w Chile, i w Argentynie. W Puerto Natales przy kolejnym dzbanku piwa jeden z nich powiedział, że wyłamuje sie ze stereotypu, że dzięki spotkaniu ze mną zmuszony jest zmienić swój pogląd.Oczywiście odgryzłem się podobnie mowiac, że ja też uważałem wszystkich Niemców za skurwysynów. Miałem też podobną sytuację z Holendrem, któremu zadałem pytanie - czy wszyscy jego ziomkowie są perfect?
 Żyjąc wiele lat na emigracji, w kraju zamieszkanym przez zbieraninę z całego świata nauczyłem się, że  nie ma narodów idealnych. Uważam, że  Polacy nie są gorsi ani lepsi. Mamy swoje wady ale mamy też wiele pięknych zalet. Ja chciałbym abyśmy byli idealni i mieli tylko zalety.
W związku z tym, że wstęp do parków w Argentynie jest darmowy chodzi więcej ludzi i bez względu na status społeczny. Trudniej się dogadać i jest brudno. Za brud obwiniają nas - turystów zagranicznych. Moim zdaniem to nie jest prawdą.
O niby turystach wolę nie mowić ponieważ są tacy w każdym narodzie.
W obu krajach na trasach bardzo dużo ludzi. Robiąc Circuit miałem komfort, bo dopiero po dojściu do "W" (camp Gray) zaczął  sie korek. Szczególnie ciężko jest na trasie z Los Torres do camp Torres i dalej do miejsca widokowego. El Chalten  zakorkowany wszędzie. Trzeba pamiętać, że tam jest lato i sezon wakacyjny.


POGODA!!!
   Byłem  w środku lata i wiedziałem czego się spodziewać. Najbardziej uciążliwy był wiatr i te ciągle chmury. Podczas mojego pobytu miałem 2-3 dni suche. Wiało i kropiło. Czasem lało, dwa razy padał śnieg. Niestety, ze względu na rezerwację kempingow trzeba iść bez względu na pogodę. Można przeczekać zła pogodę w Argentynie.


BEZPIECZEŃSTWO.
   Według mnie oba kraje są bezpieczne. Wracając późnymi wieczorami nie czułem zagrożenia może dlatego, że przebywałem w małych miastach. W hostelach (Puerto Natales i El Calafate) pozostawiłem  cześć moich rzeczy, które odbierałem po powrocie z gór i zawsze wszystko było w jak najlepszym porządku. Podobnie na najludniejszych kempingach- w TDP Italiano, Torres i De Agostini, Poincenot w Argentynie. Na nich to stawiałem namiot a sam maszerowałem na kilkukilometrowe trasy.


PATAGONIA - CZY WARTO???
   Myśle, że tak. Patagonia to nie tylko te słynne -znane na całym świecie - pionowe skały Torres Del Paine, Fitz Roy czy Cerro Torre. To nie tylko głośny lodowiec Perito Moreno czy Gray i wiele innych. To także liczne laguny z przeczysta  i o przecudnych kolorach wodą. To także nowe wezwania, doznania i doświadczenia. Nowe piękna natury. Inna natura, bardziej sroga i nieprzychylna współczesnemu człowiekowi.  Uboższa w świecie roślinnym jak i zwierzęcym w porównaniu z tym co mam u siebie. Setki kilometrów pustkowia i ciszy wiatru. Inne standardy turystyczne, inni ludzie, bardziej naturalni i ciepli. Pokorniejsi, biedniejsi ale bardziej dla mnie sympatyczni. Tym najbiedniejszym warto zostawiać napiwki a kupując prezenty nigdy nie negocjować ceny.
Jeśli jechać to na maxa aby zobaczyć jak najwiecej. Według mnie to co ja zrobiłem to powinno być minimum. Żałuje, że nie miałem jeszcze tygodnia na trekking w innych rejonach, gdzie nie jest tak ludno i tłoczno (Ziemia Ognista).


WYDATKI.
Zmieściłem sie w założonym budżecie. W obu krajach wymieniłem więcej niż potrzebowałem. Dlatego mogłem  pozwolić sobie na pewien rodzaj rozrzutności (micha, piwsko, napiwki, prezenty).




W późniejszym terminie dołączę opis moich tras, wrażeń i trochę zdjęć. Mogę podać listę z wagą mojego sprzętu i rzeczy osobistych.


No comments:

Post a Comment