Friday, March 31, 2023

NEPAL PO RAZ TRZECI CZĘŚĆ I

NEPAL  2022.    CZĘŚĆ I - DOLPO.


   Rok 2022 nie jest jak dotąd zbyt udany. Będąc w Turcji miałem problemy ze zdrowiem. Zdrowie i niedowład organizacyjny przyczyniły się, że wyjazd do Pakistanu również nie zakończył się pełnym sukcesem. Kończąc pobyt w Pakistanie nawiązałem kontakt ze znajomym agentem w Kathmandu. Wiedząc to co w górach lubię najbardzej namawiał mnie do jeszcze jednej wizyty w jego kraju. Zaproponował przejście dziewiczej trasy Upper Dolpo. Dziewictwo ma swoją cenę. Tą ceną w Dolpo jest słabo rozwinięta baza turystyczna, która zmusza do sporych wydatków. Składa się na nie wysoka opłata za środek transportu jakim najczęściej są muły oraz miejscowi tragarze, kucharz i przewodnik. Muły niosą prowiant, sprzęt turystyczny (namioty, materace itp) oraz część rzeczy osobistych turystów. 10-dniowe pozwolenie zezwalające na wejście do Upper Dolpo kosztuje 500 $. Dojazd z Kathmandu również nie jest łatwy. Można podróżować bezdrożami co zabiera 2-3 dni mordęgi w rozklekotanych autobusach lub jeepach albo przelecieć samolotem. Podróż samolotem zabiera dwa dni ponieważ nie ma lotu bezpośredniego. Aby zbić cenę można zorganizować większą grupę ale wtedy musimy być gotowi na wiele kompromisów. W moim przypadku będzie to trudne do strawienia ponieważ  jestem do szpiku kości indywidualistą. Kiedy zwierzyłem się z tego pomysłu mojemu polskiemu koledze on również wyraził chęć na ten wyjazd. Zaplanowaliśmy, że spędzimy w Nepalu około dwóch miesięcy i oprócz Dolpo przejdziemy kilka równie atrakcyjnych tras w rejonie Annapurna, na które wstęp mają tylko grupy z miejscowym przewodnikiem. Wiedziałem, że będzie to najdroższy wyjazd w moim życiu. Aby móc go sfinansować zamierzałem sprzedać mojego ulubionego pickupa. Dil (nepalski agent, z którym współpracuję) organizował  właśnie 6-osobową grupę Kanadyjczyków, którzy również zapałali chęcią przejścia Upper Dolpo. Nawiązałem z nimi kontakt i przekonałem ich aby nas przygarnęli.

Kiedy wszystko było dopięte na ostatni guzik a ja wykupiłem bilet i zarezerwowałem noclegi mój polski kolega w ostatniej chwili zrezygnował z wyjazdu. Oczywiście przestał być kolegą. Dla mnie nie było odwrotu i musiałem brnąć dalej. Przed Nepalem miałem jeszcze miesięczny wypad do USA. Podczas tego pobytu planowałem conajmniej dwa tygodnie spędzić w górach. Niestety, ze względu na pożary skończyło się na zamiarze.

Wróciłem do Polski a kilkanaście dni później wyruszyłem w moją ostatnią już podróż do Nepalu. Było to 14 października. Bilet kupowałem późno więc połączenie nie było najlepsze. W Kathmandu wylądowałem późnym wieczorem 15. Jak zwykle zatrzymałem się w tym samym miejscu czyli w pokoju budynku należącego do Dila (airbnb).

Kiedy obudziłem się następnego ranka byłem zdziwiony wyglądem miasta a przede wszystkim przejrzystością powietrza. Przed południem odwiedziłem agencję by uregulować należności za treking po Upper Dolpo. Podzieliłem się moimi spostrzeżeniami dotyczącymi miasta z Dilem i jego biznesowym partnerem. Usłyszałem od nich, że przyczyną tego był spóźniony monsun, który nawiedził Nepal pomiędzy 6 a 10 października. To się nie zdarza o tej porze roku. W tym sezonie zdarzyło się. Przez 5 dni lało jak z cebra a w wyższych partiach gór spadło ponad 200 cm śniegu. Doszło do licznych obsunięć ziemi a w wysokich górach pojawiły się lawiny. Wiele tras uległo zniszczeniu. Nasz Upper Dolpo, z pięcioma przełęczami powyżej 5 tysięcy metrów był w tej strefie.

Agenci jak i przewodnicy byli optymistami i mieli nadzieję, że kiedy dojdziemy do pierwszej przełęczy sytuacja ulegnie poprawie a promienie słoneczne roztopią zwały śniegu. Ich optymizm udzielił się i mnie. 

Po południu 17 października z pięciorgiem Kanadyjczyków i dwójką przewodników wsiadłem do samolotu lecącego do Nepalgunj, małego miasta położonego w dżungli. Na noc zakwaterowano nas w tanim i brudnym w dodatku bez cieplej wody hotelu. Welcome to Nepal.










                                           PROWINCJA  DOLPO.

To największa i zarazem najbiedniejsza prowincja Nepalu. Bieda z nędzą, brud, smród i alkoholizm. Prowincja ze słabą bazą turystyczną mimo, że tak blisko rejonu Annapurny. Bardzo mało turystów a jak już są to tylko grupy zorganizowane idące z pełnym wyposażeniem, z własnymi namiotami i własnym zaopatrzeniem. Mojej 6-osobowej grupie będzie towarzyszyć przewodnik, jego asystent, kucharz z pomocnikiem, 3 tragarzy oraz 11 mułów z dwoma poganiaczami. Naszą 3-tygodniową przygodę zakończymy dochodząc do trasy biegnącej wokół Annapurny, której część zamierzam przejść po zakończeniu Dolpo.


   18/10/2022 (wtorek). Nepalgunj - Juphal (lot). Juphal - Dunai (treking).

Dystans ~10 km. Zejścia ~ 300 m.

Noc w tym tanim hotelu nie należała do udanych. Było głośno a do tego w pokoiku było mnóstwo owadów. Pobudka o 5:00 bo o 6:00 musieliśmy być na lotnisku. Lot do Juphal był opóźniony około godziny. Był to kolejny krótki (45 minut) lot małym samolotem. Końcówka bardzo atrakcyjna pomiędzy ośnieżonymi szczytami. Z malutkiego lotniska przeszliśmy do restauracji na śniadanie a po zjedzeniu wyszliśmy na pierwszy trek. Trasa łatwa, prowadząca częściowo ścieżkami a po części drogą gruntową bo w zasadzie tylko takie w tym kraju są. Większość bagaży zdaliśmy aby niosły muły. My szliśmy w towarzystwie przewodnika, jego asystenta i miejscowego portera (tragarz).

Naszym przewodnikiem jest Ram. Towarzyszył mi na Manaslu Trek.

Wczesnym popołudniem dotarliśmy do brudnego campingu w Dunai. Ta obskurna mieścina jest stolicą prowincji Dolpo. 

Wraz z nami szedł Ros, mój znajomy Anglik, który wybrał krótszą opcję treku po Dolpo. Zamierza to zrobić tylko w towarzystwie przewodnika i obaj niosą ciężkie plecaki. Ros to jeden z największych twardzieli jakich w życiu spotkałem. Miałem szansę dołączyć do niego ale wybrałem opcję łatwiejszą a przede wszystkim dłuższą i bardziej pasującą do moich dalszych planów. Oni mają do pokonania 3 ponad pięciotysięcznych przełęczy a moja grupa 5.


                                                                                 Przed odlotem do Juphal



                                                                                 Na lotnisku w Juphal







                                                                                 Camping w Dunai

                                                                                 Pierwszy na zdjęciu to Ross i pozostali z grupy

                                                                                 Marysia i Krzysztof


   19/10/2022 (środa). Dunai - Chhepka (2840 m).

Dystans ~ 16 km. Podejścia ~ 1520 m, zejścia ~ 950 m.

Wczoraj późnym popołudniem na kamping przyszło polskie małżeństwo - Krzysztof i Marysia w towarzystwie grupy towarzyszącej. To najsympatyczniejsi Rodacy jakich kiedykolwiek spotkałem na trasie. Szkoda, że nasze spotkanie było tak krótkie i w sumie tak smutne. Oni wracali z kierunku, w którym my idziemy.

Ich zamiarem było przejście tej samej trasy, którą my planujemy pokonać. Niestety zaskoczył ich wspomniany wcześniej monsun. Dotarli tylko do jeziora Phosundho i tam utknęli na dobre. Przeżyli horror a na dodatek Marysia poważnie rozchorowała się. Wszyscy, którzy tam byli zawrócili ze względu na zniszczone ścieżki, zalegający śnieg i wysokie zagrożenie lawinowe. Byliśmy jedną z nielicznych grup, która mimo ostrzeżeń postanowiła spróbować ale do naszych serc wkradł się po raz pierwszy niepokój. Rankiem pożegnałem sympatyczną parę i obdarowany przez nich rozgrzewającymi wkładkami do stóp wyruszyłem na trasę.

Trasa fajna, przez większość dnia prowadząca wzdłuż rzeki Phosundho.













   20/10/2022 (czwartek). Chhepka - Chnewer (3110 m).

Dystans ~ 10 km. Podejścia ~ 1250 m, zejścia ~ 870 m. 

Każdego dnia zatrzymujemy się na długi lunch, który przygotowuje nam obsługa pod kierownictwem naszego kucharza (Karna Chandra). Posiłki są smaczne, pożywne i wystarczająco duże.

Kolejny już dzień idziemy wzdłuż rzeki Phosundho. Przechodziliśmy przez mnóstwo mostków podchodząc i schodząc niezliczoną ilość razy by na koniec dnia znaleźć się niecałe 300 metrów wyżej. Część dzisiejszej trasy prowadziła przez dżunglę.

Kilka słów o Kanadyjczykach, którzy zgodzili się mnie przyjąć do swojej grupy. Najstarszy uczestnik to 75-letni Michael, 72 lat liczy sobie Liz, 70 najszybsza z nich Diana, Dave - 68 lat i najmłodszy z nas wszystkich Ken bo tylko 63 lata. Ten ostatni w wieku 17 lat wyemigrował z Hongkongu.

Tylko Dave mieszka w prowincji Alberta a pozostali w okolicach Victorii BC.

Wszyscy są już emerytami i z wyjątkiem Michaela wszyscy pracowali dla rządów swoich prowincji. Bardzo szybko zorientowałem się, że z przekonań są ateistami i lewakami. Nie przewiduję, że z tego powodu będzie jakiś problem. Atmosfera w zespole jest dobra i wszyscy dzielnie pokonują kolejne kilometry. Dla Michaela to pierwszy pobyt w Nepalu i w Himalajach. Wszyscy wędrują i podróżują od wielu, wielu lat. Mieszkający w BC w przeszłości już razem robili inne trasy.

Jak zwykle patrzę z szacunkiem i sympatią na grupę towarzyszących nam Nepalczyków. Wszyscy bardzo ciężko pracują z wyjątkiem Rama  i jego asystenta Sudipa. Od pierwszego dnia obserwuję kucharza Karna i muszę powiedzieć, że facet w tych ciężkich, polowych warunkach dokonuje cudów kulinarnych. Inną wyróżniającą się postacią jest młody chłopach odpowiedzialny za pozostałych - Samsher. Do jego obowiązków należy min rozkładanie i zwijanie namiotów. Diana i Michael mają swoje namioty a pozostali korzystają z namiotów wynajętych przez agencję. Sa to solidnie wyglądające czterosezonowe dwójki. Każde z nas ma taką tylko do swojej dyspozycji. Agencja również

zapewniła materace z gąbki. Diana i ja dodatkowo kładziemy na nie nasze własne. 










                                                                                                     Lunch












   21/10/2022 (piątek). Chnewer - Phoksundo Lake (3610 m). 

Dystans ~ 11 km. Podejścia ~ 1220 m, zejścia ~ 620 m. 

Krótki odcinek, który przed monsunem średni piechur mógł przejść w czasie 3 godzin.  Zniszczenia jakich dokonał na trasie lejący przez 5 dni deszcz są nie do opisania. Dużo obejść, mnóstwo dodatkowych i bardzo niebezpiecznych podejść i zejść. Dostałem zgodę od Rama na samotną wędrówkę i oderwałem się od grupy. Do jeziora doszedłem po 2 godzinach i 15 minutach. Przed przyjściem grupy zrobiłem przepierkę, porozmawiałem z mieszkańcami i z amerykańskim filmowcem (Ben) od 20 lat mieszkającym w Nepalu. Bena i towarzyszącą mu grupę poznałem  na lotnisku w Nepalgunj. Dostał kontrakt na zrobienie filmu o himalajskich tygrysach żyjących jeszcze na Upper Dolpo (Wysokie Dolpo). Jutro wczesnym rankiem wysyła dwóch konnych w kierunku pierwszej przełęczy aby sprawdzić czy jest możliwe jej przejście. Większość twierdzi, że będzie to bardzo niebezpieczne a nieliczne tutaj grupy turystów decydują się na powrót i zmianę trasy. Nie wygląda to dobrze i zaczynam mieć coraz więcej wątpliwości co do realizacji naszego planu, który przygotowała Liz, i który tak bardzo przypadł mi do gustu.























   22/10/2022 (sobota). Phoksundo Lake. 

Po późnym śniadaniu wyszliśmy w towarzystwie obu przewodników na przechadzkę brzegiem jeziora. Przeszliśmy około 8 km. Wróciliśmy na lunch do wioski. Po lunchu w towarzystwie Sudipa poszedłem do miejscowego buddyjskiego klasztoru (gumpa).

W klasztorze zamieszkuje 5 mnichów. Mnisi i tutejsi mieszkańcy należą do sekty Bono. To najmniejsza z pięciu sekt buddyzmu. Po powrocie z klasztoru natknąłem się na Kena rozmawiającego z jakimś człowiekiem. 

Był to turysta holenderski, który wczoraj po północy dotarł do wioski.

W towarzystwie Nepalczyka, miejscowej kobiety (znającej doskonale teren) i dwóch tragarzy przeszli przez przełęcz. Zajęło im to 21 godzin.

Poinformował nas, że jeden z tragarzy odmroził stopy i wyglada na to, że jedną z nich straci. Holender kończy właśnie „naszą trasę” idąc w odwrotnym kierunku do naszego. Wyruszył przed 5-dniowym monsunem. Dwa tygodnie oczekiwał na poprawę pogody w jednej z wysokogórskich wiosek. Była to kolejna bardzo zła wiadomość dla naszej grupy. Moi kanadyjscy partnerzy już mówią o powrocie. Z trudem udało mi się ich namówić aby poczekać jeszcze jeden dzień na zwiadowców wysłanych przez Bena. Miejscowi twierdzą, że trasa jest nie do przejścia dla mułów. Gdybyśmy mieli yaki to można by było zaryzykować. Zaczynam podejrzewać, że organizatorzy w pogoni za kasą z pełną świadomością wpuścili nas w maliny.





















   23/10/2022 (niedziela). Phoksundo Lake. 

Dystans ~ 9 km. Podejścia i zejścia ~ 700 metrów.

Kolejny już bezczynny dzień nad tym pięknym jeziorem w oczekiwaniu na powrót zwiadowców. Na dzień dzisiejszy Ram (przewodnik) zaplanował przechadzkę na punkt widokowy, z którego zobaczymy całe jezioro i otaczające je szczyty. Wyszliśmy w piątkę ponieważ Liz ma problem z żołądkiem a tym samym i z kondycją. W drodze na punkt spotkaliśmy powracających jeźdźców. W ich ocenie przełęcz Kang La (5306 m) z mułami jest nie do przejścia. Trasa jest pokryta grubą warstwą śniegu a miejscami lodu. Jest również bardzo duże zagrożenie lawinowe.

Niestety, moje marzenie nie spełni się. Przejście tej trasy miało być gwoździem tego wyjazdu. To wyłącznie dla niej po raz trzeci przyleciałem do Nepalu. Jutro zawracamy tam skąd przyszliśmy. Trasę do Dunai mamy zamiar przejść w dwa dni a potem zobaczymy co wymyślą nasi nepalscy liderzy.

Dzisiejszy treking podobał się wszystkim. Punkt widokowy leży przy trasie prowadzącej na przełęcz Kang La. Wspaniała, słoneczna pogoda i piękne widoki. Mimo słonecznej pogody było bardzo zimno. Miejscowi nie pamiętają kiedy było tak chłodno. Od wielu lat październik i listopad to najlepsze miesiące na wędrówkę po Upper Dolpo. Niestety obecny sezon zaskoczył wszystkich. Wczoraj mój angielski znajomy idący tylko z przewodnikiem postanowił spróbować i wyruszyli w kierunku przełęczy.



                                                                                 Od lewej - Karna, Michael, Kaz, Diana, Sudip, 
                                                                                 Dave, Ken, Liz, Ram








                                                                                 Sudip - asystent przewodnika






                                                                                 Gampa


                                                                                 Matka, 3 córki i koleżanka



   24/10/2022 (poniedziałek). Phoksundo Lake - Chhepka. 

Dystans ~ 22 km. Podejścia ~ 1460 m, zejścia ~ 2440 m.

Niestety schodzimy z powrotem do Dunai. Można by było zaryzykować przejście zgodnie z planem gdyby nie grupa towarzysząca, nadmiar bagaży i 11 mułów. Wybrałem wygodę i po raz drugi w tym roku wychodzę na tym bardzo źle. Mogłem dołączyć do Rosa, który wyruszył razem z nami na krótszą wersję Upper Dolpo tylko z przewodnikiem. Oczywiście niosą ciężkie plecaki z namiotami i z żywnością na kilka dni. Zwiadowcy Bena donieśli , że przeszli przełęcz i zamierzają iść dalej.

Są ponoć wykończeni. 

Zdecydowałem się na przyłączenie do Kanadyjczyków ponieważ ich plan był bardziej rozbudowany i ciekawszy. Kto chce zbyt dużo kończy tak jak ja. Kolejna lekcja pokory. 

Nasza 72 letnia koleżanka Liz nadal ma problemy ze zdrowiem i kondycyjnie jest najsłabszym ogniwem grupy. Pozostali spisują się bardzo dobrze. Idą w ciężkich buciorach i niosą kije, których nie używają.

Za zgodą przewodnika odbijam od grupy i chodzę samotnie. Czekam na nich w miejscach, w których zatrzymujemy się na lunch.


                                                                                 Pożegnanie z Phoksundo Lake




                                                                                 Prace nad lunchem






   25/10/2022 (wtorek). Chhepka - Dunai. 

Dystans ~ 16 km. Podejścia ~ 960 m, zejścia ~ 1520 m. 

Według gps Kena przeszliśmy 18 km. Była przerwa na lunch. Ja proponowałem aby iść do Dunai i zjeść tam.

Na campingu było  mnóstwo ludzi, zarówno miejscowych jak i turystów.

Według kalendarza to czas drugiego  największego festiwalu (święta) w roku. Załapałem się na występy folklorystycznych zespołów tanecznych z

Nepalu i Indii. Turyści to dwie grupy narodowe. Większa - to Francuzi, którzy podobnie jak my zawrócili bez sukcesu nie pokonawszy ani jednej przełęczy. Najstarsza (78-letnia) uczestniczka w rozmowie ze mną powiedziała, że będzie próbować w następnym sezonie. Mniejsza grupa to Austriacy, którzy z sukcesem przeszli całą trasę. Zajęło im to 39 dni. Szalejący monsun zatrzymał ich w jednej z wysokogórskich wiosek. Spędzili u gościnnych mieszkańców wysokogórskiej wioski 14 dni w oczekiwaniu na poprawę pogody i warunków do kontynuacji trekingu. Ten wydłużony pobyt przysporzył im wiele problemów i podniósł koszta. Nasza koleżanka Liz podczas dzisiejszego trekingu podjęła decyzję, że ze względu na stan zdrowia jutro udaje się w drogę powrotną do Kathmandu. Szkoda mi tej sympatycznej kobiety.

                                                                                Tuż przed wyjściem z Chhepka






                                                                                 Tańce na campingu w Dunai

                                               


   26/10/2022 (środa). Dunai - Dharapani (2600 m). 

Dystans ~ 14 km. Podejścia ~ 1000 m, zejścia ~ 770 m.

Po smutnym pożegnaniu z Liz wyszliśmy w kierunku Tarakot. Zamiast Upper Dolpo będziemy zabijać czas włócząc się po Lower Dolpo. Jestem wkurzony bo idziemy bez jakiegokolwiek planu. Idziemy przed siebie. Do lunchu szliśmy wzdłuż rzeki Thuli Bheri. Był to długi lunch ponieważ musieliśmy czekać na towarzyszące nam muły. Ustaliliśmy aby na camping dochodzili pierwsi ponieważ niosą nasze namioty i większość bagaży. Po posiłku rozpoczęło się ostre podejście. Gdzieś tak w połowie podejścia spotkaliśmy się z dużą grupą turystów prowadzonych przez dwójkę przewodników. Jednym z nich była Amerykanka z Main o imieniu Kim, która od 20 lat zamieszkuje w Nepalu.

Bardzo sympatyczna osoba znająca się z wcześniej poznanym filmowcem Benem. Zna wyśmienicie teren i pod tym względem bije na głowę przewodników nepalskich. Jej zdaniem jesteśmy w jednym z najpiękniejszych regionów Nepalu jeszcze nie dotkniętym komercją i z małą ilością turystów. Była kolejną osobą, która odradzała nam wchodzenie na wysokie przełęcze ze względu na duże ilości śniegu, niską temperaturę i zagrożenie lawinowe. 

Pożegnałem miłą przewodniczkę i wraz z towarzyszącą nam obsługą ruszyłem w kierunku dzisiejszego campingu. 


                                                                                 Smutne pożegnanie z Liz




                                                                                                          Owoce monsunu









   27/10/2022 (czwartek). Dharapani. 

Podczas wczorajszej kolacji zapadła decyzja aby dzień dzisiejszy spędzić na odpoczynku. To ostatni dzień festiwalu i nasza obsługa chciała go godnie spędzić. Byłem jedyny, który chciał kontynuować wędrówkę. Tu gdzie jesteśmy nie ma nic godnego uwagi to czyste marnotrawienie czasu i naszych zasobów. W nocy Nepalczycy dali ostro w gardło. Nie piją przewodnicy i kucharz. Pozostali pijani jak bele zachowywali się głośno a nawet doszło do rękoczynów. Będąc po raz pierwszy w Dunai usłyszałem od Marysi i Krzysztofa, że alkoholizm w tej części Nepalu to duży problem. Nie wierzyłem do ostatniej nocy kiedy to zetknąłem się z tym osobiście. Ram rozszerzył temat. Powiedział, że dotyczy to całego kraju. Alkoholizm to nie tylko problem mężczyzn. Uzależnionych od alkoholu jest około 25% populacji kobiet. Smutne jest to, że ich rodziny żyją w skrajnie nędznych warunkach.

Dla zabicia czasu zrobiłem krótki spacer do wioski a po powrocie pranie i uzupełniłem notatki. Wraz z Dianą przeprowadziliśmy rozmowę z Ramem na temat nocnych awantur naszych nepalskich towarzyszy. Obiecał, że to się już nie powtórzy.

                                                                                 Lenistwo we wiosce Dharapani











                                                                                 Dzieci na dachu

                                                                                                           Pierożki momo



   28/10/2022 (piątek). Dharapani - Laina (3370 m). 

Dystans ~ 15 km. Podejścia ~ 1750 m, zejścia ~ 790 m. 

Po śniadaniu w minusowej temperaturze około 8:15 rozpoczęliśmy dzień od podejścia. Przez pierwsze dwie godziny szliśmy w cieniu i było zimno. Kiedy podeszliśmy na teren nasłoneczniony zrobiło się natychmiast bardzo ciepło i trzeba było rozebrać się do T-shirt. Po dwóch godzinach wspinaczki rozpoczęła się normalna górska wędrówka składająca się z krótszych lub dłuższych podejść i zejść. Kiedy samotnie doszedłem do miejsca, w którym mieliśmy zjeść lunch polecono mi przechadzkę do znajdującego się w pobliżu  klasztoru (gumpa). Nie powiem by obiekt ten zrobił na mnie wrażenie. Wróciłem akurat na czas podawania posiłku. Kucharz kolejny raz wspaniale wywiązał się ze swoich obowiązków. Lubię wszystkich ale coraz więcej sympatii mam właśnie dla niego. W promieniach słońca dotarliśmy na dzisiejsze miejsce postoju i spokojnie mogłem doprowadzić się do porządku.
























   29/10/2022 (sobota). Laina - Nawarpani (3650 m). 

Dystans ~ 11 km. Podejścia ~ 1550 m, zejścia ~ 1240 m.

Krótki odcinek ale jak to bywa wcale nie łatwy. Muszę przyznać, że czym wyżej tym robi się ciekawiej i zaczyna mi się podobać. 

Kolejny już dzień idziemy równolegle do rzeki Tarap Khola. Zero turystów a miejscowych mieszkańców też jak na lekarstwo.

Nie brakuje natomiast śmieci i jest ich więcej i więcej. Idziemy w kierunku przełęczy Numala Pass (5310 m) ale nie sądzę aby po tych wszystkich ostrzeżeniach grupa zdecydowała się na jej przejście. Szkoda. Prawdopodobnie zawrócimy w Dho Tarap. Dzisiaj spotkaliśmy naszego znajomego Anglika Rossa i jego przewodnikiem. Wyglądali tragicznie ale udało im się zrobić to co zaplanowali. Z narażeniem życia wykonali postawione przed sobą zadanie i osiągneli sukces. Brawo Panowie, chylę czoła.


                                                                                 Tuż przed wyjściem











                                                                                 Krew, pot i łzy (radości)




   30/10/2022 (niedziela). Nawarpani - Sisaul Khola (3850 m). 

Dystans ~ 9 km. Podejścia ~ 1000 m, zejścia ~ 780 m.

Kończyłem wczorajszy trek z Karna Chandra (kucharz). Miejsce, które wybrał na camp nie przypadło mi do gustu. Nie było już słońca i temperatura spadała bardzo szybko. Zacząłem czuć się jakoś dziwnie i było mi coraz zimniej. Słabłem w oczach i zaczęło mną telepać. Włożyłem na siebie wszystko co miałem, wszedłem do namiotu otuliłem się szczelnie śpiworem. Zrezygnowałem z kolacji. Zaczęło mnie wszystko boleć, dosłownie wszystko, każdy mięsień. Przed północą do tego wszystkiego doszła biegunka. Majacząc i będąc niesamowicie słabym musiałem wiele razy wlec się do namiotu-toalety.

Temperatura na zewnątrz spadła do -8 C. Namiot i ja śmierdzieliśmy gównem. Ze względu na niską temperaturę nie mogłem zejść do rzeki aby doprowadzić się do porządku. Nie wiem jakim cudem dotrwałem do poranka. Miałem wszystko w dupie. Około 6:00 wziąłem pierwszą tabletkę antybiotyku (cipro). Nie poszedłem na śniadanie i postanowiłem pozostać jak najdłużej w namiocie.

Ram nagabywał mnie co planuję dalej. Powiedziałem, że dam im odpowiedź za 2 godziny. Po antybiotyku i tabletce imodium usnąłem. Obudzono mnie dokładnie po dwóch godzinach. Poprosiłem o miskę z ciepłą wodą i zacząłem doprowadzać się do porządku. Nadal byłem bardzo słaby i zabrało mi to dużo czasu. Wiedziałem, że dzisiejszy odcinek jest krótki i w miarę łagodny. Powiedziałem oczekującej grupie, że spróbuję to przejść. Później dowiedziałem się, że planowano mnie zostawić w towarzystwie Sudipa (asystent przewodnika) i odesłać z powrotem do Dunai. Osobą, która się sprzeciwiła był Ken. Powiedział, że trzeba dać mi szansę i poczekać te dwie godziny.

Przed wyjściem wziąłem kolejną tabletkę imodium. Dzisiejszy odcinek pokonałem jako ostatni schodząc czterokrotnie na stronę. Towarzyszył mi Ram a na początku trasy również Ken. Ken zmuszał mnie co chwilę do picia przegotowanej wody z minerałami. Szedłem bez śniadania i nie miałem ochoty na zjedzenie czegokolwiek. Z tego co pamiętam był to mało ciekawy odcinek i niewiele straciłem idąc i nie zwracając uwagi na otaczające nas krajobrazy i przyrodę. 











   31/10/2022 (poniedziałek). Sisaul Khola - Dho Tarap (4100 m). 

Dystans ~ 12 km. Podejścia ~ 610 m, zejścia ~ 370 m. 

Bogu dziękować to kolejny łatwy dzień. Biorę w dalszym ciągu antybiotyk i imodium. Jest dużo lepiej i idąc nie opóźniałem wędrówki. Dzisiaj problem z żołądkiem zgłosił Michael ale natychmiast zaczął brać antybiotyk.

Jest bardzo zimno a już szczególnie kiedy słońce skryje się za chmurami lub górami. Jutro mamy dzień odpoczynku. Karna Chandra (kucharz) w towarzystwie jednego z tragarzy idzie pod przełęcz Jayanta La (5220 m) mając nadzieję, że odnajdzie ciało brata. Dopóki ciało się nie znajdzie wdowa po bracie nie otrzyma odszkodowania. Została z piątką dzieci. Jego brat to jedna z ofiar ostatniego monsunu. Szedł jako pomocnik kucharza z grupą turystów. Wraz z kolegą wysłano ich jako pierwszych bo znali doskonale teren. Obu zabrała lawina. Do przełęczy jest około 3-4 godzin drogi.












   01/11/2022 (wtorek). Dho Tarap (4100 m).

Pierwszy dzień listopada. Nadal zimno. Pod namiotem temperatura spadła do — 6 ° C. Na zewnątrz było jeszcze 2-3 stopnie chłodniej. Biorę Diamox ale podczas tej podróży mam butelkę do sikania i nie muszę wychodzić z namiotu. Czuję się lepiej ale wciąż biorę też antybiotyk.

Śniadanie było późno by wszyscy czekaliśmy na pojawienie się słońca.

Po posiłku każdy robił to co chciał. Ken i Dave poszli w kierunku przełęczy. Michael został w namiocie. Ja jeszcze nie w pełni sił i wciąż mając baczenie na żołądek wybrałem się na pobliski grzbiet. Szedłem z Dainą i  Sudipem. W najwyższym punkcie było ~ 4500 metrów. Z grzbietu rozpościerał się przed nami wspaniały widok na matkę naturę. Napawaliśmy się  obrazem rozchodzących się w trzech kierunkach dolin, pięknie położonych wiosek a w dalszej perspektywie były ciągnące się wysokie pasma górskie.

Domy w tutejszych wioskach wyglądają na solidnie zbudowane. Jest chyba trochę lepiej z porządkiem i czystością . Poletka uprawne też są zadbane. Zastanawialiśmy się jak mieszkańcy są w stanie na tym zimnym pustkowiu żyć przez okrągły rok. 

Dho Tarap - to wioska licząca mniej więcej 200 kominów.

Na grzbiecie wiało ale nam nie spieszyło się ze schodzeniem. Wywiązała się zażarta dyskusja na temat Nepalu i jego mieszkańców. Było gorąco ponieważ moja kanadyjska partnerka to lewaczka pierwszego sortu dyskryminująca mężczyzn. Daina, to były polityk z Columbii Brytyjskiej i chyba największa lewaczka spośród nich. Jest ateistką popierającą aborcję i skrajną feministką. Jedyny ratunek dla planety i ludzi widzi w ONZ. Mimo jaskrawych różnic zawsze na koniec naszych rozmów znajdujemy zagadnienie, na które mamy podobne zdanie. Tak było i tym razem.


















02/11/2022 (środa). Dho Tarap - Nawarpani (3650 m). 

Dystans ~ 21 km. Podejścia ~ 1150 m, zejścia ~ 1610 m.

Niestety ….., zawracamy. Łudziłem się do wczoraj, że pójdziemy dalej - przed siebie. Niestety byłem jedynym w grupie, który miał takie marzenia.

Pozostali nie chcieli ryzykować obawiając się przede wszystkim dużej ilości śniegu, lawin i niskich temperatur. Tak to jest, jak jest się członkiem większej grupy. Najlepiej jest chodzić samemu to będzie mój kluczowy wniosek po tej podróży.

Do lunchu przeszliśmy ponad połowę trasy idąc przez cały czas wzdłuż rzeki Tarap Khola. Dla mnie nie był to dzień nudny pomimo, że byliśmy tutaj 2-3 dni temu. Czułem się wtedy okropnie i niewiele pamiętałem.

Po lunchu było jeszcze lepiej bo skończyła się droga, na której od czasu do czasu mijały nas motocykle. Byliśmy ponownie na ścieżce. Około 16:00 samotnie dotarłem na camping w Nawarpani. 


                                                                                 Mroźny poranek w Dho Tarap









                                                                                 Człowiek Ciężarówka


                                                                                                           Muli los






   03/11/2022 (czwartek). Nawarpani - Laisicap (2775 m).  

Dystans ~ 18 km. Podejścia ~ 1690 m, zejścia ~ 2470 m. 

Nareszcie cieplejsza noc i rankiem nie mialem zahamowań aby wyjść z namiotu. Wyszliśmy około 8:15. Do miejsca gdzie zaplanowano lunch dotarłem o 11:30. Przez długi (~4 km) odcinek trasa prowadziła wąską półką skalną. Byłbym nieszczery gdybym powiedział, że było nudno i brzydko, że nie było nic godnego uwagi. Piękne otoczenie i sporo miejsc, w których warto było przystanąć, popatrzeć i zrobić kilka zdjęć.

Do przerwy na lunch szliśmy tą samą trasą co kilka dni temu. Po posiłku odbiliśmy w lewo. Zrobimy małą pętlę by przed Dunai wrócić na starą trasę. Wymyślił to wszystko nasz niezastąpiony kucharz, pochodzący z tego terenu. Tak prawdę mówiąc to on jest naszą alfą i omegą.

Zna teren, szybko chodzi, poprawnie mówi po angielsku, świetnie przygotowuje posiłki i nie pije alkoholu. Od kilku już dni nie widzimy turystów czasem tylko spotykamy miejscowych. Po południu szedłem razem z kucharzem i jego chłopcami. Zapomniałem dodać, że wyprawa Sandry na przełęcz niczego nie zmieniła. Ze względu na potężne ilości śniegu nie mieli szans na zlokalizowanie ciał. 


                                                                                  Z Ramem


                                                                                 Z moim ulubieńcem Karnā






                                                                                                           Schody do nieba




                                                                                  Lunch i wstydliwe dziewczyny 




                                                                                                           Praca bohatera



                                                                                                          W nim śpię



                                                                                 Nasz camping



   04/11/2022 (piątek). Laisicap - Tupatara (2950 m).

Dystans ~ 13 km. Podejścia ~ 850 m, zejścia ~ 500 m.

Od wczoraj wszystkie informacje dotyczące nazw wiosek, odległości i wysokości są nie sprawdzone. Część danych (wysokość, odległość) pochodzi od moich kanadyjskich kolegów a inne od naszego niezastąpionego kucharza, który pełni również rolę przewodnika. Prawdopodobnie pisałem  już gdzieś na temat nepalskich przewodników. Zatrudnianie ich to marnotrastwo pieniędzy. Niestety w tym przypadku to był mus. Ram szedł ze mną podczas pobytu na Manaslu. Pełnił wtedy po części rolę tragarza i przewodnika. Był ze mną wyłącznie dlatego, że taki jest wymóg przepisów. Podobnie jest i tym razem.

Większość dzisiejszego dystansu to spacer prowadzący w dół. Lunch miał być przed podejściem ale nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego miejsca z wodą nadającą się do gotowania. Postanowiliśmy spróbować szczęścia nad strumieniem. Prowadziła do niego karkołomna ścieżka z usuwającą się z pod nóg ziemią. Niestety musieliśmy brnąć dalej bo woda była bardzo mętna. Szedłem z kucharzem i tragarzami a reszta grupy wlokła się za nami. Z nad rzeki musieliśmy wspinać się w kierunku wioski. Co chwilę gubiliśmy ścieżkę i nie sądzę, że często tutaj widują wędrowców. Ta pierwsza nie miała nam nic do zaoferowania a jej mieszkańcy nie grzeszyli gościnnością. Podchodziliśmy dalej w kierunku Tupatara. Już z daleka widzieliśmy, że będzie ciężko coś znaleźć bo obie wioski rozłożyły się na stromych stokach. Przed Tupatara była szkoła i źródło wody. Tutaj moi towarzysze zarządzili postój na lunch. Wzięli się ostro do roboty a ja siedząc na tyłku uzupełniałem notatki. Kiedy dotarli pozostali lunch był gotowy. Po lunchu pozostało nam  60 minut ciężkiej wspinaczki na bardzo prymitywny camping. Mieliśmy wszyscy dosyć a na dodatek noc nie zapowiadała się ciekawie ponieważ nie było skrawka płaskiej ziemi, na którym by można postawić namiot. To najgorsze miejsce w całej naszej dotychczasowej wędrówce. Oprócz tego ostrzeżono nas aby w nocy wszystko trzymać w namiocie bo ta okolica słynie z kradzieży.

Ten wyjazd ściąga bielmo z moich oczu i poznaję prawdę o tym kraju i jego mieszkańcach. W przeszłości wszystko idealizowałem a jest jak wszędzie.



















   05/11/2023 (sobota). Tupatara - Tha La (2800 m).

Dystans ~ 13 km. Podejścia ~ 1350 m, zejścia ~ 1450 m.

Noc upłynęła spokojnie, nie okradziono nas. Po śniadaniu rozpoczęliśmy od ostrego podejścia. Dla Rama (przewodnik) to drugi pobyt na tym terenie więc wie tyle co i nic. Wyszliśmy jako pierwsi pozostawiając miejscowych na campingu. Po godzinie okazało się, że idziemy w złym kierunku. Podeszliśmy spory kawałek i ja nie chciałem zawracać mówiąc, że i tą znikającą często ścieżką dojdę do grzbietu, którym prowadzi bardziej uczęszczany szlak. Samotnie kontynuowałem dalsze podejście i byłem pewny, że Kanadyjczycy wraz z Ramem idą za mną. Po 15 minutach usłyszałem nawoływania przewodnika aby poczekać na niego. Niechętnie zrobiłem to. Okazało się, że grupa zawróciła i tylko nas dwóch pnie się tą ścieżką. Kiedy doszliśmy do grzbietu Ram miał połączenie telefoniczne. Za nami podążał kucharz aby nas doprowadzić do dzisiejszego celu. Przeprosiłem za brak dyscypliny a na zgodę poczęstowałem moich towarzyszy czekoladą. Około godziny wędrowaliśmy razem grzbietem do miejsca gdzie mieli dotrzeć pozostali. Nie było ich jeszcze a na nasze okrzyki nikt nie odpowiadał. Ram i Karna Chandra postanowili poczekać na grupę a ja powoli szedłem w kierunku kolejnego wzgórza, z którego jak mniemałem będzie wspaniały widok na okolicę. Dotarłem na miejsce i postanowiłem poczekać na pozostałych. Doszedł tylko Karna ponieważ pozostali, zmęczeni uciążliwym podejściem trzymali się trasy i mieli gdzieś piękno krajobrazu i widoki ze wzgórz, które ja zaliczyłem. Podejście dało im tak popalić, że chcieli jak najszybciej dotrzeć na dzisiejszy camping. Karna, po raz drugi w tym dniu pospieszył mi na ratunek. Dokończyliśmy w spokoju mój lunch (dzisiaj każdy dostał przy śniadaniu) a czas umilaliśmy sobie rozmową. Mój sympatyczny kolega pracuje  jako kucharz od wielu lat. Pierwsze siedem spędził chodząc z ekspedycjami. Potem miał dwuletnią przerwę ze względu na problem z nogą. Po powrocie do zdrowia zrezygnował z ekspedycji bo chciał być bliżej rodziny. Mieszka w okolicy Juphal z żoną. Mają troje dorastających dzieci, z których tylko jedno jest w domu a dwoje w szkole w Kathmandu. Sezon turystyczny jest krótki i w związku z tym ciągle borykają się z niedoborem środków finansowych. 

Kiedy ja pakowałem plecak Karna odszedł aby sprawdzić możliwość dotarcia do znajdującej się kilkaset metrów poniżej nas właściwej ścieżki. Nie chcieliśmy zawracać kilka kilometrów i trzeba było znaleźć alternatywę na tzw skróty. Nie wyglądało to dobrze i Karna podejrzliwie patrzył na mnie. Powiedziałem, że dam radę.

Dla niego to nie był problem i schodził a czasem biegł jak rakieta. Zatrzymywał się często czekając na mnie i udzielając wskazówek. Napewno na moje tempo miał wpływ niesiony plecak. Oczywiście mój sympatyczny kolega zaproponował, że go weźmie ode mnie. 

Szczęśliwe dotarliśmy do schodzącej w dół trasy jeszcze przed grupą. Poczekaliśmy na pozostałych. Miejscowi wraz z mułami (z wyjątkiem przewodników) wyruszyli jako pierwsi. Po krótkim odpoczynku zaczęliśmy dalsze schodzenie znikającą co chwilę ścieżką. Po kilkuset metrach oddaliłem się w towarzystwie Sudipa. Początkowo prowadził on ale bardzo szybko okazało się, że nie ma jeszcze nosa do takich warunków i często schodził z trasy. Przewodnik (???).

W miejscu gdzie miał być camping nie było ani kropli wody bo ktoś uszkodził rurę. Musieliśmy iść dalej. Zatrzymaliśmy się we wiosce a miejscem pod namioty było kartoflisko.

Był to bardzo udany i ciekawy dzień z dużą dawką adrenaliny.


























   06/11/2022 (niedziela). Tha La - Rupgad (2070 m). 

Dystans ~ 10 km. Podejścia ~ 250 m, zejścia ~ 1000 m.

Noc na kartoflisku i w sercu wioski upłynęła spokojnie. Na tej wysokości jest już ciepło nawet nocą. Wędrówkę rozpoczęliśmy od ostrego zejścia do doliny, którą płynie Thuli Bheri River. Szliśmy już wzdłuż tej rzeki ale po jej drugiej stronie. Bez przygód dotarliśmy do miasta stołecznego prowincji Dolpa - Dunai. Nie wiem czy tą dziurę można nazwać miastem. Jestem bardzo szczęśliwy, że nie spędzimy tutaj kolejnej nocy. Wystarczą mi dwie poprzednie, których nie wspominam dobrze. Nędzny, zatłoczony, brudny i głośny camping to jeden z najgorszych na jakim przyszło mi kiedykolwiek zatrzymać się. Ograniczony dostęp do wody, brudne i zapchane toalety a do tego głośne nocne rozmowy pijanych mieszkańców. Szedłem jak zwykle w towarzystwie Karny i jego ludzi. Zatrzymaliśmy się w Dunai na kilkadziesiąt minut aby mój przyjaciel mógł uzupełnić potrzebny nam jeszcze prowiant.

To już końcówka więc chce zrobić na nas jak najlepsze wrażenie licząc na dobry napiwek. Myślę, że to właśnie jemu należy się największa pula gdyż jest naszym prawdziwym liderem. Dba o nasze żołądki i właściwie to on nas prowadzi.

Wczoraj Michael poinformował nas, że czas pomyśleć o napiwkach i przedstawił swoją propozycję.

Pozostali Kanadyjczycy zgodzili się z nim bez mrugnięcia okiem. Jedynie ja miałem zastrzeżenia co do sumy jaką każdy z nas ma wyłożyć jak i do jej podziału. Sumę uważałem za zawyżoną ponieważ trek  okazał się plajtą. Uważam, że zmarnowałem pieniądze i w życiu nie wydałbym takiej kwoty na to co my przeszliśmy. Oni oponowali, że to nie wina naszych nepalskich towarzyszy. Nie doszliśmy do porozumienia. Potrzebowałem czasu aby to wszystko na spokojnie przemyśleć. Pod koniec dnia podszedłem do Michaela, przeprosiłem go za wybuch i powiedziałem, że jestem z nimi. Nadal nie zgadzałem się z propozycją podziału. Tłumaczyłem, że facet, który w rzeczywistości jest naszym liderem nie może dostać mniej jak młodziutki i głupiutki Sudip - asystent przewodnika. Walczyłem jak lew oto aby obdarzyć przewodnika i kucharza taką samą kwotą.

Osobiście uważałem, że to kucharz powinien dostać najwięcej. Częściowo przekonałem wszystkich i zgodzili się, że Karna będzie drugim po Ramie. Tego ostatniego lubię ale to gościu, który w sumie jako przewodnik jest cienkim bolkiem a jedyne co potrafi to kadzić ludziom, których niby prowadzi i lizać ich tyłki. A swoją drogą temat przewodników w Nepalu zasługuje na więcej uwagi. 









   07/11/2022 (poniedziałek). Rupgad - Juphal.

Dystans ~ 8 km. Podejścia ~ 550 m, zejścia ~ 150 m.

Ostatni dzień wędrówki z kanadyjską grupą. Połowa dzisiejszej trasy prowadziła jedyną drogą łączącą Dunai z resztą świata. Oczywiście jest to droga gruntowa. Druga połowa to długie podejście. Jeszcze przed  południem dotarliśmy na camping przyhotelowy w Juphal skąd na rzut kamieniem jest lotnisko. Hotel, przy którym rozbito nam po raz ostatni namioty prowadzi miejscowy nauczyciel. Rozbudował to coś (zwane hotelem) we własnym zakresie. Rozbudował to człowiek nie mający najmniejszego pojęcia o budownictwie. 

Zrobiłem duże pranie i oddzieliłem rzeczy, które zabiorę z sobą na wędrówkę w rejonie Annapurna od tych które Ram weźmie  do Kathmandu. Przed kolacją pomogłem Michaelowi przygotować kopertki z pieniędzmi dla towarzyszącej nam grupy.

Na dzisiejszy wieczór Karna przygotował wspaniałą i wykwintną kolację, którą spożyliśmy wszyscy razem. Było parę butelek miejscowej brandy. Były przemowy, podziękowania i oklaski. Na koniec każda z osób towarzyszących dostała kopertę z napiwkiem. Jak się później okazało nie wszyscy byli zadowoleni z podziału. Najbardziej psioczyli ci, którzy byli już mocno wypici.

24% zebranej sumy otrzymał Ram, 19% Karna, 14% Sudip itd. Każdy z nas przeznaczył na napiwki równowartość 300 dolarów. Taką samą kwotę dołożyła nieobecna Liz.

Jutro wczesnym rankiem odlatujemy z Juphal do Nepalgunj. Z Nepalgunj Ken i ja mamy lot do Pokhara   a pozostała trójka w towarzystwie Rama i Sudipa poleci do Kathmandu. 













BYE ,   BYE   DOLPO.    SZKODA ,  ŻE  NIE  BYŁAŚ  NAM  PRZYCHYLNA…
















No comments:

Post a Comment