Monday, October 4, 2021

OREGON PO RAZ DRUGI.

 Wallowa Mountains.


Zupełnie przez przypadek trafiłem w te piękne góry. Wspomniała mi o nich koleżanka mojej córki. Gdy usłyszałem o nich natychmiast zacząłem szukać informacji i patrzeć na mapę (Gaia). Dwie godziny później miałem już przygotowany plan siedmiodniowej trasy. Następnego dnia poinformowałem Tomka, że niestety rezygnuję ze wspólnego wyjazdu w góry Waszyngtonu.

Chciałem jak najwcześniej wyruszyć na moją nową wyprawę. W związku z tym, że mój kolega postanowił mi towarzyszyć postanowiłem kilka dni poczekać na niego. Wyjeżdżamy w środę - 22 września.


09/22/2021 (środa). Wallowa Lake - Ice Lake.

Wyjechaliśmy około 9:00 rano. Nad jezioro Wallowa Lake dotarliśmy po 6 i 1/2 godzinie jazdy. Dojechaliśmy do końca drogi nr. 351, która kończy się w Wallowa Lake State Park i przy jej końcu można bezpłatnie pozostawić samochód. Aby wyjść w te góry nie trzeba mieć specjalnej przepustki/pozwolenia. Nasz plan, to przejście kilkudniowej pętli a na koniec wejście na Chief Joseph Mountain (2929 m). Będąc jeszcze przy aucie zjedliśmy ostatnie kanapki i około 17:00 wyruszyliśmy na trasę prowadzącą z parkingu nad jezioro - Ice Lake. W dzisiejsze, późne popołudnie zamierzaliśmy przejść ~12 km z podejściami ~1200 metrów i zejściem ~200 m. Niestety, mając mało czasu tak pędziliśmy, że już na początku nieopatrznie zeszliśmy z trasy. Kiedy zobaczyłem wody jeziora Wallowa wiedziałem, że coś jest nie tak. Wyciągnąłem telefon i sprawdziłem gps. W międzyczasie zaczął kropić drobny deszczyk. Niepocieszeni musieliśmy wracać na właściwy szlak. Pomyłka to kolejne 3 km i strata czasu, którego do końca dnia mieliśmy już tak niewiele.

Pierwsza połowa dzisiejszego odcinka prowadziła wzdłuż rzeki - West Fork Wallowa River (West Fork Wallowa Trail) i łagodnie podchodziła do góry. Kiedy skręcając w prawo przeszliśmy rzekę rozpoczęło się podejście (Ice Lake Trail). Było ciężko bo w plecakach mieliśmy prowiant na 6 dni. Ostatnie 2-3 kilometry szliśmy przy świetle czołówek. Szczęśliwie dotarliśmy nad jezioro i w ciemnościach, tuż przy brzegu, rozbiliśmy namioty.  Zmęczeni i wychłodzeni zjedliśmy późną kolację i udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Zabrało mi trochę czasu aby się rozgrzać ponieważ było bardzo chłodno a obaj szliśmy na krótko (krótkie spodenki i tshirt). Ice Lake leży na wysokości 2400 metrów i o tej porze roku, i na takiej wysokości jest już zazwyczaj chłodno.

 













09/23/2021 (czwartek). Ice Lake - Hurricane Creek.

Dystans ~12.5 km. Podejścia ~940 m, zejścia ~1670 m.

Nie spieszyliśmy się z wyjściem z namiotu bo ze względu na niską temperaturę (szron) oczekiwaliśmy na słońce. Kiedy wyszło z za horyzontu natychmiast zrobiło się ciepło i przyjemnie. Po opuszczeniu namiotu zobaczyłem bajkowy, piękny świat. Obaj byliśmy zachwyceni otaczającym nas krajobrazem. Już pierwszy poranek potwierdził słuszność decyzji przyjazdu tutaj. Po śniadaniu - nie spiesząc się - wyszliśmy w kierunku pierwszego na dzień dzisiejszy szczytu - Matterhorn (2975 m). Natychmiast po opuszczeniu campingu rozpoczęło się podejście po Matterhorn Trail. Teren całkowicie otwarty z widokiem na bliższe i dalsze łańcuchy górskie z wysokimi szczytami, dolinami w których często były górskie jeziora. Kiedy wszedłem na Matterhorn spotkałem dwóch turystów amerykańskich, którzy również spędzili ostatnią noc nad Ice Lake. Właśnie zamierzali tam wracać ale przekonałem ich, że skoro już są tak blisko to warto wejść na najwyższą okoliczną górę - Sacajawea Peak (3000 m). My, po zjedzeniu również skierowaliśmy się w kierunku tego szczytu. W połowie drogi jest jeszcze jeden ale nie mający nazwy.

Wydawało się, że droga będzie łatwa ponieważ prowadzi grzbietem górskim. Nie było dużych przewyższeń ale grzbiet był często poszarpany z uskokami i trzeba było składać kije i korzystać z pomocy rąk. W kilku miejscach miałem ochotę zawrócić ale często ze strachem na ramieniu szedłem do przodu. Chodzenie w takich warunkach z ciężkim plecakiem nie należy do łatwych a tym bardziej bezpiecznych. Tuż przede mną dotarła tam poznana wcześniej dwójka 30-40 latków. Wywiązała się rozmowa. Młodszy kolega był z Pensylwanii a starszy z Idaho. Ten starszy kilka dni wcześniej zakończył wędrówkę po PCT. Polecili mi kilka ciekawych miejsc, z których, z pewnością w bliższej lub dalszej przyszłości skorzystam.

Kiedy Panowie odchodzili nadszedł Tomek i po krótkiej przerwie rozpoczęliśmy - początkowo ostre i długie - schodzenie na dzisiejszy nocleg. Według planu mieliśmy spać nad jeziorem - Echo Lake, ale dodalibyśmy około 8.5 km z podejściem ~ 800/900 metrów. Jeszcze rano ustaliliśmy, że będziemy rozglądać się za odpowiednim miejscem na namioty po zejściu do doliny, przez którą przepływa strumień - Hurricane Creek. „Ścieżka” łącząca oba szczyty to - Matterhorn-Sacajawea Trail i również nią rozpoczęliśmy zejście. W połowie zejścia trasa zmienia nazwę na - Eagle Cap Trail. Z łatwością znaleźliśmy odpowiednie miejsce na camp. Byliśmy na wysokości ~ 1650 metrów. Mieliśmy dostęp do bieżącej wody i przygotowane miejsce pod ognisko. Dzień pełen wrażeń, który kończyliśmy z uśmiechem na twarzach.



































09/24/2021 (piątek). Hurricane Creek Camp - Mirror Lake.

Dystans ~ 23 km. Podejścia ~1500 m, zejścia ~730 m.

Miał to być 14-kilometrowy spacer z łagodnym podejściem i noclegiem nad jeziorem - Mirror Lake, położonym na wysokości 2300 metrów. Długi odcinek dzisiejszej trasy (Hurricane Creek Trail) prowadził wzdłuż strumienia - Hurricane Creek. Ostatnie dwa kilometry szliśmy po Lakes Basin Trail.

Kiedy spotkaliśmy się nad jeziorem było tuż po południu. Mój kolega postanowił iść dalej na szczyt - Eagle Cap (2909 m) i tam szukać miejsca do spania. Mnie taka opcja nie pasowała ponieważ pod koniec dnia potrzebuję dużo wody i po raz kolejny byłem z lekkim namiotem, który wymaga stabilnego gruntu aby porządnie wbić w ten grunt śledzie. Wysoko na szczytach, przełęczach i siodłach najczęściej wieje silny wiatr i z tych wszystkich powodów rozwiazanie Tomka nie wchodziło w grę. Wybrałem inne. Większość rzeczy pozostawiłem nad jeziorem i prawie z pustym plecakiem wyruszyłem za Tomkiem na Eagle Cap. Do celu doszedłem bardzo szybko i po 45 minutach ochów i achów rozpocząłem zejście nad jezioro pozostawiając na szczycie samotnego kolegę. Przed rozstaniem ustaliliśmy, że jutro w południe spotykamy się nad jeziorem - Glacier Lake. Był to nasz drugi, pełny niezapomnianych wrażeń dzień.



























09/25/2021 (sobota). Mirror Lake - Glacier Lake.

Dystans ~5.5 km. Podejścia ~400 m, zejścia ~210 m.

Opuściłem Mirror Lake około 9:00. Początkowo szedłem wzdłuż jeziora w kierunku następnego (Moccasin Lake) i dalej do przełęczy - Glacier Pass. Glacier Lake Trail - to nazwa dzisiejszej trasy. Nie spiesząc się około 11:00 byłem na miejscu spotkania. Tomka jeszcze nie było i tak prawdę mówiąc nie wiedziałem, z której strony nadejdzie. Wczoraj rozważał zejście ze szczytu na skróty. Tak też zrobił i również był przed czasem. Jezioro i otoczenie tak bardzo przypadły nam do gustu, że postanowiliśmy tutaj spędzić noc. Zjedliśmy lunch, rozbiliśmy na półwyspie namioty i wyruszyliśmy na przechadzkę wokół jeziora, która miejscami nie należała do łatwych. Po drodze wszedłem na siodło i zszedłem nad mało odwiedzane i równie pięknie położone jezioro - Prospect Lake. Oczywiście ani wokół jeziora, ani nad Prospect Lake nie ma oficjalnej trasy ale czasem widać coś podobnego do ścieżki. Trudno jednoznacznie stwierdzić czy są to ślady ludzkie, czy zwierzęce. Trzeba radzić sobie samemu ale teren jest całkowicie otwarty więc nie ma problemu z nawigacją i z łatwością można wrócić do punktu wyjścia.





























09/26/2021 (niedziela). Glacier Lake - Aneroid Lake.

Dystans ~21 km. Podejścia ~1200 m, zejścia ~1400 m.

Wyszedłem na dzisiejszą trasę (Glacier Lake Trail) jako ostatni. Przy Frazier Lake spotkałem Tomka i kontynuowaliśmy razem aż do przełęczy - Polaris Pass (2710 m). Przy Frazier Lake weszliśmy na West Fork Wallowa Trail i dotarliśmy nim do skrzyżowania z Polaris Trail. Aż do tego miejsca prowadziło łagodne zejście, wzdłuż rzeki (West Fork Wallowa River), która bierze swój początek z Glacier Lake i przepływa przez Frazier Lake. Od chwili wejścia na Polaris Trail rozpoczęło się żmudne i niepotrzebnie aż tak długie, bo prowadzące przez dziesiątki zygzaków podejście na przełęcz. Ostrzegano nas przed tym i mówiono, że mało kto wybiera ten kierunek. Większość - ze względu na podejście i brak wody idzie w kierunku odwrotnym - Aneroid Lake do Frazier lub Glacier Lake. Miałem wystarczający zapas sił i wody. Bez problemów około 14:00 doszedłem samotnie do Aneroid Lake i oczekiwałem na Tomka, który postanowił zrobić sobie godzinną przerwę na przełęczy mimo silnych podmuchów wiatru. Ostatnie 2 i 1/2 kilometra do jeziora idzie się po East Fork Wallowa Trail przechodząc przez drugą niewielką przełęcz - Tenderfoot Pass (~2600 m). W związku z tym, że jezioro Aneroid jest blisko cywilizacji są tam małe domki (cabins), które już o tej porze roku nie były zasiedlone (Bogu dzięki). Zachwalano mi to miejsce jako piękne ale mnie ono do gustu nie przypadło i chętnie bym je opuścił i szedł dalej aż na parking. Godziny płynęły jedna po drugiej a ja wciąż czekałem na kolegę będąc coraz bardziej zaniepokojony. Dopiero około 18:00 postanowiłem pozostać tu na noc i czekać dalej. 







































09/27/2021 (poniedziałek). Aneroid Lake - Parking.

Dystans ~10 km. Podejścia ~110 m, zejścia ~1010 m.

Zmartwiony nieobecnością mojego towarzysza miałem niespokojną noc i pełen czarnych myśli wyszedłem na ostatni odcinek trasy. Oprócz mnie na drugim brzegu jeziora spała samotna kobieta, która wyszła dużo wcześniej. Kiedy około 11:00 doszedłem do auta i zauważyłem kartkę za wycieraczką wiedziałem, że mój partner jest cały i zdrowy. Natychmiast ogarnęła mnie wściekłość, że nie zrobił tak jak ustaliliśmy. Mogliśmy zejść razem, przespać się na parkingu i rano wyruszyć na flagowy szczyt - Chief Joseph Mountain (2929 m). Dzień był jeszcze wystarczająco długi ale nadciągały ciemne, deszczowe chmury. Po reprymendzie, znowu pogodzeni i w sumie wystarczająco zmęczeni postanowiliśmy wracać do naszych domów. Tuż po opuszczeniu Joseph City zaczął kropić deszcz.

















No comments:

Post a Comment